Niemieccy żołnierze przylecieli w poniedziałek na lotnisko w Kownie. To jeden z etapów rozmieszczenia w ramach sił NATO niemieckich wojsk w państwach bałtyckich w obliczu możliwej agresji rosyjskiej na Ukrainę. W poniedziałek do Kijowa przyleciał niemiecki kanclerz Olaf Scholz. We wtorek ma się udać do Moskwy. Na Kreml nie poleci jednak bezpośrednio z Kijowa.
Na pokładzie wojskowego samolotu transportowego A400M przyleciało 70 żołnierzy. Docelowo region ma zostać wzmocniony przez 360 niemieckich wojskowych, którzy dołączą do już stacjonujących jednostek Sojuszu Północnoatlantyckiego - przekazała Agencja Reutera za rzecznikiem grupy bojowej wzmocnionej wysuniętej obecności NATO na wschodniej flance. Na Litwę dostarczono artylerię, przybyły oddziały rozpoznawcze i medycy z jednostek wojskowych w Niemczech. W ciągu tego tygodnia będą przylatywali kolejni żołnierze.
Niemcy stanowią około połowę z 1100 wojskowych, którzy już znajdują się w batalionowej grupie bojowej NATO na Litwie. Poza nimi są to: Belgowie, Czesi, Luksemburczycy, Holendrzy i Norwedzy. Od 2017 r. NATO rozpoczęła się obecność grup bojowych na Litwie, Łotwie, w Estonii i w Polsce w odpowiedzi na rosyjską aneksję Krymu w 2014 r.
"Podróż last minute na rzecz pokoju"
Kanclerz Niemiec Olaf Scholz przybył w poniedziałek do Kijowa. W ukraińskiej stolicy spotka się z prezydentem Ukrainy Wołodymyrem Zełenskim. "To podróż last minute na rzecz pokoju" - skomentował "Sueddeutsche Zeitung" (SZ), zastanawiając się, czy ten ruch kanclerza zdoła jeszcze zapobiec ewentualnej rosyjskiej inwazji.
We wtorek Scholz poleci do Moskwy na spotkanie z prezydentem Rosji Władimirem Putinem. Kijów i Moskwę dzieli zaledwie godzina lotu. Jednak po tym, gdy kanclerz Scholz zakończy w poniedziałek rozmowy w Kijowie, "nie poleci na kolację prosto do Moskwy" - pisze "SZ".
"Scholz tego nie zrobi. Wróci do Berlina, aby następnego dnia bardzo wcześnie wylecieć do Rosji" - opisuje dziennik i wyjaśnia: "Nie jest to może optymalne z punktu widzenia ochrony klimatu, ale ma cel dyplomatyczny. Rozmowa na Kremlu będzie wystarczająco trudna, a gospodarz Władimir Putin nie powinien znajdować powodów do urazy, przynajmniej jeśli chodzi o protokół".
Presja na kanclerza
Zgodnie z informacjami zachodnich służb specjalnych Rosja praktycznie zakończyła rozmieszczenie swoich sił przy granicy z Ukrainą, a "Putin może w każdej chwili wydać rozkaz do inwazji". Rząd federalny nie komentuje doniesień z Waszyngtonu, że mogłoby to nastąpić już nawet w środę.
Według berlińskich kręgów rządowych wszystko składa się na "niepokojący ogólny obraz", a sytuacja jest "niezwykle niebezpieczna". "Sama możliwość, że Scholz może być ostatnim zachodnim szefem rządu, jakiego widzi Putin przed wydaniem rozkazu inwazji, wywiera presję na kanclerzu, który objął urząd niewiele ponad dwa miesiące temu" - komentują dziennikarze "Sueddeutsche Zeitung".
Wizyta inauguracyjna u prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego będzie łatwiejsza, ale na pewno nie do końca prosta. Idąc za przykładem USA i wielu innych krajów, również Niemcy poprosiły swoich obywateli o opuszczenie Ukrainy.
"Według rządu federalnego decyzja ta nie została podjęta pochopnie, jednak bezpieczeństwo własnych obywateli ma najwyższy priorytet" - oceniono na łamach dziennika. "Scholz jedzie do kraju, który Niemcy mają opuścić, ponieważ zbliża się atak rosyjski, ale któremu to krajowi Niemcy jednocześnie odmawiają sprzedaży broni do samoobrony" - podsumowano. Jak dotąd rząd federalny obiecał Ukrainie jedynie pięć tysięcy hełmów.
Sam Scholz zapewniał w niedzielę, że "Ukraina może być pewna, że wykażemy się niezbędną solidarnością, tak jak w przeszłości".
Wcześniej w Waszyngtonie odniósł się do znaczącej pomocy gospodarczej ze strony Niemiec, która "wnosi istotny wkład w stabilizację Ukrainy". Według szacunków rządu federalnego od 2014 roku z Niemiec na Ukrainę trafiło 1,83 mld euro. To sprawia, że Niemcy są obok USA największym donatorem.
Sednem inauguracyjnej wizyty w Moskwie dzień później jest, zgodnie z informacją biura kanclerza, "przekonanie, że bezpośredni dialog jest ważny".
Waga bezpośredniego spotkania
Według rządów zachodnich jednym z powodów obecnej sytuacji na granicy rosyjsko-ukraińskiej jest większa niedostępność Putina od początku pandemii COVID-19. "Zakłada się, że jako władca autorytarny, otacza się niemal wyłącznie osobami, które mu przytakują. Każda zatem rozmowa z zachodnimi przywódcami jest postrzegana jako rzadka sposobność, by skonfrontować Putina z dramatycznymi konsekwencjami rozkazu ataku" - napisano w "SZ". Przypomniano tu, że "Scholz już w Waszyngtonie podkreślał, jak ważna jest osobista konfrontacja z Putinem".
Bezpośrednie spotkanie to, zdaniem "SZ", szansa na "rozwianie wątpliwości Putina co do jedności Zachodu i powagi groźby sankcji, podkreślenie postulatu deeskalacji i złożenie skoordynowanej oferty rozmów Zachodu".
Ponadto "nie ma na negocjacyjnym stole obietnic" mówiących, że Ukraina nie wejdzie do NATO. Taki argument nie jest brany pod uwagę. "NATO ma politykę otwartych drzwi. Do tego istnieje zasada wolnego wyboru sojuszu, którą uznaje również Rosja. I dotyczy to także Ukrainy" - zaznaczono w "SZ", powołując się na informacje z berlińskich kręgów rządowych.
Źródło: PAP