Audio: Fakty po Faktach

Robert Biedroń, prof. Anna Pacześniak, prof. Andrzej Rychard

Robert Biedroń, europoseł, współprzewodniczący Nowy Lewicy w "Faktach po Faktach" w TVN24 mówił o kryzysie na polsko-białoruskiej granicy. - Prawo i Sprawiedliwość obiecywało nam, że wstaniemy z kolan, a jesteśmy niestety na deskach i to widać w przypadku także tego kryzysu - komentował. Przypomniał, że u amerykańskiego prezydenta w sprawie sytuacji na wschodniej granicy UE interweniowała szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen, a z rosyjskim prezydentem Władimirem Putinem rozmawiała Angela Merkel. - Nie ma w tych wszystkich rozmowach prezydenta, nie ma ministra spraw zagranicznych, nie ma premiera. To jest niestety bardzo smutny przykład porażki polskiej dyplomacji - ocenił. - Nie mieliśmy na pewno od 1989 roku sytuacji, w której Polska dyplomacja jest całkowicie sparaliżowana i oddana w ręce obcych krajów. Bo to nie polski rząd dzisiaj zabiega o sprawy dotyczące deeskalacji tego konfliktu, ale premierzy, kanclerz, prezydenci, przewodniczący innych krajów czy innych instytucji - stwierdził. - To prawdziwa porażka polskiej dyplomacji - potwórzył. Robert Biedroń zaznaczył, że przy granicy potrzebni są żołnierze i Straż Graniczna, bo "dochodzi tam do prawdziwej eskalacji konfliktu". - To jak zabawa z zapałkami. Wystarczy z jednej czy drugiej strony prowokacja, nierozsądny ruch i będziemy mieli naprawdę poważną tragedię - ocenił. Przekonywał przy tym, że jego zdaniem tego typu konfliktów nie rozwiązuje się "za pomocą żołnierzy", a "za pomocą cichej dyplomacji, dobrych relacji z partnerami". - A rządy Prawa i Sprawiedliwości przez sześć ostatnich lat niestety wszystko to popsuły. Doprowadziły do tego, że Polska, i to smutna konstatacja, jest w narożniku Unii Europejskiej i nikt się z nami nie liczy - zauważył.

 

W drugiej części "Faktów po Faktach" goście rozmawiali o tym, co będzie dalej, kiedy stan wyjątkowy się skończy. Polski rząd zakończył pracę nad przepisami, które miałby obowiązywać po zakończeniu stanu wyjątkowego. We wtorek mają trafić do Sejmu. - Widać, że rządzący zauważyli, że trochę zapędzili się w kozi róg z niedopuszczeniem dziennikarzy do strefy przygranicznej, już teraz widać, jakie to ma skutki dla międzynarodowej opinii publicznej, która jak każda opinia publiczna żywi się przede wszystkim obrazami. Jest taka duża podejrzliwość, jeżeli rządzący każą nam ufać tylko temu, co sami nam pokażą, bez udziału mediów - powiedziała prof. Anna Pacześniak, politolog i europeistka, profesor Uniwersytetu Wrocławskiego. - Jest mowa o tym, że Straż Graniczna będzie mogła wydać pozwolenia, żeby dziennikarze nie tylko od strony białoruskiej relacjonowali to, co się dzieje na granicy - mówiła. Prof. Andrzej Rychard przyznał, że "jeżeli się otworzy drzwi wytrychem, to potem jest je bardzo trudno zamknąć". - Znajdziemy się w sytuacji, w której można już potem robić właściwie wszystko, bo to nie jest niczym ograniczone. Wielka łaska, że dziennikarze będą wpuszczeni. Jak nie ma stanu nadzwyczajnego, to nie można ich nie wpuścić. Ale oczywiście będzie to regulowane za pomocą innych ustaw, rozporządzeń, które już wychodzą poza konstytucyjnie określone ramy jednego z trzech stanów nadzwyczajnych i są praktycznie niekontrolowane. W moim przekonaniu to, co jest prezentowane jako pewien krok w kierunku liberalizacji, może okazać się czymś bardzo mocnym zależnym wyłącznie od tego, co władza chce zrobić - skomentował. - Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ten konflikt zamiast wyglądać jak konflikt pełnej autokracji z demokracją, gdzie cały świat jest po stronie kraju demokratycznego, zaczyna wyglądać jak konflikt pełnej autokracji z niepełną autokracją bądź niepełną demokracją. Co więcej, ta pełna autokracja, czyli Białoruś jest skuteczniejsze w narzucaniu tak zwanej swojej narracji. To nie jest najważniejsze, ale przegrywamy także wizerunkowo - dodał.