Ośmioletni Kamil z Częstochowy trafił do szpitala w Katowicach sześć dni po poparzeniu 25 procent powierzchni ciała. Szkoła, do której chodził chłopiec, wiedziała od jego matki, że polał się ciepłą herbatą. Teraz dziecko jest w śpiączce farmakologicznej. Niestety, źle znosi zabiegi operacyjne. - Stan Kamilka jest bardzo ciężki - informuje lecznica.
Poparzenie 25 procent ciała, w tym całej twarzy, tułowia, rąk i nóg, a także ślady po przypalaniu papierosami, krwiak na głowie oraz nieleczone złamania nogi i obu rąk - takie obrażenia stwierdzili lekarze i śledczy u ośmioletniego Kamila z Częstochowy.
Chłopiec od 3 kwietnia leczony jest w Górnośląskim Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach. Od początku jego stan był ciężki. Lekarze informowali dziennikarzy, że najgorsze są oparzenia. Kamil jest w śpiączce farmakologicznej, planowano u niego kolejne zabiegi operacyjne, usuwanie martwej tkanki i ewentualnie przeszczepy skóry. W sumie przeszedł już trzy zabiegi. Jak się dowiedzieliśmy w środę, dziecko źle je znosi.
- Stan Kamilka jest bardzo ciężki - powiedział nam w środę Wojciech Gumułka, rzecznik GCZD.
Czytaj też: Kamil uciekał z domu, teraz w szpitalu walczy o życie. Jego matka i ojczym są w areszcie
"Terapia, którą musi przejść w związku z obrażeniami, jest skomplikowana i bardzo obciążająca jego mały organizm. Nasi medycy robią wszystko, by chłopczyk wrócił do zdrowia. Potrwa to jednak wiele miesięcy" - czytamy we wpisie lecznicy w mediach społecznościowych.
Najstarsze urazy miały miesiąc i nie były leczone
Śledztwo w sprawie Kamila prowadzi Prokuratura Okręgowa w Częstochowie. Opiekunowie chłopca usłyszeli zarzuty i zostali aresztowani. 27-letni Dawid B., ojczym Kamila, podejrzany jest o usiłowanie zabójstwa dziecka i znęcanie się nad nim ze szczególnym okrucieństwem. Miał chłopca bić i kopać po całym ciele, przypalać papierosami, polać wrzątkiem i umieścić na rozgrzanym piecu węglowym. 35-letniej Magdalenie B., matce Kamila, prokuratura zarzuca, że pomagała mężowi w tych czynach, nie reagując i nie pomagając synowi.
Rodzina była pod nadzorem wielu służb w Częstochowie, a także w Olkuszu w Małopolsce, gdzie B. mieszkali od ubiegłych wakacji prawie do końca zimy. Wrócili do Częstochowy na przełomie lutego i marca. Regularnie zaglądali do nich dzielnicowi z częstochowskiej i olkuskiej policji, asystent rodzinny z ośrodków pomocy społecznej, kurator sądowy. Kamil chodził do szkoły. Nikt nie zauważył objawów przemocy.
Według lekarzy najstarsze urazy chłopca powstały miesiąc przez przyjęciem do szpitala. Pracownicy szkoły chłopca zarejestrowali w marcu złamanie tylko jednej ręki. Jak opisała nam Agnieszka Cupiał, dyrektorka Zespołu Szkół Specjalnych nr 28 w Częstochowie, Kamil skarżył się na ból ręki, dlatego polecili matce udać się z nim do lekarza. W efekcie chłopiec pojawił się w szkole z ręką w gipsie.
Ostatni dzień w szkole
Śledczy ustalili, że do poparzenia doszło w środę, 29 marca. Tego dnia Kamil był ostatni raz w szkole. Agnieszka Cupiał opowiedziała, że następnego dnia w czwartek chłopiec miał być na basenie. - W czwartek rano dostaliśmy informację od mamy, że był nieszczęśliwy wypadek w domu, bo Kamil polał się herbatką ciepłą i nie przyjdzie na ten basen - opisuje dyrektorka. Dodaje, że mieli z matką kontakt codziennie, jak ze wszystkimi rodzicami. Poprosili ją, żeby poszła z dzieckiem do lekarza. - Po dwóch godzinach dostaliśmy informację, że tak, już była, jest zaopatrzona w maści, no i Kamil odpoczywa - relacjonuje Cupiał.
Ale w piątek chłopca znowu nie było w szkole. W sobotę wychowawczyni pytała matkę, czy wszystko w porządku. - Dostała odpowiedź, że tak, jest już lepiej - mówi Cupiał. Matka miała dodać w rozmowie z nauczycielką, że w kolejnym tygodniu syn prawdopodobnie nie pojawi się w szkole, bo na święta ma trafić do ojca biologicznego i jest do tego przygotowywany.
To uspokoiło szkołę - zwłaszcza w świetle wcześniejszego zdarzenia z ręką.
W poniedziałek, 3 kwietnia, pan Artur, ojciec biologiczny Kamila, przyszedł po niego i młodszego o rok syna. Znalazł Kamila poparzonego i zawiadomił służby. Jak nam opisuje, chłopiec leżał skulony. - Wziąłem go na rączki, bo na nóżkach nie mógł stać - mówi. I dodaje: - Cała twarz była poparzona. Klatka piersiowa, plecy, rączki, nóżka. Musieli mu zerwać cichy, bo to się przykleiło do ciała.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24