Wniosek o aresztowanie podejrzanego o atak na dziennikarkę, do którego doszło w trakcie jednego z protestów przeciwko orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji, został po kilku godzinach wycofany z sądu. Prokurator, który go sporządził, miał nie zgodzić się na wykonanie polecenia swoich szefów. Kulisy wycofania wniosku o areszt opisała "Gazeta Wyborcza Wrocław".
Do ataku doszło wieczorem 28 października na ulicy Kazimierza Wielkiego we Wrocławiu w trakcie protestu przeciwko orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji. Zamaskowany mężczyzna, w bluzie z napisem "Ave Silesia" popchnął relacjonującą protest dziennikarkę, a ta straciła równowagę i upadła, uderzając o krawężnik. - Nagle grupa około 30-40 mężczyzn wyłoniła się nie wiadomo skąd i zaczęli zaczepiać ludzi. Szli zamaskowani, ubrani na czarno. Zaczęli krzyczeć, ludzie zaczęli krzyczeć. Jedna z dziennikarek, która relacjonowała to, podobnie jak ja stała najbliżej tej grupy. Została popchnięta przez jednego mężczyznę. Gdyby się nie odsunęła wcześniej, zostałaby też bardzo mocno uderzona. I tak jak szybko się pojawili, tak nagle zniknęli - relacjonował Mateusz Czmiel, dziennikarz Radia Gra, który był jednym ze świadków tego, co się stało.
Podejrzanego o atak, Roberta G., zatrzymano dzień później. W jego mieszkaniu znaleziono narkotyki i środki dopingujące. A także - jak informowali policjanci - pałkę teleskopową, urządzenia elektroniczne, młynki do mielenia marihuany i kilkanaście tysięcy złotych. CZYTAJ WIĘCEJ O PRZESZŁOŚCI ZATRZYMANEGO 32-LATKA Mężczyzna usłyszał zarzuty naruszenia nietykalności osobistej i posiadania środków odurzających. Początkowo prokuratorzy nie mieli wątpliwości, że wobec G. powinien zostać zastosowany środek zapobiegawczy w postaci trzymiesięcznego aresztu. Później jednak wniosek o areszt został wycofany z sądu. Dla podejrzanego o zaatakowanie dziennikarki sprawa - na tym etapie - zakończyła się zakazem opuszczania kraju, dozorem policyjnym i poręczeniem majątkowym w wysokości sześciu tysięcy złotych. "Wobec sprawcy ataku na dziennikarkę "Gazety Wyborczej" Roberta G. prokuratura zastosowała szeroki zakres środków zapobiegawczych, które nie wymagały zgody sądu, ponieważ w ostatnim czasie w podobnych i znacznie bardziej drastycznych sprawach sądy odrzucały wnioski prokuratorów o tymczasowe aresztowanie" - napisała Justyna Pilarczyk z Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu w zamieszczonym na stronie internetowej komunikacie.
- Wniosek o areszt był bezzasadny. Dowody zebrane do tej pory w żaden sposób nie wskazują, że ataku dopuścił się mój klient. Do tego dochodzi zagrożenie niską karą w przypadku tego czynu - półtora roku. Więc nie można mówić o groźbie surowej kary - komentował, w rozmowie z dziennikarzem śledczym tvn24.pl, mecenas Marek Mucha, obrońca G. Jego klient przyznał się do posiadania sześciu gramów marihuany, którą znaleziono u niego w domu. Z kolei w sprawie jego samochodu, który miał mieć przebite numery VIN, Robertowi G. nie postawiono żadnych zarzutów.
Najpierw miały być gratulacje, a potem polecenie wycofania wniosku o areszt
Kulisy wycofania wniosku o areszt opisuje "Gazeta Wyborcza Wrocław". Sprawę Roberta G. początkowo prowadzić miała Prokuratura Rejonowa Wrocław-Stare Miasto, ale została przekazana - o szczebel wyżej - do Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu. Tam zajął się nią Tomasz Potoka, prokurator z 35-letnim stażem. OGLĄDAJ TVN24 NA ŻYWO W INTERNECIE >>> Prokurator prowadzący sprawę wniosek o zastosowanie aresztu wobec G. miał - według ustaleń "Gazety Wyborczej" - wysłać do sądu w piątek przed godziną 17. Za zastosowaniem takiego środka zapobiegawczego przemawiać miało między innymi to, że G. był w przeszłości karany za udział w grupie przestępczej, a także obawa matactwa i możliwość ucieczki. Wniosek o areszt miał być - jak wynika z ustaleń dziennika - zatwierdzony przez naczelnika wydziału, w którym pracuje prokurator i Agnieszkę Mulkę-Sokołowską, szefową Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu. Prokurator miał nawet - jak informuje "Gazeta Wyborcza" - odebrać gratulacje od swojej szefowej za to, że sprawnie poradził sobie z postępowaniem. Niedługo później, bo jeszcze przed 17:30, usłyszeć miał od niej, że wniosek z sądu ma wycofać. Miało to być, jak ustalili dziennikarze "Wyborczej", polecenie z Prokuratury Krajowej. Prowadzący sprawę prokurator miał nie zgodzić się na wykonanie polecenia. Dlatego ostatecznie wniosek wycofał naczelnik wydziału, w którym prokurator pracuje. Przed północą do sądu trafił faks.
Jeden zawnioskował o areszt, drugi o wycofanie wniosku
To, że autorem wniosku o zastosowanie tymczasowego aresztowania był prokurator inny niż ten, który wniósł o rezygnację z wniosku, potwierdza biuro prasowe Sądu Okręgowego we Wrocławiu. "(...) wniosek o zastosowanie środka zapobiegawczego w postaci tymczasowego aresztowania wobec Roberta G. wniósł Prokurator Prokuratury Okręgowej Tomasz Potoka, natomiast wniosek wycofujący złożył Naczelnik Wydziału I Śledczego Prokuratury Okręgowej Robert Mielczarek" - czytamy w mailu od biura prasowego., który otrzymała redakcja TVN24. "W uzasadnieniu wniosku o wycofanie, Prokurator Robert Mielczarek wskazał, że wnioskowany środek o charakterze izolacyjnym nie jest nieodzowny dla zabezpieczenia prawidłowego toku postepowania, jednocześnie wskazując przepis art.257 par.1 kpk, stanowiący, że wystarczającym będzie inny środek zapobiegawczy". Prokuratura Krajowa dziennikarzom "Gazety Wyborczej" jako osobę, która wydała polecenie wycofania wniosku o areszt, wskazała szefa Prokuratury Regionalnej we Wrocławiu. Dział prasowy Prokuratury Krajowej w mailu do reporterki TVN24 poinformował: "Po analizie sprawy Roberta G. Prokurator Regionalny we Wrocławiu podjął decyzję o wycofaniu wniosku o areszt tymczasowy. Sprawca ten nie spowodował żadnych poważnych obrażeń pokrzywdzonej dziennikarki i w ocenie Prokuratora Regionalnego - wobec ostatniej praktyki polskich sądów - wniosek o areszt byłby w tym przypadku pozbawiony szans na pozytywne rozpoznanie". Prokuratura Krajowa podała też przykłady decyzji sądów, które w ostatnim czasie "w podobnych i znacznie bardziej drastycznych sprawach" odrzucały wnioski o tymczasowe aresztowanie. Jednym z nich jest odrzucony areszt dla syna trójmiejskiego biznesmena za pobicie dziennikarza w trakcie pełnienia przez niego obowiązków służbowych. Kolejny brak aresztu był dla podejrzanego o pobicie księdza z Myśliborza, choć podejrzany działał w warunkach recydywy i miał świadomość tego, że jest zakażony koronawirusem. Ostatnim z podanych przez PK przykładów jest brak zgody sądu na areszt dla kobiety, która w twarz policjanta rzuciła odpaloną petardę. "Prokuratura ma nadzieję na zmianę linii orzeczniczej sądów wobec sprawców tego rodzaju napaści" - czytamy w mailu od Działu Prasowego PK.
Źródło: Gazeta Wyborcza Wrocław, TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: Mateusz Czmiel/Radio Gra Wrocław