Cztery tysiące drzewek posadzili w sobotę pracownicy Zarządu Zieleni Miejskiej w Krakowie i mieszkańcy w ramach zwycięskiego projektu z budżetu obywatelskiego. Drzewa będą rosnąć tuż przy składowisku odpadów metalurgicznych, dlatego od miejskiej akcji odcięli się sami jej pomysłodawcy. Aktywiści uważają, że las posadzono na "bombie ekologicznej". "Nie wykazano przekroczeń dopuszczalnych wartości stężeń szkodliwych metali ciężkich" - odpierają urzędnicy.
W sobotę (23 marca) mieszkańcy i pracownicy Zarządu Zieleni Miejskiej w Krakowie sadzili wspólnie cztery tysiące młodych drzew przy ulicy Ziemianek. Las Kujawy to jeden z elementów zwycięskiego projektu z miejskiego budżetu obywatelskiego. Inicjatorami byli aktywiści związani z grupą Akcja Ratunkowa dla Krakowa i kilku innych organizacji.
W ostatniej chwili, na kilka dni przed wydarzeniem, działacze Akcji Ratunkowej dla Krakowa poinformowali o wycofaniu się z udziału w akcji, pisząc, że las będzie sadzony "na tykającej bombie". "Miejsce to znajduje się w odległości tylko około 350 m od największej bomby ekologicznej Krakowa – ogromnego kompleksu składowiska odpadów metalurgicznych przy ulicy Dymarek" - czytamy w oświadczeniu. Aktywiści podkreślają, że "w rejonie składowiska stwierdza się silne zanieczyszczenie gleb i gruntów oraz katastrofalne skażenie wód podziemnych, a odcieki z niego są kierowane bez oczyszczenia do rzeki Wisły".
Akcja Ratunkowa dla Krakowa wskazuje w swoim komunikacie, że "pomimo ewidentnych przesłanek, że teren w najbliższym sąsiedztwie nieposiadającego wymaganych zabezpieczeń kompleksu składowisk odpadów przemysłowych przy ulicy Dymarek może być mocno zanieczyszczony, Urząd Miasta Krakowa lekceważy potrzebę ich rzetelnego zbadania". Aktywiści zasugerowali, że obszar ten może być niebezpieczny dla zdrowia ludzi.
Zarząd zieleni: nie wykazano przekroczeń
Na zarzuty aktywistów odpowiedział Zarząd Zieleni Miejskiej w Krakowie (ZZM). Urzędnicy ocenili, że "stwierdzeniem nieadekwatnym do sytuacji i wzbudzającym strach jest mówienie o powstaniu lasu na tykającej bombie". Zaznaczono, że sadzenie lasu Kujawy będzie kontynuowane mimo wycofania się z tej akcji jej inicjatorów.
"Teren wybrany pod sadzenie nie jest miejscem, w którym obecność podczas sadzenia miałaby stanowić zagrożenie dla życia, bądź zdrowia. Ponadto wybrana forma zagospodarowania jaką jest zalesienie (sadzonki 2-3 letnie) nie determinuje funkcji rekreacyjnych terenu przez następnych kilkanaście lat" - czytamy w komunikacie.
ZZM podkreślił, że "drzewa na terenach zurbanizowanych, czy wręcz poprzemysłowych w dużym stopniu wpływają na poprawę jakości gleby. Pobierają z niej i dezaktywują związki metali ciężkich ze skutecznością między 40 a 70 procent". Dodano, że obszar sadzenia przez co najmniej kilkadziesiąt ostatnich lat był wykorzystywany w celach rolniczych.
Według urzędników gatunki sadzonych drzew były dobrane specjalnie do obszaru, na którym będą rosnąć. Zarząd Zieleni Miejskiej powołał się też na badania gleby z 2019 roku, z których wynika, że "pomimo względnie niedużej odległości od miejsca składowania odpadów, na żadnej z trzech badanych w okolicy działek nie wykazano przekroczeń dopuszczalnych wartości stężeń szkodliwych metali ciężkich, określonych w rozporządzeniu Ministra Środowiska z dnia 1 września 2016 r. w sprawie sposobu prowadzenia oceny zanieczyszczenia powierzchni ziemi".
Wpis skrytykował między innymi prof. Mariusz Czop, z Wydziału Geologii, Geofizyki i Ochrony Środowiska Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, zarazem kandydat do rady miasta z KWW Łukasza Gibały – "Kraków dla Mieszkańców", ekspert współpracujący z Akcją Ratunkową dla Krakowa. Naukowiec ocenił, że ZZM nie ma "żadnych merytorycznych podstaw żeby móc powiedzieć, że teren jest czysty".
"Wbrew temu co piszecie, fitoremediacja (oczyszczanie środowiska poprzez rośliny - red.) jest najmniej wydajna techniką oczyszczania terenów i często samodzielnie nie jest w stanie znacząco poprawić stanu środowiska" - skomentował Czop.
Źródło: tvn24.pl