Gdy w poniedziałek podczas maratonu w Bostonie doszło do wybuchów, pierwszy o nich poinformował Twitter. Przez pierwsze minuty po tragedii był najlepszym i najszybszym źródłem informacji. Jednak im więcej czasu mijało, tym jego rola malała, a zamiast faktów, pojawiały się niesprawdzone plotki - wskazuje brytyjski "Guardian".
Gazeta podkreśla, że choć Twitter jako środek przekazu po raz kolejny odegrał znaczącą rolę w przekazywaniu informacji, to w przypadku maratonu w Bostonie dowiódł też, że jest potężnym narzędziem służącym do podawania niesprawdzonych faktów i siania paniki. Magazyn wytyka, że użytkownicy portalu bezmyślnie "retweetowali", czyli przekazywali wpisy innych, które okazywały się być nieprawdą i powodowały dezinformację - bardziej szkodliwą niż brak informacji.
Zgubny retweet
Jako dowody "Guardian" przedstawia informacje, które pojawiły się na Twitterze, a które później okazały się być nieprawdziwe. Oto one:
- najwięcej poszkodowanych to członkowie rodzin ofiar masakry w Newtown (jeden z odcinków maratonu był dedykowany ofiarom z Newtown);
- eksplozja w bibliotece JFK w Bostonie miała związek z dwoma wybuchami na trasie maratonu;
- mieszkaniec Arabii Saudyjskiej został aresztowany jako podejrzany ws. eksplozji;
- potrzebni są dawcy krwi, ludzie muszą oddawać krew;
- uczestnicy maratonu, którzy widzieli wybuchy nie przestali biec i biegli dalej, wprost do szpitali oddać krew;
- na terenie Bostonu odnaleziono pięć innych ładunków wybuchowych. "Może to jest czas, żebyśmy uświadomili sobie zmiany. Możliwe, że to jest czas, by wziąć oddech zanim coś "zretweetujemy" myśląc, że pierwsza rzecz, którą zobaczymy, jest prawdą" - podsumowuje "Guardian".
Autor: nsz//bgr/k / Źródło: "Guardian"
Źródło zdjęcia głównego: tvn24.pl | Mateusz Gołąb