"Tu nie chodzi o politykę, a o przetrwanie samej Bośni"


- Tu już nie chodzi o politykę, o pozostanie przy władzy jednej czy drugiej partii politycznej, a o przetrwanie samej Bośni - tak określił sytuację w Bośni i Hercegowinie były prezydent Chorwacji Stipe Mesić. Polityk, mówiąc o trwających od 4 lutego protestach w sąsiednim kraju stwierdził, że sytuacja w nim zmieni się dopiero po rewizji porozumienia z Dayton kończącego wojnę na Bałkanach.

Mesić, który był gościem konferencji dot. praw człowieka w Zagrzebiu powiedział, że problemy w Bośni od lat się "nawarstwiają" i w obecnej sytuacji nie można już od nich odwracać wzroku.

Bośnia cierpi przez prywatyzację i administrację

Zdaniem byłego prezydenta Chorwacji pogłębiające się problemy gospodarcze Bośni, które w wielkiej mierze są skutkiem fatalnie przeprowadzonej prywatyzacji w ostatnich kilkunastu latach, dodatkowo uwydatniły źle skonstruowany system administracyjny kraju.

Prywatyzację, w której wyniku setki tysięcy ludzi nie tylko w Bośni, ale też w Chorwacji, Serbii i Macedonii straciły pracę, nazwał "grzechem Wschodu", stwierdzając, że państwowe zakłady przeszły po prostu w ręce ludzi, którzy zbili na nowych firmach majątki, później swoje interesy odsprzedając i uciekając z walizkami pieniędzy za granicę, przez co zwykli obywatele znaleźli się na bruku.

Serbowie jeżdżą do Belgradu. Dayton musi zostać zmienione

W tej sytuacji zwłaszcza Bośnia mierząca się z paraliżem decyzyjnym władz na wszystkich poziomach instytucji państwowych nie jest w stanie przekonać do siebie obywateli. - Tu nie chodzi o politykę, a o przetrwanie samej Bośni - stwierdził Mesić, zwracając uwagę na to, jak po protestach, które rozlały się na całą chorwacko-muzułmańską część kraju (Federację BiH), zareagował premier rządu Republiki Serbskiej - drugiej części składowej Bośni.

- Dokąd pojechał Milorad Dodik (w czasie protestów)? Do Belgradu. Do swojej centrali, a tam na pewno nie powiedzieli mu: "wracaj do Sarajewa, bo tam masz rząd bośniacki, któremu podlegasz".

Dodik został przyjęty w poniedziałek przez premiera Serbii i w bardzo serdecznej atmosferze przekonywał o tym, że w "serbskiej" części kraju posiadającej dużą autonomię do takich wydarzeń jak w Tuzli, Sarajewie czy Mostarze nie dojdzie. Milorad Dodik od lat chętniej współpracuje z Belgradem i zbija kapitał polityczny na przekonywaniu Serbów żyjących w Bośni o jej nieuchronnym rozpadzie i przyłączenia części jej ziem do Serbii.

Biorąc to pod uwagę Stipe Mesić uznał, że europejscy politycy powinni w końcu zająć się Bośnią, której przyszłość da się poprowadzić w kierunku Europy "tylko poprzez zmiany w porozumieniu z Dayton".

- Ważne jest, by został zmieniony model zarządzania państwem obowiązujący od 1995 r.; by został "zaktualizowany" - dodał.

Premier i rząd kantonu do dymisji?

Po gwałtownych protestach i zamieszkach z ub. tygodnia, od poniedziałku w Sarajewie i kilku innych miastach na ulice wychodzą pokojowo usposobieni demonstranci żądający w stolicy kraju natychmiastowego ustąpienia władz Federacji Bośni i Hercegowiny oraz sarajewskiego kantonu. W środę parlament regionalny ma głosować nad dymisją premiera Suada Zeljkovicia, który ma z demonstrantami "na pieńku" po tym, jak w ub. tygodniu stwierdził, że "w jego mieście nikt nie może narzekać na brak satysfakcji z życia".

W Bośni i Hercegowinie funkcjonują parytety mające zapewniać równy dostęp do władzy i instytucji publicznych Boszniaków (muzułmanów), Chorwatów i Serbów będących obywatelami państwa. Administracja rządowa i samorządowa - zgodnie z wytycznymi porozumienia w Dayton z 1995 r. - została jednak zorganizowana tak, by na poszczególnych poziomach obywatele mieli jak najwięcej autonomii. W rezultacie w Bośni funkcjonuje kilkanaście parlamentów, kilkanaście rządów, a pracują w nich setki ministrów.

[object Object]
Protestujący nie mają liderów. Są po prostu wściekliTVN24 Bizes i Świat
wideo 2/5

Autor: adso/jk / Źródło: Radio Sarajewo, tvn24.pl

Raporty: