Ośmioletni chłopiec z Częstochowy, który miał poparzone 25 procent ciała, przeszedł w Górnośląskim Centrum Zdrowia Dziecka czwarty zabieg chirurgiczny. Według śledczych, został skatowany przez ojczyma, a matka nie reagowała. Opiekunowie są w areszcie. Kolejny zarzut w tej sprawie usłyszała ciotka chłopca, która mieszkała w tym samym lokalu.
- W piątek 45-letnia Aneta J., siostra podejrzanej Magdaleny B. usłyszała zarzut popełnienia przestępstwa z artykułu 162 paragraf 1 Kodeksu karnego. Zarzut dotyczy tego, że od 29 marca do 3 kwietnia, czyli od poparzenia chłopca do interwencji pogotowia nie udzieliła pomocy zamieszkującemu wspólnie w tym samym lokalu siostrzeńcowi Kamilowi M., który w tym czasie znajdował się w położeniu grożącemu bezpośrednim niebezpieczeństwem utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu w ten sposób, że nie reagowała gdy Dawid B. polewał dziecko wrzącą wodą, bił pięściami po całym ciele i wrzucił na rozgrzany piec węglowy, a także o to, że nie wezwała pomocy medycznej - przekazał nam Tomasz Ozimek, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Częstochowie.
Ozimek dodał, że kobieta nie przyznała się do winy. - Twierdzi, że nie widziała jak Dawid B. polewał dziecko wrzącą wodą. Ale z jej wyjaśnień wynika, że miała świadomość, że dziecko jest poparzone. Nie potrafiła wyjaśnić, dlaczego nie zareagowała - powiedział prokurator.
Anecie J. grozi do trzech lat więzienia. Została objęta dozorem policji. Musi się stawiać na komisariat trzy razy w tygodniu.
W dwupokojowym mieszkaniu z kuchnią i łazienką w Częstochowie mieszkał także - prócz opiekunów i nieletniego rodzeństwa - wujek Kamila, mąż Anety J. Mężczyzna powiedział nam, że nie było go w domu, gdy chłopiec był katowany, ale potem dowiedział się od rodziny, że został poparzony.
Stan zdrowia Kamila nie poprawił się, przeszedł kolejny zabieg
"Niestety, stan zdrowia Kamilka przez weekend się nie poprawił. Wczoraj chłopczyk musiał przejść kolejny zabieg chirurgiczny. Kamilek przez dłuższy czas pozostanie jeszcze w śpiączce farmakologicznej pod opieką personelu Oddziału Anestezjologii i Intensywnej Terapii" - poinformowało w poniedziałek rano Górnośląskie Centrum Zdrowia Dziecka.
Kamil ma osiem lat. Trafił do GCZD 3 kwietnia z nieleczonymi obrażeniami, z czego najgorsze to oparzenia, obejmujące 25 procent ciała, w tym cała twarz, tułów, ręce i nogi.. Lekarze walczą o życie chłopca, usuwają tkanki martwicze, kładą przeszczepy skóry na rany oparzeniowe. Ośmiolatek przeszedł już cztery takie operacje i niewykluczone, że przejdzie kolejne. Dlatego nie jest wybudzany ze śpiączki, której zadaniem jest także uśmierzanie bólu.
Jak informowało GCZD w piątek, "problemem jest choroba oparzeniowa, czyli reakcja zapalna organizmu na uraz oparzeniowy".
Ojczym ma zarzut usiłowania zabójstwa Kamila, matka za to, że nie reagowała
Chłopiec został skatowany. Śledztwo w tej sprawie prowadzi Prokuratura Okręgowa w Częstochowie. Opiekunowie chłopca usłyszeli zarzuty i zostali aresztowani. 27-letni Dawid B., ojczym Kamila, podejrzany jest o usiłowanie zabójstwa dziecka i znęcanie się nad nim ze szczególnym okrucieństwem. Miał chłopca bić i kopać po całym ciele, przypalać papierosami, polać wrzątkiem i umieścić na rozgrzanym piecu węglowym. 35-letniej Magdalenie B., matce Kamila, prokuratura zarzuca, że pomagała mężowi w tych czynach, nie reagując i nie pomagając synowi.
Czytaj też: Kamil uciekał z domu, teraz w szpitalu walczy o życie. Jego matka i ojczym są w areszcie
Szkoła wiedziała o złamaniu ręki i poparzeniu twarzy
Rodzina była pod nadzorem wielu służb w Częstochowie, a także w Olkuszu w Małopolsce, gdzie B. mieszkali od ubiegłych wakacji prawie do końca zimy. Wrócili do Częstochowy na przełomie lutego i marca. Regularnie zaglądali do nich dzielnicowi z częstochowskiej i olkuskiej policji, asystent rodzinny z ośrodków pomocy społecznej, kurator sądowy. Kamil chodził do szkoły. Nikt nie zauważył objawów przemocy.
Jak informowali śledczy i lekarze, prócz poparzeń Kamil miał stare złamania nogi i obu rąk, krwiak na głowie oraz ślady od przypalania papierosami. Najstarszy uraz miał powstać około miesiąc przed przyjęciem do szpitala, czyli na początku marca. Szkoła chłopca zauważyła tylko złamanie jednej ręki, bo skarżył się na ból. Nauczyciele wysłali matkę do lekarza, co skończyło się założeniem gipsu.
W dniu, kiedy chłopiec przyszedł do szkoły z bolącą ręką, miał także pękniętą wargę. Matka wyjaśniała nauczycielom, że syn przewrócił się o próg.
Do najgorszych obrażeń - poparzenia 25 procent ciała - według śledztwa doszło 29 marca. Tego dnia Kamil ostatni raz był w szkole. Nauczyciele wiedzieli od matki, że syn poparzył twarz ciepłą herbatą. Nie poinformowali o wypadku MOPS. Nikt ze służb nie odwiedził chłopca do 3 kwietnia, gdy poparzonego i pobitego syna znalazł ojciec biologiczny i zawiadomił pogotowie.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24