„Spring Breakers” - wenecki przebój Harmony’ego Korine’a - trafił wreszcie do polskich kin. Ostra satyra na współczesną amerykańską popkulturę porywa tempem akcji i energią, jakiej dawno nie było w kinie. Wyróżniona Nagrodą Festiwalu Kina Przyszłości produkcja kontrowersyjnego twórcy ma fanów na całym świecie. Czy także w Polsce film będzie hitem?
Harmony Korine – artysta nieokiełzany, prawdziwy enfant terrible amerykańskiego kina, już bulwersującymi „Dzieciakami”, (do których scenariusz, pisał w wieku 19 lat) sprawił kłopot filmowcom.
Opowieść o zdemoralizowanych i zagubionych nastolatkach z robotniczych dzielnic wielkiego miasta, uprawiających seks z kim popadnie i zarażających się AIDS, była skandalem. Film wyreżyserował Larry Clark. Obraz przyniósł twórcom sławę.
Minęło 20 lat i nic nie zmieniło się od tamtej pory. Dziś Korine jest człowiekiem-instytucją nowojorskiej bohemy. Reżyser, pisarz, scenarzysta, artysta wizualny, kumpel Wernera Herzoga i Leonarda DiCaprio, wciąż jednak bulwersuje. Życiowy partner modelki i aktorki Chloe Sevigny filmuje wyłącznie to, czym inni się brzydzą.
„Spring Breakes”- znowu o nastoletnich, choć starszych niż w przypadku „Dzieciaków” bohaterach - to pierwszy film reżysera, który trafił do konkursu głównego międzynarodowej imprezy – na festiwal w Wenecji. I znowu wywołał skrajne reakcje, ale nawet niechętni mu przyznają, że ma ogromny potencjał i nikogo nie pozostawia obojętnym. Okrzyknięty „najodważniejszym filmem weneckiego festiwalu”, choć nie zyskał uznania jury, widzów i dziennikarzy, poruszył jak chyba żaden inny tytuł tej imprezy.
Jak zawsze a jednak inaczej
"Spring Breakers" to wiosenne ferie: dla amerykańskich nastolatków czas masowych wyjazdów, w czasie których oddają się szaleństwom (najchętniej na gorącej Florydzie). Właśnie wtedy dzieje się akcja filmu Korine’a i od niego pochodzi tytuł dzieła. Sam twórca nawet nie nazywa go filmem, a „kinowym doświadczeniem, w którym się roztapiasz”. To właśnie on sam, na weneckim festiwalu, udzielał „wskazówek”, mających ułatwić interpretację „odlotowego” filmu.
- Dwa lata temu urodził się w mojej głowie taki obrazek - grupa dziewczyn spaceruje w bikini plażą i okrada turystów. Dobudowałem do niego więc fabularną opowieść. Celowo umieściłem w nim mało dialogów, by uzyskać zmysłowy klimat – mówił reżyser po pierwszym pokazie.
Korine wykpiwa popkulturę, przedrzeźniając ją jej własnym językiem. Kinomanom musi przypominać równie pastiszowych „Urodzonych morderców” Olivera Stone'a, tyle, że zamiast krwawych jatek, mamy sceny seksualnego wyuzdania w rytmie pop.
„Spring Breakers” - jaskrawy performance, z bohaterami wychowanymi na grach komputerowych i teledyskach - pokazuje, co się dzieje, gdy zapragniesz, by przerwa od codzienności trwała wiecznie. - Każdy film powinien mieć początek i koniec, niekoniecznie w tej kolejności – twierdzi Korine.
Gwiazdy mocno komercyjne
Niejako pod prąd oryginalnej formie Korine poszedł jednak obsadzając w głównych rolach ulubieńców nastolatków. Przede wszystkim Selenę Gomez, amerykańską aktorkę i wokalistkę pop-rocka. Gomez zasłynęła w roku 2010, kiedy zagrała główną rolę w ekranizacji cyklu książek dziecięcych Beverly Cleary w filmie Elizabeth Allen „Ramona i Beezus”. Solową karierę muzyczną rozpoczęła w roku 2008, podpisując kontrakt płytowy z wytwórnią Hollywood Records, należącą do studia Disney'a. Nagrała wtedy kilkanaście ścieżek dźwiękowych na potrzeby filmów telewizyjnych i animowanych.
Selena jest ulubienicą amerykańskich nastolatków - prywatnie partnerką innej młodej gwiazdy pop, Justina Biebera, co czyni ją jeszcze popularniejszą.
Wśród męskich gwiazd w filmie króluje jako groteskowy srebrnozębny gangster James Franco (niezapomniany bohater „127 godzin”). Franco m.in. gra na białym fortepianie „Everytime” Britney Spears. Harmony Korine to bez wątpienia jedna z najbarwniejszych postaci niezależnego kina amerykańskiego. Nie tylko filmowiec, ale także tekściarz popularnych piosenek Bjork. Syn Sola Korine’a, twórcy filmów dokumentalnych kręconych w Gruzji dla sieci telewizyjnej PBS Kids, nigdy nie skończył żadnej szkoły filmowej. Z każdej go wyrzucano.
Po głośnych „Dzieciakach”, cztery lata później zadebiutował jako reżyser wyszydzonym w Stanach, ale nagrodzonym w Wenecji „Gummo” („Skrawki). Paradokumentalny film był mieszanką ujęć z rodzinnych kronik i wydarzeń. Wiecznie pijani rodzice nie interesujący się dziećmi a te, pozostawione samym sobie, zajmujące się makabrycznymi rozrywkami. Podobnie jak w „Dzieciakach”, i w „Skrawkach” Korine opisał własne doświadczenia. I tak samo wstrząsnął widzem.
Z tym samym tematem Korine powrócił jeszcze w „Julien Donkey-Boy”. Jego najnowszy obraz to więc swego rodzaju kontynuacja filmowego „cyklu”.
Autor: Justyna Kobus
Źródło zdjęcia głównego: ITI Cinema