W sobotę w Budapeszcie zorganizowano rekordową - zdaniem organizatorów - Paradę Równości z udziałem około 200 tysięcy osób. Wydarzenie zostało wcześniej zakazane przez policję, która powołała się na zapisy nowelizacji ustawy o zgromadzeniach, zabraniające "przedstawiania lub promowania" homoseksualizmu wśród osób poniżej 18. roku życia.
- Zdecydowanie było to święto osób LGBT na Węgrzech, ale i w całej Europie, które jasno pokazało, że żadne zakazy i próby ograniczenia wolności zgromadzeń grup mniejszościowych nie będą miały prawa dochodzić do skutku w Unii Europejskiej - powiedział w programie "Dzień na świecie" w TVN24 BiS Miko Czerwiński z Amnesty International, który brał udział w paradzie.
- Mamy tutaj jasność, że takie działania są niezgodne z prawem międzynarodowym. Działania, których podejmuje się Orban od dłuższego czasu są działaniami atakującymi osoby LGBT – ocenił.
Miko Czerwiński, który wziął udział w marszu, zwrócił uwagę, że wśród uczestników "było czuć ekscytację z tego jak dużo jest osób i jak długo zajmuje nam przejście trasy i jak mało jest problemów po drodze".
"Nie ma w nas zgody, żeby łamać podstawowe prawo"
Inny uczestnik marszu, twórca projektów równościowych Ane Pilż przyznał, że marsz w Budapeszcie był "bardzo podniosłym doświadczeniem". - Spontanicznie z żoną podjęliśmy decyzję, żeby w ramach europejskiej solidarności być tam, bo nie ma w nas zgody, żeby łamać podstawowe prawo do protestu i pokojowych zgromadzeń - podkreślił.
- Mieliśmy obawę, jak duże będą kontrmanifestacje, bo znamy to z naszego polskiego doświadczenia, że nierzadko dochodzi do różnych zamieszek. Tymczasem było to wielkie święto, były najróżniejsze osoby z wielu krajów – stwierdził.
Ane Pilż zwrócił uwagę, że w marszu wzięło udział "ponad 70 europarlamentarzystów". - Było to bardzo budujące - dodał, wspominając, że "jest pewną regułą, że w marszach równości biorą udział osoby nie tylko LGBTQ+, ale wiele osób sojuszniczych i wiele osób, które chcą się opowiedzieć po stronie sprawiedliwości, solidarności i wolności".
Pilż: ludzie LGBTQ+ są teraz celem politycznym o wiele bardziej niż kiedyś
Miko Czerwiński, zapytany o narastające ataki na osoby LGBTQ+, stwierdził, że narracje przeciwne prawom człowieka "są obecne w Polsce i Europie". - To, co się dzieje na Węgrzech jest kopią tego, co się dzieje w Rosji i Turcji. Są to te same mechanizmy ograniczenia praw człowieka - ocenił.
- Ostatnie lata w Polsce pokazały, że solidarność między grupami może istnieć i możemy walczyć z tymi narracjami. Wydarzenie w Budapeszcie pokazało, że osoby z całego świata przybyły, żeby pokazać solidarność - dodał. Przedstawiciel Amnesty International zwrócił uwagę, że grupy LGBTQ+ w tym momencie toczą walkę o wartości.
Ane Pilż przypomniał, że sprzeciw wobec środowisk LGBTQ+ był i dawniej. - 20 lat temu prezydent Warszawy zakazał Marszu Równości i sytuacja była poniekąd analogiczna: poszliśmy na ten marsz i byłem tam - podkreślił, wskazując że również wtedy w nielegalnym marszu uczestniczyli politycy.
- Pewne rzeczy są stałe, ale z drugiej strony ludzie LGBTQ+ są teraz celem politycznym o wiele bardziej niż kiedyś i są kartą, w którą mocno się uderza - ocenił twórca projektów równościowych.
- Analiza, dlaczego tak się dzieje jest trudna, ale rozumiem, chociaż nie akceptuję tego, dlaczego konserwatywni politycy boją się ruchu LGBTQ+. Upominamy się o równe prawa, ale również uderzamy w patriarchat, uderzamy w nierówność płci, na której często opiera się władza i światopogląd wielu konserwatywnych polityków. Uderzamy też w pewne normy genderowe, które uważamy za ograniczające - dodał.
Autorka/Autor: asty/ads
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: SZILARD KOSZTICSAK/PAP/EPA