Sąd Okręgowy we Wrocławiu skazał na rok więzienia mężczyznę, który pobił Przemysława Witkowskiego, dziennikarza i wykładowcę akademickiego za to, że ten skrytykował homofobiczne napisy na murze. Maciej K. ma też zapłacić swojej ofierze pięć tysięcy złotych nawiązki. Wyrok nie jest prawomocny.
28-letni Maciej K. był oskarżony o to, że 25 lipca 2019 roku na nadodrzańskim bulwarze przy ulicy Zakładowej we Wrocławiu wobec Przemysława Witkowskiego, dziennikarza i wykładowcy akademickiego, "stosował przemoc w postaci licznych uderzeń pięścią w twarz oraz uderzeń kolanami w okolice głowy i ramion".
Jak napisano w akcie oskarżenia zadawanymi przez siebie ciosami "spowodował obrażenia naruszające czynności narządów ciała i rozstrój zdrowia na czas dłuższy niż siedem dni". Jednak nie tylko, bo K. oskarżony był także o grożenie śmiercią "z powodu przynależności politycznej pokrzywdzonego".
Sąd nie miał wątpliwości
W poniedziałek Sąd Okręgowy we Wrocławiu skazał Macieja K. na rok pozbawienia wolności. Oprócz tego ma zapłacić pięć tysięcy złotych nawiązki na rzecz swojej ofiary. Na poczet kary sąd zaliczył mężczyźnie okres tymczasowego aresztowania od 30 lipca do 4 listopada 2019 roku. Wyrok nie jest prawomocny.
- Zebrany w sprawie materiał dowodowy jednoznacznie wskazuje na sprawstwo Macieja K. Sąd dysponował dwiema wersjami zdarzenia i musiał przeanalizować obie - mówił sędzia Tomasz Krawczyk. I dodawał: - Nie ma wątpliwości, że wszystkie dowody potwierdzają wersję przedstawioną przez pokrzywdzonego.
Sąd podkreślał też, że czyn którego dopuścił się K. był nie tylko przestępstwem przeciwko zdrowiu i życiu, ale też wynikał z przynależności politycznej Witkowskiego. - W ocenie sądu takie zachowanie zasługuje na napiętnowanie - stwierdził w ustnym uzasadnieniu wyroku sędzia Krawczyk.
Wyrok nie jest prawomocny. Maciej K. odpowiadał z wolnej stopy.
Chodziło "bardziej o sprawiedliwość, niż o to żeby go zamykać"
Maciej K. na pytanie dziennikarzy o to, czy zgadza się z wyrokiem odpowiedział tylko "nie". Jego obrońca z dziennikarzami rozmawiać nie chciał.
Rozstrzygnięcie komentował Przemysław Witkowski. - Mam wrażenie, że z tym człowiekiem należałoby pracować, bo on uważa, że może przemocą, bijąc kogoś, obrażając, grożąc może zmusić do zmiany poglądów. To jest straszne - stwierdził mężczyzna. I dodał: - Wydaje mi się, że jego przemocowy charakter, jego agresja będzie później problematyczna dla społeczeństwa, nie cieszę się że dostał wyrok więzienia. Jak zaznaczał chodziło mu "bardziej o sprawiedliwość, niż o to żeby tego człowieka zamykać".
Sprzeczne wersje
Co dokładnie stało się letniego popołudnia na nadodrzańskim bulwarze? Przemysław Witkowski wraz ze swoją partnerką jechali rowerami, gdy na murze zauważyli między innymi krzyże celtyckie i napisy "Stop pedofilom z LGBT". Witkowski to, co zobaczył skrytykował. I na tym kończy się zbieżność zeznań dwóch stron procesu.
Witkowski twierdzi, że w momencie gdy zepsuł mu się rower podszedł do niego - mijany wcześniej na bulwarze - mężczyzna. Najpierw miał zapytać "co, nie podobają ci się napisy?", a później odepchnąć dziennikarza i bić go. Według Witkowskiego K. jest związany z grupami skrajnie prawicowymi. W trakcie zdarzenia - jak mówi dziennikarz - miał nawet krzyczeć "i co, lewacka k***o?".
Z kolei oskarżony do winy się nie przyznaje. Z jego relacji wynika, że dziennikarz zatrzymał się przy napisie "Stop pedofilom z LGBT" i zapytał "co, podoba ci się ten napis naziolska k***o?". Na co K. miał odpowiedzieć: "tak, podoba mi się lewacka k***o". Z jego słów wynika, że to Witkowski był agresorem. - To była wymiana ciosów, która skończyła się na moją korzyść - stwierdził K. podczas pierwszej rozprawy.
Jednak, gdy został zatrzymany kilka dni po zdarzeniu na jego ciele nie stwierdzono obrażeń wskazujących na bójkę. Przemysław Witkowski miał w dwóch miejscach złamany nos, a także złamaną kość jarzmową.
Do zdarzenia doszło na wysokości Mostów Trzebnickich:
Autor: tam/gp / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Wrocław