Ropa naftowa od ostatniego szczytu w połowie czerwca potaniała już o ponad 40 procent. Jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że będzie tanieć dalej. Za spadkiem ceny stoi coraz wyraźniejsza rozgrywka międzypaństwowa. Ale zupełnie inaczej niż w latach osiemdziesiątych tym razem nie chodzi o Rosję.
Ostatnie wypowiedzi przedstawicieli głównego rozgrywającego na rynku ropy czyli Arabii Saudyjskiej jasno wskazują, że tym razem to nie Amerykanie wraz z Saudyjczykami chcą zrobić krzywdę Moskwie (tak jak w latach 80-tych, kiedy Reagan sprzedał do Arabii nowe uzbrojenie, aby namówić ich na wzrost wydobycia i wywołac spadek ceny). Tym razem to Saudyjczycy chcą zrobić krzywdę Waszyngtonowi. Z Moskwą, albo bez niej, wszystko jedno.
Chodzi oczywiście o rewolucję łupkową w USA, która w sposób trwały zagraża pozycji Saudyjczyków na rynku. Import arabskiej ropy do USA już teraz spadł do poziomu najniższego od kilkudziesięciu lat. Saudyjczycy tracą swojego najbogatszego klienta. Nowy bogaty klient, czyli Chiny jest wybredny, bo ma w czym wybierać. Aby tam zawrzeć wystarczająco dużo kontraktów trzeba konkurować z Rosją i z Iranem i obniżać ceny. Dlatego Arabia chcąc zachować kontrolę nad rynkiem postanowiła amerykańskie łupki zabić.
Można to zrobić tylko sprowadzając cenę ropy tak nisko, aby wydobycie w USA przestało się opłacać. Warto pamiętać, że o ile koszt wydobycia ropy z łupków w USA jest niższy w wielu miejscach na świecie, w tym w Rosji, to jednak nie jest on niższy niż w Arabii Saudyjskiej. Realizując scenariusz bezlitosnego ściągania ceny ropy w dół Arabia może być pewna, że po drodze zbankrutują wszyscy dookoła, ale nie ona. Nikt inny na świecie nie ma kosztów wydobycia w okolicach 20 USD za baryłkę.
Wczoraj jeden z Saudyjskich książąt powiedział w Londynie, że Arabia mogłaby obciąć wydobycie i powstrzymać spadek cen, gdyby inni producenci, także ci będący poza OPEC, w tym Rosja, do cięcia się przyłączyli. W innej sytuacji Arabia tego nie zrobi, bo ryzykowałaby utratę udziału w rynku.
Mamy więc klasyczną wojnę cenową, w której najważniejszy dla poszczególnych producentów staje się udział w rynku, a cena schodzi na plan dalszy. De facto oznacza to koniec OPEC, który jest kartelem, a więc zmową mającą na celu pilnowanie ceny. Dzisiejsza sytuacja na rynku to całkowite przeciwieństwo sytuacji kartelu.
Sytuacji, w której wszyscy zgodzą się na cięcia wydobycia nie powinniśmy oczekiwać. Na pewno nie zgodzą się na to kraje, w których wydobycie w ostatnich latach spadło, czyli Iran, Irak i Libia. Ich obecnie nie stać na to, aby zakręcać jedyny kurek z dolarami jaki mają. Możliwe, że podobnie rozumuje Rosja. Z jednej strony może liczyć na to samo co Arabia – czyli na zabicie amerykańskich łupków, ale też z drugiej strony może jej obecnie po prostu nie stać na to, żeby decydować się na ograniczanie sprzedaży ropy. Rosnieft jest za mocno zadłużony, żeby dobrowolnie ograniczać przychody i zyski. Zapewne po dokładnym przeliczeniu wyszło im że mniej stracą sprzedając więcej i taniej niż mniej i…niekoniecznie przecież drożej, bo gwarancji wzrostu ceny nawet przy ograniczeniu wydobycia by nie było.
Z drugiej strony Amerykanów z ich łupkami niezwykle trudno będzie doprowadzić do bankructwa. Dwa dni temu szef jednej z większych amerykańskich firm zajmujących się łupkami powiedział, że biznes łupkowy w USA ma tę przewagę nad innymi krajami, że jest prywatny i złożony głównie z niezbyt dużych firm (niezbyt dużych w porównaniu np. do Rosnieftu, albo koncernów arabskich). Amerykanie mają precyzyjnie wyliczone progi rentowności dla każdego odwiertu – w przypadku spadku ceny poniżej progu będą wstrzymywać wydobycie w danym miejscu i czekać. W przypadku wzrostu ceny na rynku będą podpisywać z odbiorcami kontrakt na warunkach opłacalnych i wznawiać produkcję – odpowiednie decyzje za każdym razem będą podejmowane w trakcie godzin i dni, a nie tygodni, bo bez udziału ministerstw, rządowych agend i prezydentów.
Dlatego jeśli Arabia zamierza na trwałe wyeliminować amerykańskie łupki z gry to musi nie tylko drastycznie obniżyć cenę, ale potem trzymać ją na tym niskim poziomie tak długo, aż amerykańskie odwierty zarosną mchem i paprocią (i liczyć na to, że nie powstaną nowe technologie pozwalające dalej obniżać koszty wydobycia). Ostatnie słowa Putina o tym, że trzeba się przygotować na wiele lat z tańszą ropą to nie musi być rosyjska wojna informacyjna i egzaltacja na pokaz. On zapewne wie, podobnie jak inni kluczowi gracze w branży naftowej, że Arabia rozpoczęła operację, która będzie trwać lata. Partnerzy z OPEC mogą się albo otwarcie wściekać tak jak Wenezuela, albo nerwowo się uśmiechać jak Irak i Iran, którzy pewnie liczyli, że wojny cenowej da się jednak uniknąć. Oni też już wiedzą. Wiele wskazuje na to, że przed nami nowy szok naftowy. Tym razem, odwrotnie niż w latach siedemdziesiątych XX wieku, szok pozytywny.
Oczywiście zawsze są jakieś "ale". Jeśli na świecie pojawi się jakieś ożywienie gospodarcze, wtedy popyt na ropę będzie rosnąć szybciej i wtedy cena automatycznie pójdzie w górę godząc ze sobą dotychczasowych liderów i łupkowych pretendentów z USA, a wojna cenowa stanie się bezcelowa, bo na rosnącym rynku zmieszczą się wszyscy. Tyle, że na razie takiego ożywienia na świecie nie widać i nikt go na najbliższe lata nie prognozuje.
Autor: Rafał Hirsch / Źródło: tvn24bis.pl
Źródło zdjęcia głównego: sxc.hu