Po tym, jak film "Sugar Man" dostał nominację do Oscara, na nowo rozbudził zainteresowanie jego bohaterem. Sixto Rodriguez to piosenkarz, któremu wróżono karierę większą niż Bobowi Dylanowi, a o którym... nikt nie słyszał. Choć jego płyty sprzedawały się lepiej niż te Elvisa Presleya i Rolling Stonesów, on sam nigdy nie dostał ani grosza. Teraz zaproponowano mu wydanie pierwszego albumu od ponad 40 lat.
Jego życie jest niewiarygodną, pełną niespodzianek i wzruszającą opowieścią o potędze przypadku i roli szczęścia. Niemal jak bajka. "Był równie dobry, jak Bob Dylan. Myśleliśmy, że będzie wielki, ale... nikt o nim nie słyszał. Jak to możliwe?" - pyta dwóch fanów, którzy postanowili odkryć, co naprawdę stało się z ich idolem.
Nic o nim nie wiedzieli. Był zagadką. Zaczęli czytać jego teksty, szukać śladów i okazało się, że to nie był koniec, ale dopiero początek historii. - Czegoś takiego nie wymyśli się w najśmielszych snach - mówią w filmie "Sugar Man", który został nominowany do Oscara w kategorii "Najlepszy pełnometrażowy film dokumentalny". Wcześniej na festiwalu Sundance dostał nagrodę specjalną i nagrodę publiczności. Doceniono go także w Nowym Jorku, Los Angeles i Melbourne.
"To najbardziej optymistyczny film, jaki widziałem w życiu" - napisał dziennikarz magazynu muzycznego "Q".
"Zwycięża ten, kto pokona sam siebie"
Sixto Rodriguez urodził się w przemysłowym Detroit w 1942 roku jako szóste dziecko w rodzinie biednych imigrantów z Meksyku i dlatego nadano mu imię Sixto. Choć rodzice mieszkali w USA blisko 20 lat, nie mówili za dobrze po angielsku. Matka zmarła, gdy miał trzy lata, ojciec był robotnikiem. Ale kochał muzykę i śpiewał synowi hiszpańskie piosenki przy akompaniamencie gitary. I zaraził go swoją pasją - nastoletni Sixto zaczął pisać piosenki.
Ponieważ hiszpański był jego pierwszym językiem, tekst do pierwszej z nich - "I'll Slip Away" - napisał z pomocą słownika. Była tak dobra, że pod nazwiskiem Rod Riguez wydała mu ją mała wytwórnia Impact. Pod koniec lat 60. zaczął występować w klubach gejowskich i tanich spelunach, a fani zaczęli go nawet nazywać "Latynoskim Bobem Dylanem".
W 1970 roku podpisał kontrakt z Sussex Records, labelem potentata muzycznego A&M. Wróżono mu wielką karierę. Ale dwa albumy - "Cold Fact" i "Coming From Reality" - które nagrał dla wytwórni, spotkały się z niemal zerowym zainteresowaniem. W filmie "Sugar Man" pada pytanie, ilu nabywców znalazły. Odpowiedź: - Sześciu.
Dlaczego nie udało mu się wykorzystać swojej wielkiej szansy? "Daily Telegraph" napisał, że zabrakło szczęścia, dobrej reklamy i sympatii fanów. Sam się sobie przysłużył. Zawsze grał koncerty plecami do widowni, czego mu nie mogli wybaczyć. - Koncentrowałem się na muzyce, myśląc o tekstach - twierdzi teraz.
Poza tym, polityka zawsze była dla niego ważniejsza niż sukces komercyjny. W kluczowym momencie, gdy miał występ w Los Angeles, centrum ówczesnego przemysłu muzycznego, zaprosił na scenę członka organizacji Brown Berets (hiszpańskiego odpowiednika Czarnych Panter) i zanim zaczął śpiewać, obaj długo mówili o dyskryminacji i apelowali przeciwko wojnie w Wietnamie.
Dziś tłumaczy to tak: Mam niechlujny styl gry na gitarze. I podnosi lewą rękę, by pokazać, dlaczego. Brakuje mu połowy środkowego palca. Stracił go w pracy jako robotnik, gdy miał 21 lat. - Dwa tygodnie później grałem ponownie. Zwycięża ten, kto pokona sam siebie - powtarza swój ulubiony aforyzm.
Popełnił samobójstwo? Przedawkował heroinę?
Miał już materiał na kolejną płytę, ale wytwórnia rozwiązała z nim kontrakt. Bo nikt nie chciał go słuchać. Sixto porzucił więc marzenia o zostaniu muzykiem i zatrudnił się na budowie. Pracował też przy rozbiórkach domów i wykonywał wszelkie możliwe prace dorywcze (w fabrykach, pralniach, supermarketach), by utrzymać rodzinę (ma trzy córki) i zarobić na studia (w 1981 roku uzyskał dyplom z filozofii Monteith College, uniwersytetu stanowego Wayne).
Piosenkarz zniknął bez śladu, ale przez lata krążyły o nim dziwne plotki. Niektórzy mówili, że popełnił samobójstwo w więzieniu po zamordowaniu swojej żony, inni, że umarł na scenie podczas koncertu albo z przedawkowania heroiny.
Tymczasem w połowie lat 70. pirackie kopie jego płyt szczęśliwym trafem znalazły się w podzielonej apartheidem Republice Południowej Afryki. W ciągu dwóch dekad odniosły tam niewiarygodny sukces - wydane nielegalnie sprzedawały się lepiej niż wydawnictwa Elvisa Presleya i Rolling Stonesów. Jego fanem był działacz Steve Biko, a piosenki stały się anty-apartheidowymi hymnami. Sam piosenkarz nie miał o tym pojęcia.
- Ten facet w ogóle nie wiedział, że był jednym z najbardziej znanych artystów w historii RPA. Był bardziej sławny niż zespół Rolling Stones. Odniósł kultowy sukces, ale nie zarobił na tym ani grosza. A to jeden z największych rockmanów ostatnich 30 lat - opowiada "Daily Telegraph" reżyser dokumentu "Sugar Man", Malik Bendjelloul.
Dwóch fanów zaczęło go tropić
Podobnie było w Australii i Nowej Zelandii. Najpierw spodobały się jego piosenki, potem zainteresowała się nim australijska wytwórnia, wydając kompilację "At His Best". W 1979 roku Rodriguez przyleciał na występy, a koncertowe nagrania ukazały się tylko na australijskim rynku na albumie "Alive", który dementował plotki o rzekomej śmierci artysty. Grał też m.in. jako support zespołu Midnight Oil.
Tymczasem w RPA dwóch jego fanów postanowiło się dowiedzieć, kim jest autor ulubionych piosenek z ich wczesnej młodości. Nie mogli go wytropić, wydawało się, że zniknął z powierzchni ziemi i dlatego w 1995 roku założyli stronę internetową o nazwie "The Great Hunt Rodriguez" z nadzieją, że ich idol się do nich odezwie. Po roku, 72 rozmowach telefonicznych, setkach faksów i ponad 45 tysiącach maili kampania poszukiwań przyniosła efekt. Stronę przez przypadek znalazła najstarsza córka Rodrigueza, Regan. Jej ojciec nawet nie posiadał w tym czasie telefonu, a ona nie wiedziała, że jest tak wielką gwiazdą.
Skontaktowała się z autorami strony. Efekt? W 1998 roku Rodriguez przyjechał do wolnej już RPA - zagrał sześć koncertów w całym kraju na stadionach wypełnionych po brzegi fanami. - To było dziwne. Te wszystkie białe twarze, wszyscy znali każde słowo z każdej mojej piosenki - 71-letni muzyk wspomina w rozmowie z "Daily Telegraph".
W 1991 roku nagrania wokalisty wydano po raz pierwszy na płytach kompaktowych. Utwory zaczęli samplować didżeje, puszczały je po raz pierwszy stacje radiowe. Ich autor zaczął koncertować m.in. w Australii, Szwecji, Holandii, Namibii, RPA, Irlandii i Wielkiej Brytanii. Jedyny kraj odporny na jego talent? Jego ojczyzna.
Wyda pierwszą płytę od 40 lat?
Jest szansa, że to się zmieni. Dokument "Sugar Man" tylko w USA obejrzało 3 miliony widzów. Poza tym, twórczością Rodrigueza ponownie zainteresował się producent drugiego i ostatniego jak dotąd albumu 71-latka, Steve Rowland (znany ze współpracy z grupą The Cure i Jerrym Lee Lewisem). Chce w czerwcu wydać jego nowy album, pierwszy od ponad 40 lat.
- Poprosił mnie o przesłanie kilku moich taśm, więc zrobię to. Chcę się z nim spotkać, bo ma dużo nowych pomysłów - Rodriguez przyznał w rozmowie z magazynem "Rolling Stone". - Napisałem około trzydziestu piosenek, publiczność je zna. W tej postaci chciałbym je pozostawić, by takimi zostały zapamiętane. Muzycy chcą być słyszani, nie będę się ukrywał.
Już przygotowuje się do kolejnych koncertów w RPA, potwierdził występy na wielu światowych festiwalach, w tym Primavera, Glastonbury i Coachella, gdzie będzie dzielił scenę z Red Hot Chili Peppers i Wu-Tang Clanem. Wybiera się także na oscarową galę, gdzie o statuetkę powalczy "Sugar Man", który "przywrócił go do żywych".
Czy czuje żal, że sukces przyszedł tak późno? - Nie jestem rozczarowany, że mój talent doceniono dopiero po 40 latach. To jest biznes muzyczny. Nie ma żadnych gwarancji - zapewnia w wywiadzie dla "Time'a". I dodaje: - Jestem już stary, ale nigdy nie zrezygnowałem z muzyki, choć było wiele rozczarowań w moim życiu. To, co się dzieje teraz, jest tym, na co czekałem. I teraz jestem na to gotowy.
OSCARY 2013 - Najlepszy pełnometrażowy film dokumentalny: "5 broken Cameras" "The Gatekeepers" "How to Survive a Plague" "The Invisible" "Sugar Man"
Autor: Agnieszka Kowalska / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Sony Pictures Classics