Rok 2024 będzie dla Ukrainy trudny. Już teraz oszczędza amunicję, bo nie jest pewna, jak długo Zachód będzie jej pomagał. Rosja poczuła siłę i z nadzieją czeka na powrót Donalda Trumpa do Białego Domu. W Europie i Stanach Zjednoczonych seria wyborów, więc stolice będą koncentrować się na sobie kosztem pomocy Kijowowi. Tymczasem na froncie nastał czas walki pozycyjnej rodem z I wojny światowej. O sytuacji Ukrainy, wojennej i międzynarodowej, mówi Justyna Gotkowska, wicedyrektorka Ośrodka Studiów Wschodnich.
Rosyjska inwazja rozpoczęta 24 lutego 2022 roku sprawiła, że wojna w Ukrainie budziła wielkie zainteresowanie społeczeństw i mediów całego świata. Takie regiony jak Ameryka Łacińska, Afryka, Indie i Daleki Wschód dość szybko przestały się oczywiście interesować odległym - z ich perspektywy - konfliktem. Również to tam najłatwiej szerzyła się rosyjska propaganda i dezinformacja. Jednak Europa, szczególnie środkowo-wschodnia, a także Ameryka Północna, dość długo z uwagą śledziły wydarzenia w Ukrainie. Niestety, nawet tu zainteresowanie znacząco spadło po 590 dniach, gdy 7 października 2023 roku Hamas zaatakował Izrael. Od tego czasu w Gazie toczy się wojna, a i na Dalekim Wschodzie, szczególnie wokół Tajwanu, nie brakuje napięć.
Czytaj więcej: Wybory, w których wszyscy boją się mówić, co myślą. Czytaj więcej o wyborach na Tajwanie >>>
- Czy Ukraina przegrała wojnę o uwagę świata? - pytam więc Justynę Gotkowską, wicedyrektorkę Ośrodka Studiów Wschodnich im. Marka Karpia w Warszawie, gdzie jest także kierowniczką zespołu bezpieczeństwa i obronności. - Uwaga świata może jeszcze do Ukrainy powrócić i może się to stać jeszcze w tym roku - odpowiada.
To jednak nie jest dobra wróżba, raczej ostrzeżenie, bo Gotkowska wyjaśnia, że świat znów zainteresowałby się Ukrainą, gdyby zrealizował się negatywny scenariusz. - Wzrost zainteresowania świata Ukrainą może nastąpić, jeśli Zachód nie będzie w stanie dostarczać Ukrainie amunicji i broni na takim poziomie jak dotychczas. To może doprowadzić do tego, że Ukraińcy nie będą mieli czym się bronić. To z kolei może spowodować, że Rosjanie osiągną militarne korzyści na froncie - przestrzega ekspertka.
Co zależy od dostaw z Zachodu
To, czy taki scenariusz się zrealizuje, zależy przede wszystkim od nas, czyli szeroko rozumianego Zachodu. Dynamika polityczna w Stanach Zjednoczonych, gdzie jesienią odbędą się wybory prezydenckie i do Kongresu, potencjalny brak zwiększenia pomocy ze strony Europy albo zmniejszenie dostaw z USA mogą doprowadzić do tego, że Rosja uzyska przewagę. - To z kolei spowoduje, że będzie społeczny nacisk na władze państw zachodnich, pytanie w jakim kierunku. Czy będzie to nacisk na rozmowy pokojowe Kijowa z Moskwą, czy jednak na mobilizację i zwiększenie dostaw dla Ukrainy? - tłumaczy Gotkowska.
Czytaj więcej: Tydzień w Ukrainie. Atak po "najspokojniejszej nocy", "historyczne porozumienie", zimowa ofensywa Rosjan "bez sukcesów" >>>
Dodaje, że może dojść do sytuacji, gdy jedynym sposobem na wsparcie Ukrainy na odpowiednim poziomie będzie sięganie po zasoby zachodnich sił zbrojnych. - Tego państwa zachodnioeuropejskie unikały w przeciwieństwie do państw wschodniej flanki, w tym Polski, które przekazywały uzbrojenie i sprzęt wojskowy nie tylko z magazynów, ale i z aktywnych jednostek wojskowych - przypomina wicedyrektorka OSW.
Kreml teraz nie chce pokoju
Z drugiej strony ewentualne rozmowy pokojowe mogą zakończyć się fiaskiem, a to za sprawą postawy Kremla. - Rosja w tej chwili czuje swoją siłę i widzi słabość Zachodu oraz ograniczenia Ukrainy. Wydaje się, że na polu walki będzie naciskała na tyle, na ile może. Nie będzie chciała w tej chwili iść na negocjacje pokojowe - przewiduje Gotkowska.
Wiele będzie zależało od sytuacji polityczno-społecznej w Ukrainie i woli walki samych Ukraińców. Jeśli jednak na Zachodzie górę wezmą zwolennicy rozmów pokojowych z Rosją, to warunki stawiane przez Moskwę mogą być bardzo niekorzystne. Zdaniem Gotkowskiej Władimir Putin prawdopodobnie zażąda uznania zdobyczy terytorialnych i podporządkowania tak okrojonej Ukrainy w ramach rosyjskiej strefy wpływów, zmiany rządu w Kijowie oraz obietnicy nieprzyjmowania Ukrainy do NATO.
Tak niekorzystna dla Zachodu perspektywa może - zdaniem naszej rozmówczyni - paradoksalnie sprawić, że partnerzy Kijowa jednak się zmobilizują i dojdą do wniosku, że lepiej dostarczać Ukrainie broń i amunicję w takich ilościach, jakie są potrzebne.
Blokada pieniędzy - trumpiści...
Tymczasem przeciągają się negocjacje dotyczące pomocy finansowej dla Ukrainy. Chodzi o dwa pakiety wsparcia. Z jednej strony to pomoc Unii Europejskiej w wysokości 50 miliardów euro, która ma pójść na funkcjonowanie cywilnej części państwa ukraińskiego. Z drugiej strony na stole jest pakiet wsparcia z USA. W październiku 2023 roku prezydent Joe Biden ogłosił, że chce zwiększyć planowaną kwotę do 60 miliardów dolarów, w tym 46 mld na broń i amunicję. Część z tych środków trafi do przemysłu amerykańskiego - na produkcję dla Ukrainy lub na uzupełnienie amerykańskich zapasów, które w międzyczasie wysłano Kijowowi.
Wsparcie amerykańskie dla Ukrainy na 2024 rok, choć od miesięcy czeka na akceptację Kongresu, nadal się jej nie doczekało. Dzieje się tak, mimo że Ukrainę popierają wszyscy demokraci, którzy mają przewagę w Senacie, i większość republikanów, którzy z kolei dominują w Izbie Reprezentantów. Stanowisko Partii Republikańskiej dyktuje jednak mniejszość kongresmenów skupiona wokół byłego prezydenta Donalda Trumpa, który prowadzi w wyścigu o partyjną nominację przed zaplanowanymi na 5 listopada wyborami. Ubiegający się o reelekcję demokrata Joe Biden w końcu połączył kwestię pomocy Ukrainie ze wsparciem na rzecz wzmocnienia granicy z Meksykiem, na czym zależy republikanom, oraz pieniędzmi dla Izraela, co do których obie główne partie w USA są zgodne. To jednak do tej pory nie przyniosło przełomu.
Czas działa tu na niekorzyść Ukrainy. - Im dłużej w USA trwają negocjacje w sprawie pakietu pomocy dla Ukrainy, tym większy wpływ na nie ma kampania wyborcza i tym większa jest walka polityczna między demokratami a republikanami. Sytuacja staje się coraz trudniejsza. O ile jeszcze na jesieni uważaliśmy, że ten pakiet przejdzie prędzej czy później, to teraz, biorąc pod uwagę pat polityczny, wydaje się, że szanse są pół na pół. Jest coraz większy znak zapytania, czy ten pakiet w ogóle przejdzie - ocenia Gotkowska.
Podkreśla, że to będzie ostatni pakiet finansowy z USA dla Ukrainy w tym roku, jeśli zostanie zaakceptowany. Musi wystarczyć, bo przyjęcie kolejnego przed wyborami nie będzie możliwe.
…i Orban
Z kolei w Unii Europejskiej pakiet wsparcia na funkcjonowanie ukraińskiego państwa zablokowały Węgry pod wodzą premiera Viktora Orbana. Przekazania pieniędzy nie udało się zatwierdzić na grudniowym szczycie unijnych przywódców, kolejny został więc zwołany na 1 lutego. Orban wziął pieniądze dla Ukrainy za zakładnika, bo walczy o fundusze europejskie dla Węgier. Te są wstrzymane, bo Budapeszt ma problemy z praworządnością i korupcją. - W zależności od tego, na ile państwa członkowskie pójdą na rękę Węgrom, ta kwestia może zostać załatwiona prędzej lub później. Mamy też inne rozwiązanie: państwa UE z wyjątkiem Węgier i ewentualnie Słowacji (jesienią władzę w Bratysławie przejął populista Robert Fico, który w kampanii głosił hasła antyukraińskie - red.) mogą się porozumieć z Ukrainą poza ramami europejskimi, za pomocą wielostronnej umowy. To jednak może być prawnie trudne i skomplikowane. Wszyscy woleliby tego uniknąć - tłumaczy ekspertka.
W UE trwa też dyskusja, co dalej z Europejskim Instrumentem na rzecz Pokoju, czyli w skrócie refinansowaniem ze środków unijnych dostaw sprzętu dla Ukrainy. Pieniądze przeznaczone na ten cel już się skończyły, mimo że kilkukrotnie zwiększano ich pulę. Teraz przed Unią kolejna taka decyzja, ale są problemy z jej podjęciem.
Na konkretne środki do tej pory nie przełożyły się również zobowiązania, jakie na szczycie NATO w Wilnie w lipcu wobec Ukrainy podjęły państwa grupy G7. Na razie jest tylko jedno dwustronne porozumienie, jakie nawiązuje do tamtych ustaleń. W piątek Ukraina podpisała je z Wielką Brytanią. - To pokazuje Rosji, ale też Ukrainie, że Zachód ma trudności ze zobowiązaniem się do wsparcia Ukrainy w przypadku długofalowej wojny - zwraca uwagę Gotkowska.
Wiara i amunicja
Prócz pieniędzy problemem są także dostawy amunicji dla walczących ukraińskich wojsk. W marcu 2023 roku Unia Europejska zobowiązała się, że dostarczy Ukrainie milion pocisków artyleryjskich w ciągu roku. Już w listopadzie było jasne, że to się nie uda. Do tamtej pory Ukrainie przekazano około 300 tysięcy sztuk. - Europa ma przede wszystkim problem z niewystarczającym poziomem produkcji zbrojeniowej, szczególnie amunicji - ocenia wicedyrektorka OSW.
- Jeśli nie dzięki nowej produkcji, to może uda się dostarczyć Ukrainie zapowiedzianą ilość amunicji, korzystając z zapasów armii państw Europy i Ameryki Północnej? - pytam. - Zapasy państw zachodnich już zostały naruszone, więc jest problem produkcji jednocześnie na własne bieżące potrzeby i na uzupełnienie własnych zapasów, jak i na bieżące potrzeby Ukrainy - odpowiada Justyna Gotkowska.
Według amerykańskiego dziennika "Wall Street Journal" jeszcze latem, gdy Ukraina próbowała odbić okupowane terytoria, zużywała na froncie nieco więcej amunicji artyleryjskiej niż Rosjanie. Obecnie dziennik szacuje, że średnio dziennie agresorzy zużywają pięć razy więcej amunicji niż obrońcy. Tymczasem artyleria, nie bez przesady nazywana "bogiem wojny", ma na polu walki kluczowe znaczenie. To właśnie ostrzał artyleryjski (plus lotnictwo) zbiera na wojnach największe śmiertelne żniwo.
- Według naszych analityków dane dotyczące strony ukraińskiej mniej więcej się zgadzają, natomiast co do strony rosyjskiej, to nasze szacunki wskazują, że latem 2023 roku zużywała ona więcej amunicji, niż wynika z obliczeń "Wall Street Journal" - zastrzega wicedyrektorka Ośrodka Studiów Wschodnich.
- Ten spadek po stronie ukraińskiej rzeczywiście jest prawdziwy i martwiący. Najprawdopodobniej Ukraińcy zaczęli oszczędzać amunicję, żeby starczyło na dłużej w obliczu niepewnej sytuacji w Stanach Zjednoczonych - dodaje.
Zdaniem naszej rozmówczyni kłopoty z wystarczającą ilością amunicji to przejaw szerszego problemu:
W Europie Zachodniej nie ma wiary w to, że ta wojna jest preludium do większych, daleko idących rosyjskich planów. Obecne jest myślenie, że ta wojna nie jest nasza, że to tylko wojna regionalna, rosyjsko-ukraińska i wystarczy, że Ukraina zgodzi się na oddanie części ziem Rosji, i można wyciszyć ten wątek. To jest podstawowy problem i z niego wynika to, że nie ma woli politycznej do tak dużego inwestowania w obronność, jak robi to Polska i inne państwa wschodniej flanki, w tym na przykład zwiększania produkcji amunicji.wicedyrektorka OSW Justyna Gotkowska
To jednak jest nasza wojna
Tu trzeba przypomnieć, że w grudniu 2021 roku, niedługo przed najazdem na Ukrainę, Moskwa przedstawiła propozycję zawarcia dwóch traktatów między Rosją a Stanami Zjednoczonymi i NATO.
Sprowadzały się one do trzech kwestii.
- Po pierwsze, Kreml chciał uczynić swoją strefą wpływów obszar poradziecki, podporządkowując sobie m.in. Ukrainę, Białoruś i Mołdawię.
- Po drugie, Europa Środkowo-Wschodnia, w tym Polska, miały się stać de facto strefą buforową między Wschodem a Zachodem, Rosja bowiem zażądała cofnięcia infrastruktury NATO do stanu sprzed rozszerzenia Sojuszu na wschód pod koniec lat 90. XX wieku.
- Po trzecie, amerykańska broń jądrowa miała zostać wycofana z Europy, co symbolicznie miało oznaczać brak parasola nuklearnego USA nad Starym Kontynentem.
- Jeśli Ukraina poniesie porażkę w tej wojnie, to Rosja będzie zachęcona do wysuwania roszczeń wobec kolejnych państw - ostrzega nasza rozmówczyni.
Wziąć się do roboty
Wróćmy do amunicji. Zdaniem Gotkowskiej oszczędzanie pocisków artyleryjskich przez Ukraińców rozbudziło nadzieje na Kremlu. - Na pewno Rosja w tej chwili czuje, że to ona ma większe zasoby, żeby przetrwać tak zwaną wojnę na wyniszczenie. Jeżeli Zachód nie zwiększy produkcji, nie zobowiąże się do długofalowego wsparcia Ukrainy, to rzeczywiście tę wojnę na wyniszczenie może wygrać Rosja - ocenia wicedyrektorka OSW.
- Dlaczego? Dlatego że Rosja ma większe zasoby niż Ukraina? - dopytuję. Gotkowska zaprzecza i tłumaczy: - Dlatego, że Zachód nie jest w stanie w tej chwili się zmobilizować. Niewiara w dalekosiężne cele Rosji, polityczne trudności i inne priorytety sprawiają, że do tej pory nie było woli politycznej, żeby zmobilizować się i na przyszłe lata zrównoważyć i w końcu przeważyć potencjał Rosji.
Nasza rozmówczyni zwraca przy tym uwagę, że kraje zachodnie mają potencjał gospodarczy i finansowy, by umożliwić Ukrainie zwycięstwo w wojnie na wyniszczenie z Rosją. - Staram się kontrować tę narrację, że Rosja wojnę na wyniszczenie wygra i że nie mamy szans, bo Rosja jest wielka, bo ma takie duże zasoby, bo jeszcze ma tyle amunicji, sprzętu postsowieckiego i tak dalej. Tak nie jest - podkreśla. I dodaje:
Absolutnie Zachód jest w stanie wygrać poprzez Ukrainę wojnę z Rosją, tyle że musi zdawać sobie sprawę ze stawki, mieć wolę polityczną i wziąć się do roboty.Justyna Gotkowska, wicedyrektorka Ośrodka Studiów Wschodnich
Impuls
Według naszej rozmówczyni możliwy jest scenariusz, że kraje Zachodu pod wpływem jakiegoś wydarzenia, które stanie się dla nich impulsem do działania, zbiorą siły, zrozumieją, o co toczy się gra, i wykorzystają swój potencjał gospodarczo-finansowy. - Mogliśmy to zrobić dużo wcześniej, ale Zachód nadal kieruje się inną strategią, kreowaną przez Waszyngton i Berlin, żeby Ukrainie pomagać stopniowo, żeby nie przegrała, a Rosja żeby nie wygrała tej wojny. Towarzyszyło temu przekonanie, że Rosja w końcu zrozumie, że negocjacje są koniecznością. To myślenie życzeniowe, oparte na fałszywej analizie rosyjskich celów i rosyjskiego myślenia. Konieczna jest zmiana tej strategii - zaznacza ekspertka.
Czy zatem Waszyngton i Berlin zdają sobie sprawę, że czas zmienić podejście do pomagania Ukrainie? Justyna Gotkowska przyznaje, że to jeszcze nie nastąpiło. - Nadal nie ma zrozumienia dla dalekosiężnych celów Rosji, bo jest postrzeganie Rosji jako państwa, które nie poważy się na zaatakowanie NATO i jego wschodniej flanki. A ja bym tutaj postawiła jednak znak zapytania, bo Rosja jest bardzo oportunistyczna i wykorzystuje okna możliwości, tak jak je widzi. Tak jak Putin zobaczył okno możliwości pod koniec 2021 roku, więc na początku roku 2022 zaczął inwazję, tak w przyszłości też może dostrzec taką okazję i zdecydować się na agresywne działania przeciwko NATO - ostrzega ekspertka.
W Trumpie nadzieja. Kremlowska
Nadzieją dla Putina może być powrót do władzy w USA byłego prezydenta Donalda Trumpa. Pytany na początku stycznia, czy podtrzymałby zobowiązania w ramach NATO, Trump odpowiedział, że "to zależy" od tego, czy Europejczycy będą "odpowiednio traktować" Amerykanów. Z Ukrainą były prezydent ma zresztą zadawnione porachunki - swego czasu bezskutecznie nakłaniał władze w Kijowie do szukania haków na Joe Bidena i jego syna Huntera, który robił interesy nad Dnieprem.
Justyna Gotkowska przyznaje, że Władimir Putin czeka na powrót Trumpa do Białego Domu. Jej zdaniem przywódca Rosji liczy na to, że wtedy Stany Zjednoczone zawieszą pomoc wojskową i finansową dla Ukrainy, co w końcu doprowadzi do zawarcia pokoju na rosyjskich warunkach.
Czytaj więcej: "Agenda Bidena jest popularna, ale on sam nie jest". Czy 2024 będzie rokiem Trumpa? >>>
Nowa jakość wsparcia
Na froncie rok 2023 stał pod znakiem ukraińskiej kontrofensywy na południu kraju, której nie udało się osiągnąć celów. Ukraińców zatrzymały rosyjskie umocnienia polowe i pola minowe. Od tego czasu mamy do czynienia przede wszystkim z wojną pozycyjną, która jest statyczna i wyniszczająca. Przypomina to I wojnę światową, gdy dominowała walka w okopach.
Symbolicznym zakończeniem ukraińskiej kontrofensywy były publikacje głównodowodzącego ukraińskiej armii generała Wałerija Załużnego, jakie na początku listopada ukazały się na łamach brytyjskiego tygodnika "The Economist".
- Generałowi Załużnemu chodziło o to, że bez wsparcia nowej jakości Ukraina nie będzie w stanie przełamać rosyjskiej obrony, ponieważ Rosjanie bardzo dobrze się okopali. Wsparcie przeciwminowe i powietrzne, a także pociski dalekiego zasięgu - to są rzeczy, które zdaniem generała są konieczne, żeby Ukraina odniosła sukces w kolejnej kontrofensywie - tłumaczy nasza rozmówczyni.
Problemem ukraińskiej armii jest coraz trudniejszy nabór nowych żołnierzy. Zdaniem Justyny Gotkowskiej to kwestia decyzji po stronie Kijowa, czy zorganizować pobór młodych mężczyzn, zarówno tych, którzy zostali nad Dnieprem, jak i tych, którzy schronili się w Europie. Jeśli Kijów uzna, że trzeba sięgnąć po swoich obywateli za granicą, trudne polityczne decyzje będą musiały podejmować także stolice europejskie, w tym Warszawa. - Na Ukrainie są jeszcze możliwości zwiększenia poboru i rotacji sił na froncie - ocenia ekspertka.
Tak czy inaczej Kijów raczej nie będzie w stanie przeprowadzić kolejnej dużej kontrofensywy bez mobilizacji. - Trzeba też podkreślić, że ewentualna mobilizacja przyniesie efekty w pewnej dalszej perspektywie, bo zmobilizowani muszą przejść dłuższe szkolenie wojskowe. Muszą mieć też broń i amunicję - zaznacza nasza rozmówczyni.
Korupcja
Kijowowi nie pomaga też fakt, że znów daje się zauważyć korupcję w Ukrainie. Coraz więcej jest sygnałów, że sprzęt kupowany za pieniądze ze społecznych zbiórek albo w ogóle nie trafia do ukraińskich żołnierzy, albo trafia, ale za dodatkową opłatą, która idzie do kieszeni pośredników. Lepiej kontrolowane jest natomiast wsparcie wojskowe przekazywane przez państwa.
- Wydaje się, że korupcja w Ukrainie wróciła do rozmiarów sprzed inwazji, jeśli sytuacja nie stała się trochę gorsza - przyznaje wicedyrektorka Ośrodka Studiów Wschodnich. Dodaje, że o ile w Polsce w dużo mniejszym stopniu mówiło się o korupcji w Ukrainie, to na zachód od nas ten problem był i jest zauważany. Z postępami w walce z korupcją mogą być łączone kolejne pakiety wsparcia, które płyną z Zachodu.
Rocznica
W lipcu 2024 r. w Waszyngtonie odbędzie się szczyt NATO. Prezydenci i premierzy państw członkowskich będą świętować 75-lecie podpisania Traktatu Północnoatlantyckiego, który powołał do życia Sojusz (dokładna rocznica podpisania przypada w kwietniu). NATO lubi się przedstawiać jako najskuteczniejszy sojusz w dziejach świata, a to dlatego, że wygrało zimną wojnę bez doprowadzania do wojny gorącej. Kto wie jednak, czy to nie teraz NATO jest poddawane najtrudniejszemu testowi w swej historii.
Tymczasem Ukraina chce osiągnąć to, do czego dążyła, bez powodzenia, na ubiegłorocznym szczycie w Wilnie. - Kijów walczy o zapis, że NATO zaprasza Ukrainę do Sojuszu. Kwestia negocjacji akcesyjnych może być rozłożona w czasie, ale Ukrainie zależy na tym symbolicznym stwierdzeniu - mówi Gotkowska. Dążenia Kijowa wspierają państwa wschodniej flanki, szczególnie Polska i państwa bałtyckie. Przeciw są Węgry, a stanowisko Słowacji po wyborach we wrześniu 2023 r. i zmianie rządu jest na razie zagadką. Stany Zjednoczone i Niemcy były na szczycie w Wilnie ostrożne i ostatecznie zaproszenia dla Ukrainy do NATO wtedy zabrakło.
NATO jako organizacja wspiera Ukrainę w niewielkim stopniu, skupiając się na materiałach nieśmiercionośnych. Dostawy broni i amunicji dla Kijowa to kwestia nie Sojuszu, lecz ustaleń dwustronnych między Ukrainą a wspierającymi ją państwami. Całość koordynuje Grupa Kontaktowa ds. Obrony Ukrainy, zwana "formatem" lub też "grupą Ramstein", od nazwy amerykańskiej bazy lotniczej w Niemczech, gdzie doszło do pierwszego spotkania. Na czele tego ugrupowania stoją Amerykanie. Nie jest wykluczone, że w przyszłości pojawią się propozycje, by pomoc wojskową koordynowało jednak NATO. To - według wicedyrektorki OSW - potencjalny scenariusz na wypadek zwycięstwa Donalda Trumpa w wyborach w USA.
USA i Europa skoncentrowane na sobie
- W jakim miejscu jest Ukraina na początku 2024 roku, prawie dwa lata po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji? - pytam na zakończenie.
- Moim zdaniem rok 2024 będzie trudny ze względu na różne zawirowania i wewnątrzpolityczną dynamikę w Stanach Zjednoczonych i w Europie Zachodniej. Raczej będziemy mieć do czynienia z Ukrainą nastawioną na operacje obronne, a nie na operacje ofensywne. Miejmy nadzieję, że Rosja nie będzie w stanie przełamać obecnej linii frontu i że wsparcie zachodnie dla Ukrainy się utrzyma - odpowiada wicedyrektorka Ośrodka Studiów Wschodnich.
Zdaniem Gotkowskiej największą niewiadomą jest wynik listopadowych wyborów w Stanach Zjednoczonych. Od nich będzie wiele zależeć, w tym to, czy Europa weźmie się do roboty i przynajmniej spróbuje przekazywać więcej broni i amunicji Ukrainie.
Na Starym Kontynencie też nie zabraknie wydarzeń politycznych. Wiosną wybory do Parlamentu Europejskiego, po nich tworzenie nowej Komisji Europejskiej, wybór przewodniczącego Rady Europejskiej i szefa unijnej dyplomacji. NATO też nie może w nieskończoność przedłużać kadencji Jensa Stoltenberga i prędzej czy później musi znaleźć nowego sekretarza generalnego. Wreszcie Republikę Federalną Niemiec, najsilniejszą gospodarkę Europy, czekają wybory w trzech wschodnich krajach związkowych, gdzie pewny jest bardzo dobry wynik Alternatywy dla Niemiec; to wszystko w sytuacji, gdy koalicja socjaldemokratów, liberałów i zielonych dołuje w sondażach.
- Europa będzie bardzo skoncentrowana na sobie. Niemcy będą bardzo skoncentrowane na sobie. To sprawi, że rządom trudno będzie forsować agendę zagraniczną. Może zabraknąć woli politycznej do wspierania Ukrainy na właściwym poziomie. Zachodowi potrzebny jest impuls do działania - podsumowuje Justyna Gotkowska.
Po pierwsze, Kreml chciał uczynić swoją strefą wpływów obszar poradziecki, podporządkowując sobie m.in. Ukrainę, Białoruś i Mołdawię.
Po drugie, Europa Środkowo-Wschodnia, w tym Polska, miały się stać de facto strefą buforową między Wschodem a Zachodem, Rosja bowiem zażądała cofnięcia infrastruktury NATO do stanu sprzed rozszerzenia Sojuszu na wschód pod koniec lat 90. XX wieku.
Po trzecie, amerykańska broń jądrowa miała zostać wycofana z Europy, co symbolicznie miało oznaczać brak parasola nuklearnego USA nad Starym Kontynentem.
Autorka/Autor: Rafał Lesiecki
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Selcuk Acar / Anadolu / Getty Images