Rosjanie próbują wyjechać masowo z kraju, natomiast mamy też obrazki autobusów, do których wsiadają tłumy zmobilizowanych, by udać się na front - powiedziała w TVN24 Maria Domańska z zespołu rosyjskiego Ośrodka Studiów Wschodnich. Jak mówiła, decyzja Władimira Putina o częściowej mobilizacji nie cieszy się popularnością w Rosji, dlatego władze "nie tylko dają kij w postaci bardzo wysokich, zaostrzonych w ostatnich dniach kar za uchylanie się od służby wojskowej, ale też dają marchewki w postaci obietnic wypłat dodatkowych ponad żołd".
Władimir Putin ogłosił w środę w Rosji częściową mobilizację, która ma objąć rezerwistów i tych, którzy przeszli przeszkolenie wojskowe. Według zapowiedzi ministra obrony Siergieja Szojgu mobilizacja obejmie 300 tysięcy osób.
W czwartek niezależny portal Nowaja Gazieta Europa, powołując się na źródło w administracji Kremla, napisał z kolei, że tajny siódmy punkt dekretu Władimira Putina o częściowej mobilizacji pozwoli Ministerstwu Obrony Rosji powołać do służby milion osób.
Putin podjął niepopularną społecznie decyzję po kontrofensywie ukraińskich sił zbrojnych, które wyzwoliły prawie cały obwód charkowski. Po ogłoszonej mobilizacji Rosjanie zaczęli wychodzić na ulice i organizować protesty przeciwko mobilizacji. Media odnotowały również wzmożony ruch na lotniskach i przejściach granicznych.
Ekspertka OSW: przykre, że dopiero teraz zapanowała prawdziwa panika
Doktor Maria Domańska z zespołu rosyjskiego Ośrodka Studiów Wschodnich, analityczka i była dyplomatka, powiedziała w piątek w TVN24, że formalnie rosyjskie granice dla mężczyzn nie są zamknięte. - Są doniesienia na temat tego, że na przykład na lotnisku Wnukowo (w Moskwie - przyp. red.), gdzie widzieliśmy obrazki, były tłumy młodych mężczyzn, wypytywano ich o zobowiązanie do służby w armii i trzeba było pokazać, że mają bilet powrotny i ich wypuszczano - powiedziała. Dodała, że "nie ma doniesień o masowych zatrzymaniach na granicy takich mężczyzn".
- Rzeczywiście, próbują wyjechać masowo z Rosji. Natomiast też mamy obrazki inne - zwróciła uwagę Domańska. - Obrazki autobusów, do których wsiadają tłumy zmobilizowanych i wyjeżdżają początkowo do miejsc dyslokacji w Rosji, a następnie udadzą się na front - zaznaczyła.
Analityczka powiedziała też, że w "Rosji zapanowała panika". - Przykre jest to, że dopiero teraz zapanowała prawdziwa panika, a nie w momencie, kiedy wybuchła wojna. Wtedy też mieliśmy próbę exodusu jakiejś grupy znacznej klasy średniej czy ludzi młodych - dodała.
Domańska: władze w Rosji nie tylko dają kij, ale też marchewki
Analityczka OSW zauważyła, że na razie nie widzi protestu matek. - Ja się spodziewałam protestu matek w lutym po ogłoszeniu agresji. Teraz protesty uliczne w Rosji były bardzo nieliczne i wyłapano tak naprawdę większość uczestników. Niektórym zatrzymanym wręczano jakieś dziwne też wezwania na komisję wojskową - powiedziała.
Jak mówiła, mobilizacja jest bardzo niepopularna w Rosji i władze o tym wiedzą. - Nie tylko dają kij w postaci bardzo wysokich, zaostrzonych w ostatnich dniach kar za uchylanie się od służby wojskowej, ale też dają marchewki w postaci obietnic wypłat dodatkowych ponad żołd z budżetów regionalnych - powiedziała ekspertka OSW.
Dodała, że "rząd nakazał pracodawcom zachowywać miejsca pracy dla zmobilizowanych".
- I teraz widzimy ludzi z bardzo biednych regionów, którzy, płacząc nierzadko, do tych autobusów wsiadają i jadą do wojska. Pewnie kalkulują w ten sposób, że jeżeli pójdzie do więzienia, bo odmówił służby, to zostawi rodzinę bez środków do życia. Jeżeli pójdzie na front i nawet zginie, to pieniądze będą - oceniła Domańska.
- W Rosji jest bardzo niska wartość ludzkiego życia, niestety, zwłaszcza na prowincji, z której rekrutuje się większość z tych zmobilizowanych wcześniej poborowych czy innej kategorii uczestników walk, które się toczą na Ukrainie - dodała.
"Obietnice złotych gór". Do czego zmierza Kreml?
Ekspertka Ośrodka Studiów Wschodnich powiedziała, że na razie nie widzi żadnych oznak ryzyka dla Kremla. - Natomiast sam fakt, że tak długo zwlekano z tą mobilizacją świadczy o tym, że władza sobie zdaje sprawę, i te obietnice złotych gór w zamian za pójście na i tak przymusową służbę świadczą o tym, że (rządzący - przyp. red.) chcą zneutralizować nastroje - oceniła Domańska.
Nawiązując do protestów, powiedziała, że "ogromnej odwagi wymaga wyjście na ulice w Rosji”. Dodała, że grożą za to bardzo wysokie kary. Zaznaczyła jednak, że "protesty są bardzo nieliczne". - Rosjanie tradycyjnie wybierają indywidualne strategie przetrwania, a nie akcje kolektywne - powiedziała rozmówczyni TVN24.
Źródło: TVN24