Budżet został przygotowany przez nowy rząd, ale w bardzo szybkim tempie i on pewnie będzie jeszcze wielokrotnie modyfikowany - mówiła we "Wstajesz i wiesz" w TVN24 Anna Gołębicka, ekspert Centrum im. Adama Smitha. W ocenie ekonomistki wyższy deficyt "to wynik obietnic wyborczych". - Zostało wszystko to, co było, czyli "trzynasta emerytura", "czternasta emerytura", 800 plus, które buduje wielką nadwyżkę budżetową. Dodano do tego następne elementy, czyli podwyżki dla nauczycieli, które są niezmiernie potrzebne. Dodano in vitro - zwróciła uwagę Gołębicka.
Rząd we wtorek przyjął projekt ustawy budżetowej na 2024 rok wraz z autopoprawką do projektu ustawy okołobudżetowej. Rozwiązania trafiły już do prac w Sejmie.
Wyższy deficyt budżetu państwa
Zgodnie z projektem dochody budżetu na 2024 rok zostały zaplanowane na blisko 682,4 mld zł. Ministerstwo Finansów zakłada m.in. dochody podatkowe na poziomie 603,9 mld zł, z tego m.in. 316,4 mld zł VAT i 109,2 mld zł z PIT. W uzasadnieniu wskazano, że ustalony w projekcie ustawy budżetowej limit wydatków na rok 2024 wynosi blisko 866,4 mld zł.
Oznacza to, że deficyt ma wynieść 184 mld zł. To około 20 mld zł więcej, niż planował rząd Mateusza Morawieckiego. Pytana o to Anna Gołębicka z Centrum imienia Adama Smitha, stwierdziła, że "nie możemy się przyzwyczajać do tego budżetu".
- Bo to jest budżet, który został przygotowany przez nowy rząd, ale w bardzo szybkim tempie i on pewnie będzie jeszcze wielokrotnie modyfikowany - prognozuje ekonomistka.
Jak wyjaśniła, wyższy deficyt "to wynik obietnic wyborczych". - Mamy ekonomię i politykę. Jeżeli w tej chwili nowy rząd zabrałby to, co poprzedni dawał, i to co obiecał (...), to byłoby mniej, tylko jak zareagowałoby na to społeczeństwo - zwróciła uwagę Gołębicka.
Pieniądze na podwyżki, in vitro i "babciowe"
W budżecie zapisano środki m.in. na wzrost średnich wynagrodzeń nauczycieli o 30 proc., a w przypadku nauczycieli początkujących - o 33 proc, wzrost wynagrodzeń nauczycieli akademickich o 30 proc., wzrost wynagrodzeń i uposażeń, w tym kwot bazowych, o 20 proc. dla wszystkich pracowników państwowej sfery budżetowej oraz żołnierzy. Ponadto projekt przewiduje finansowanie procedury in vitro z budżetu państwa - kwotą 500 mln zł oraz wypłatę świadczeń z programu "Aktywny rodzic" (tzw. babciowe), czyli wsparcia kobiet, które wracają na rynek pracy po urodzeniu dziecka.
- Zostało wszystko to, co było, czyli "trzynasta emerytura", "czternasta emerytura", 800 plus, które buduje wielką nadwyżkę budżetową. Dodano do tego następne elementy, czyli podwyżki dla nauczycieli, które są niezmiernie potrzebne. Dodano in vitro - komentowała ekonomistka.
Anna Gołębicka wskazywała, że podwyżki dla nauczycieli możemy określać mianem inwestycji. - To jest bardzo ważne, jeżeli patrzymy na budżet - czy my wydajemy, czy inwestujemy. Wynagrodzenia, które mają w tej chwili nauczyciele to jest po prostu psucie państwa w dłuższej perspektywie. Jeżeli chcemy mieć dobre państwo, dobrych obywateli, mądrych i świadomych, to musimy ich nauczyć, ażeby ich nauczyć, to musimy odpowiednio zapłacić ludziom, którzy będą chcieli ich uczyć - tłumaczyła.
"Musimy się zastanowić, co wydajemy na przyjemności"
W związku z tym, że budżet nie jest z gumy, ekonomistka była dopytywana, czy będzie trzeba zaciskać pasa. - Budżet nie ma wyłącznie wydatków, ale ma też przychody. Gdyby tak podejść do podatków, które są takie wysokie (...), i te obniżyć. Jest taka krzywa w ekonomii, która się nazywa krzywą Laffera. My prawdopodobnie jesteśmy na samej górze, która mówi, że jeżeli obciążenie podatkowe rośnie, to przychody państwa są wyższe, ale jeżeli ono jest za wysokie, to ludzie przestają płacić podatki, pracować, uciekają - odpowiedziała Gołębicka.
- Być może obniżenie, poprawienie podatków, większe możliwości dla przedsiębiorców, sprawią, że my będziemy mieli co wydawać, bo będziemy mieli większe przychody. Trzeba się również przyjrzeć dywidendom spółek Skarbu Państwa - mówiła.
Jej zdaniem "tak jak na budżet domowy, tak musimy patrzeć na budżet państwa". - To są przychody, co zarobimy, i rozchody, to co wydamy. To, co wydamy, musimy się zastanowić, co wydajemy na przyjemności i nigdy do nas nie wróci (...), a co jest tym, co przyniesie nam w przyszłości lepsze zyski - wskazywała Anna Gołębicka.
Część ekonomistów obawia się, że w przyszłym roku Unia Europejska może wszcząć wobec Polski procedurę nadmiernego deficytu. - To jest tak, że i w konstytucji, i w ustawie budżetowej, jeżeli nasz dług, który się skumulował, sięga 60 procent PKB (produkt krajowy brutto) w danym roku, to jest to czerwony dzwonek, jest już bardzo źle. Jak jest 55 procent już trzeba podjąć odpowiednie kroki. My od wielu lat balansujemy koło 60 procent i faktycznie musimy się bardzo starać, żeby 60 procent nie przekroczyć - powiedziała Gołębicka.
W przypadku przekroczenia tego poziomu "sytuacja jest taka, która mówi, że coś jest nie tak z rządzeniem tym państwem". - I trzeba się zastanowić, jak tę sytuację dobrze rozwiązać. To jest taki moment, który mówi: "zaraz możesz zbankrutować, bo masz za mało pieniędzy" - podkreśliła ekonomistka.
W uzasadnieniu dołączonym do projektu ustawy budżetowej na 2024 rok wskazano, że relacja państwowego długu publicznego do PKB wyniesie 39,1 proc. w 2023 roku, a następnie wzrośnie do 42,5 proc. w 2024 roku. Tym samym pozostając bezpiecznie poniżej progu ostrożnościowego 55 proc. określonego w ustawie o finansach publicznych. Jednocześnie przewidywana relacja do PKB długu sektora instytucji rządowych i samorządowych (według definicji UE) wyniesie 49,3 proc. na koniec 2023 rok i 54,2 proc. na koniec 2024 roku.
Źródło: tvn24.pl