W Ukrainie Boże Narodzenie odbywa się w cieniu wojny. Ponad połowa Ukraińców obchodzi święta właśnie teraz, tak jak my. Przy ich stołach wigilijnych jest wiele pustych krzeseł, nie dla wędrowców, ale dla bliskich, których z powodu wojny zabrakło. W niektórych miastach stoją choinki, ale są też takie miejsca, w których nie ma ani jednej świątecznej lampki, jak w Buczy, Irpieniu czy Hostomelu pod Kijowem, gdzie śladami rosyjskiej okupacji przed świętami udała się dziennikarka TVN24 Alina Makarczuk. W tę podróż zabrała swoją młodszą siostrę.
- Mam na imię Ela, mam 8 lat i chodzę do trzeciej klasy. Kiedy zaczyna się alarm bombowy schodzimy do schronu. Tam jest wiele malutkich ławeczek dla różnych klas. Nie odrabiamy tam lekcji, po prostu tam siedzimy. Są tam też biurka, gdzie możemy coś rysować. Nauczyciele w tym czasie rozmawiają albo czytają wiadomości - opowiada Ela, bohaterka reportażu "Ukraina: śladami wojny".
CZYTAJ TEŻ: "Nie ma ani jednej lampki, ani jednej ozdobionej choinki. To jest miasto żałoby, ogromnych traum"
Jej siostra, dziennikarka TVN24 Alina Makarczuk zabrała ją w nietypową podróż - do Buczy, Irpienia i Hostomela, gdzie na ulicach wciąż widać ślady krwawych walk.
- Ela, jakim jest według ciebie normalne życie, bez wojny? - pyta siostrzyczkę dziennikarka.
- Normalne życie jest wtedy, kiedy możesz jeździć wszędzie, gdzie chcesz. Kiedy możesz normalnie pójść do sklepu, kiedy nie wyją syreny, jak jesteś w szkole. Kiedy nie musisz schodzić do schronu, nie musisz się martwić i możesz robić, co chcesz - odpowiada dziewczynka. - Rosjanie zrobili straszne rzeczy na naszej ziemi, ale nawet Putin nie ukradnie nam świąt. Będziemy kolędować - dodaje.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24