Zamach na amerykańskich dyplomatów


Czterech przypadkowych Libańczyków zginęło w zamachu na samochód amerykańskiej ambasady w Bejrucie. Żaden dyplomata nie ucierpiał.

- W aucie nie było obywatela Stanów Zjednoczonych - poinformował Departament Stanu. Ranny został za to kierowca ambasady - również Libańczyk. Jak poinformowali jego pracodawcy, jego życie nie jest zagrożone.

Amerykańska ambasada natychmiast po ataku wzmocniła ochronę swojej placówki, a Waszyngton zapowiedział dokładne zbadanie przebiegu ataku. Na razie nie wiadomo, kto mógł za nim stać.

W ostatnich trzech latach w Libanie doszło do 30 podobnych zamachów, których większość skierowana była przeciwko antysyryjskim politykom i dziennikarzom. Syria, wspierająca libański fundamentalistyczny Hezbollah, stara się nie dopuścić do wzmocnienia rządu centralnego w Bejrucie. Ten z kolei wspierany jest przez Waszyngton, co może rodzić przypuszczenia, że za dzisiejszym zamachem stać mogli prosyryjscy bojownicy.

Agencja France Presse pisze, że był to pierwszy zamach antyamerykański w Libanie od końca wojny domowej w tym kraju z lat 1975-1990. Doszło do niego akurat w czasie gdy prezydent USA George W. Bush składa wizytę na Bliskim Wschodzie - obecnie przebywa w Arabii Saudyjskiej, a w środę odwiedzi Egipt.

Źródło: Reuters, PAP, TVN24