Estońscy i fińscy eksperci w dziedzinie bezpieczeństwa i zagrożeń hybrydowych twierdzą, że doniesienia "Washington Post", że przerwanie podmorskich kabli w Zatoce Fińskiej było "wypadkiem, a nie aktem sabotażu", są wątpliwe. Oceniają, że wówczas kraje NATO nie zarządziłyby operacji patrolowania i ochrony morskiej infrastruktury.
"Washington Post" podał w niedzielę, powołując się na anonimowe źródła, że według europejskich i amerykańskich służb wywiadowczych uszkodzenie kabla elektroenergetycznego EstLink 2 oraz kilku kabli telekomunikacyjnych, do czego doszło w Boże Narodzenie, 25 grudnia 2024 roku, było "wypadkiem" wynikającym z niedoświadczenia załogi pływającej na wysłużonym i źle utrzymanym statku. Dziennik podał, że żadnych dowodów potwierdzających udział Rosji, czyli wydania załodze rozkazu zniszczenia podmorskiej infrastruktury, "nie znaleziono".
"Znaczyłoby to, że działamy zgodnie z planem, który wyraźnie leży w interesie Rosji" - komentował szef departamentu w Europejskim Centrum ds. Zwalczania Zagrożeń Hybrydowych (Hybrid CoE) Jukka Savolainen. Według niego, trzech incydentów z uszkodzeniem kabli, do jakich doszło w ciągu półtora roku, "nie można uznać za przypadki". "To niedorzeczne w każdym scenariuszu" - cytuje fiński dziennik "Ilta-Sanomat".
Uszkodzone podmorskie kable
O ostatnie uszkodzenia podmorskich kabli w Zatoce Fińskiej podejrzany jest tankowiec Eagle S, pływający pod banderą Wysp Cooka, który płynął z Petersburga z ładunkiem rosyjskiej benzyny. Jego celem podróży był egipski Port Said.
Statek wraz z ponad 20-osobową załogą (obywatelami Indii i Gruzji) został zatrzymany przez fińskie służby. Śledczy z Helsinek podejrzewają, że do uszkodzenia kabli doszło w wyniku przeciągnięcia po dnie, na odcinku około 100 kilometrów, kotwicy statku.
- Informacje zachodnich gazet pomijam milczeniem - komentował dla publicznego radia Yle kierujący dochodzeniem komisarz Sami Liimatainen.
- Sednem operacji hybrydowej jest to, aby trudno było udowodnić, kto lub jakie siły za tym stoją - zauważył badacz Fińskiego Instytutu Spraw Zagranicznych (UPI) Joel Linnainmaki.
Według niego, do informacji "Washington Post" należy "podchodzić z ostrożnością". "W każdym razie Rosja kieruje swoje działania w stronę Zachodu między innymi poprzez sabotaże i szpiegostwo, które są prowadzone na przykład przy użyciu dronów lub poprzez rekrutację przestępców, co miało miejsce w Estonii" - stwierdził w komentarzu opublikowanym we wtorkowym wydaniu fińskiego dziennika "Helsingin Sanomat".
"Bałtyk stał się linią frontu"
"Jeśli nie chodziłoby o sabotaż, to przywódcy państw Morza Bałtyckiego nie włączyliby się tak w tę sprawę, a NATO nie wysłałoby więcej okrętów" - przyznał dyrektor wydziału nauk o bezpieczeństwie Estońskiej Akademii Obrony Erkki Koort, cytowany przez fińskiego nadawcę ERR.
Na szczycie w Helsinkach 13 stycznia liderzy Danii, Niemiec, Szwecji, Finlandii, Estonii, Litwy, Łotwy i Polski oraz szef NATO ogłosili powołanie nowej misji Straż Bałtycka, w ramach której na Bałtyku oraz wodach Zatoki Fińskiej rozmieszczono sojusznicze okręty wojenne. Operację patrolowania i ochrony morskiej infrastruktury mają wspomagać także samoloty rozpoznawcze oraz drony morskie.
"Bałtyk stał się linią frontu. Rosja chce zabezpieczyć swoje ważne szlaki transportowe między Królewcem i Petersburgiem oraz mocarstwową obecność na morzu, mimo tego że po wejściu Finlandii i Szwecji do NATO, ogłoszono, że Bałtyk stał się de facto wewnętrznym akwenem Sojuszu" - komentował na łamach dziennika "Ilta-Sanomat" generał Kim Mattsson, oficer rezerwy, zaangażowany w działalność Fińskiej Agencji Rezerw Strategicznych.
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: PAP/EPA/FINNISH BORDER GUARD HANDOUT