W cieniu zaciętych walk toczonych przez syryjski reżim z siłami tak zwanego Państwa Islamskiego, trwa ukrywana współpraca, do które obie strony konfliktu są zmuszone. "Financial Times" dotarł do ludzi, którzy, wciąż opłacani przez władze w Damaszku, byli wysyłani do śmiertelnie niebezpiecznej pracy dla dżihadystów.
Wojna domowa w Syrii wybuchła w 2011 roku i trwa już piąty rok. Chaotyczny podział Syrii dokonany przez walczące ze sobą strony doprowadził do przerwania kluczowych dla funkcjonowania państwa arterii komunikacyjnych i przesyłowych. Na terenach kontrolowanych obecnie przez bojowników tak zwanego Państwa Islamskiego znalazło się co najmniej osiem elektrowni, w tym trzy hydroelektrownie a także największe zakłady gazowe w kraju.
Wrogowie skazani na współpracę
Gaz jest strategicznym surowcem dla Syrii, ponieważ odpowiada za 90 proc. produkowanej w tym kraju energii elektrycznej. Jednak personel obsługujący przejęte zakłady w większości uciekł przed nadciągającymi dżihadystami lub zginął w trakcie toczonych walk. Wykwalifikowanych pracowników niezbędnych dla funkcjonowania tych zakładów wciąż posiada jednak syryjski reżim.
Zarówno syryjskie władze jak i Państwo Islamskie potrzebują stałych dostaw gazu i energii elektrycznej, zależy im więc na utrzymywaniu produkcji. Sytuacja ta zmusiła walczące strony do utrzymywanej w tajemnicy współpracy. "Financial Times" dotarł do kilkunastu byłych pracowników syryjskiego sektora energetycznego, którzy ujawnili kulisy jej funkcjonowania.
"To było przerażające"
Jednym z nich jest 25-letni Ahmed, absolwent położonego na wschodzie kraju uniwersytetu w Dajr az-Zaur i inżynier sektora naftowego. Otrzymał on pracę dla syryjskiej państwowej spółki gazowej, ale ku swemu zaskoczeniu został wysłany do pracy w przejętych przez dżihadystów zakładach Tuweinan w środkowej części kraju.
- To było przerażające, ale nie miałem wyboru - wspominał Ahmed. - Dla takich ludzi jak ja zwyczajnie nie ma innych możliwości pracy w Syrii - przyznał. Wynagrodzenie w wysokości 80 dolarów miesięcznie wypłacała mu państwowa spółka.
Jak opowiedział, większość czasu w pracy zajmowało mu jednak nie doglądanie instalacji, ale walka o zachowanie własnego życia. Bicie pracowników przez nadzorujących zakłady dżihadystów było na porządku dziennym, a jednego z jego kolegów pokazowo zamordowano.
- Najgorsze w tym wszystkim było poczucie, że pracując tam, jest się zdanym tylko na siebie. Zarówno dla rządu, jak dla dżihadystów, nie miałem już żadnej wiarygodności - powiedział.
Uzgodnione wszelkie szczegóły
Jak zgodnie relacjonowali inżynierowie, z którymi rozmawiał "Financial Times", porozumienia pomiędzy Damaszkiem i Państwem Islamskim są precyzyjne względem szczegółów. Pracownicy rządowi zawsze są opłacani i utrzymywani przez rząd, który zapewnia również zaopatrzenie niezbędne dla zajętych przez dżihadystów instalacji.
Obie strony uzgadniają również procentowy podział produkowanej energii elektrycznej, która trafia jednocześnie na tereny kontrolowane przez armię rządową i bojowników Państwa Islamskiego.
Jak wspominali inżynierowie pracujący w przejętych przez dżihadystów zakładach, władzę w nich przejęli specjalni emirowie. Są emirowie odpowiedzialni za funkcjonowanie zakładów, emirowie odpowiedzialni za kwestie religijne, a także należący do islamistycznej policji obyczajowej. Źle obchodzą się oni zwłaszcza z pracownikami, którzy należą do mniejszości religijnych.
- Któregoś dnia jeden z islamistów wskazał nożem inżyniera i powiedział "Na Boga, zarżnę cię jak owcę" - wspomina syryjski pracownik, któremu udało się uciec do Europy. - Nigdy więcej już go nie widziałem, znikli również wszyscy pracujący tam chrześcijanie - dodał.
Pracownicy stali się zakładnikami
Jednak współpraca w sektorze energetycznym, do której zmuszone zostały walczące strony, pozostaje bez wpływu na trwające walki. Reżim wykorzystuje te starcia jako dowód na brak współpracy z terrorystami, jednocześnie jednak syryjskie Ministerstwo Ropy Naftowej i Surowców Naturalnych przyznało w wydanym oświadczeniu, że niektórzy z jego pracowników pracują na potrzeby Państwa Islamskiego "by utrzymać bezpieczeństwo zakładów energetycznych".
Zakłady te wciąż są również obiektami o które trwają walki, a pracujący w nich inżynierowie stali się zakładnikami tej sytuacji. Wielu z nich próbuje uciekać, jednak nie mają dokąd. Jak wspominał Marwan, inny młody inżynier, z którym rozmawiał "Financial Times", śmiercią za opuszczenie miejsca pracy grozi im również syryjskie wojsko.
Autor: mm//rzw / Źródło: Financial Times, tvn24.pl