Władze federalne zapowiedziały śledztwo w sprawie wycieku nakazu zatrzymania Irakijczyka, podejrzanego o śmiertelne dźgnięcie nożem 35-letniego Niemca. Jak piszą niemieckie media, jedną z osób zamieszanych w upublicznienie dokumentu może być prawicowy deputowany parlamentu w Bremie.
Jak podaje w swoim internetowym wydaniu "Die Zeit", Jan Timke - deputowany do parlamentu w Bremie z list prawicowego komitetu wyborczego Obywatel w Gniewie - miał ujawnić treść nakazu aresztowania z Chemnitz na Facebooku. O wycieku zrobiło się głośno w niemieckich mediach w środę.
Chodzi o nakaz wystawiony w sprawie 22-letniego Irakijczyka podejrzanego o dźgnięcie nożem 35-letniego Niemca, który w wyniku poniesionych ran zmarł w niedziele w szpitalu. "Die Zeit” wskazuje, że o współudział podejrzany jest również 23-letni Syryjczyk.
W opublikowanym przez Timkego dokumencie widnieją dane osobowe oraz adres zamieszkania Irakijczyka.
Parlamentarzysta pod lupą prokuratury
Timke, zanim otrzymał mandat deputowanego, był policjantem federalnym. Jego służba została zawieszona, by mógł pełnić funkcję deputowanego. Zapowiedział, że jeszcze w czwartek skomentuje doniesienia na swój temat.
Jak poinformowała prokuratura, w środę śledczy przeszukali dom Timkego w Bremerhaven. Niemieckie media podają, że zabezpieczone zostały urządzenia elektroniczne. "Die Zeit" podkreśla, że nadal nie wiadomo, jak doszło do wycieku i w jaki sposób kopia nakazu aresztowania trafiła do sieci. Śledztwo w sprawie przecieku prowadzi prokuratura w Dreźnie. Wiadomo, że dokument pojawił się miedzy innymi na stronach prawicowego stowarzyszenia Pro Chemnitz, lokalnego oddziału Alternatywy dla Niemiec (AfD), a także na stronie założyciela Pegidy Lutza Bachmanna. Federalny minister spraw wewnętrznych Horst Seehofer powiedział wcześniej, że organy ścigania powinny użyć wszystkich możliwych środków, żeby wyjaśnić wyciek.
Reuters zwraca uwagę, że wyciek nakazu aresztowania wywołał falę krytyki w całym kraju. Stawia pod znakiem zapytania skuteczność zabezpieczania dokumentów wymiaru sprawiedliwości, a także wzbudza niepokój ze względu na ewentualne powiązania policji i środowisk antyimigranckich. Krytycy wskazują też, że ujawnienie nakazu - zawierającego drastyczne szczegóły, na przykład liczbę pchnięć nożem - mogło doprowadzić do dalszej eskalacji napięcia, które powstało po zabiciu Niemca.
Gwałtowne protesty
W niedzielę, kilka godzin po doniesieniach o śmierci 35-latka, w centrum Chemnitz odbyła się demonstracja z udziałem około 800 osób. Wśród nich byli - jak informowały niemieckie media - także gotowi do przemocy zwolennicy skrajnej prawicy, protestujący przeciwko przestępczości wśród cudzoziemców. Jak zauważa agencja Associated Press, w ubiegłorocznych wyborach 25 procent głosów w tym mieście zdobyła skrajnie prawicowa Alternatywa dla Niemiec (AfD).
Nagrania wideo zamieszczone w mediach społecznościowych pokazywały uczestników tego protestu atakujących migrantów. Ze względów bezpieczeństwa władze Chemnitz wcześniej niż planowano zakończyły w niedzielę miejski festyn.
Protesty trwały także w poniedziałek. Tym razem na ulicach niemieckiego miasta pojawiły się tysiące ludzi, domagając się opuszczenia Niemiec przez obcokrajowców. Demonstranci, którzy zgromadzili się pod pomnikiem Karola Marksa, wymachiwali niemieckimi i bawarskimi flagami. Wielu z nich wykrzykiwało popularne hasło zwolenników skrajnej prawicy w Niemczech: "My jesteśmy narodem".
Kontrmanifestacja lewicy
W tym samym czasie w pobliskim parku lewica zorganizowała kontrmanifestację. Zebrało się tam blisko tysiąc osób, które wzywały "nazistów" do zaprzestania ataków na imigrantów i wyniesienia się z miasta. Słuchać było okrzyki: "nie ma miejsca na nazistowską propagandę" czy "jesteśmy głośniejsi, jest nas więcej". Protestujący po obu stronach policyjnych barykad, mających oddzielać zwaśnionych demonstrantów, rzucali zapalone fajerwerki, butelki i inne przedmioty.
Według relacji w mediach społecznościowych protestujący wielokrotnie próbowali przedrzeć się przez kordon policji oddzielający uczestników przemarszu zdominowanego przez zwolenników prawicy od manifestacji sojuszu Chemnitz Wolne od Nazistów. W tłumie pojawiły się także zamaskowane osoby. Policja przetransportowała na miejsce protestów armatki wodne, ale - jak poinformowano później - ostatecznie nie zostały one użyte. O spokój apelowały lokalne władze oraz kanclerz Angela Merkel. Jak pisze BBC, tak duże demonstracje zaskoczyły władze miasta.
"Akcja przebiegła bez zakłóceń"
We wtorek rano miejscowa policja poinformowała, że w zamieszkach rannych zostało co najmniej sześć osób. Jednak noc minęła bez dalszych incydentów - dodano.
Po rozejściu się demonstrantów rzecznik policji przyznał, że służby były przygotowane na mniejszą liczbę protestujących. "Frankfurter Allgemeine Zeitung" pisze, że funkcjonariuszom z trudem udało się opanować sytuację. Problem braków kadrowych w policji poruszył szef jej związku zawodowego (GdP) Oliver Malchow w rozmowie opublikowanej we wtorek przez dziennik "Neue Osnabruecker Zeitung". Według GdP państwo niemieckie częściowo ponosi winę za odwetowe ataki w Chemnitz na migrantów, ponieważ od lat redukuje zatrudnienie w policji. Związkowcy domagają się stworzenia 20 tys. etatów. Także w Duesseldorfie, na zachodzie Niemiec, przed siedzibą regionalnego parlamentu protestowało w poniedziałek wieczorem przez dwie godziny około 100 zwolenników prawicy i około 250 uczestników lewicowej kontrdemonstracji. Policja oddzielała obie grupy od siebie.
"Nie ma miejsca dla samosądów"
Rzecznik rządu Niemiec Steffen Seibert potępił w poniedziałek zachowanie skrajnej prawicy. - Dla tego, co widzieliśmy wczoraj w niektórych miejscach w Chemnitz i co zostało nagrane na wideo, nie ma miejsca w naszym państwie prawa - powiedział. Podkreślił, że nie będą tolerowane napaści na ludzi, którzy "wyglądają inaczej, lub są innego pochodzenia".
Seibert ostro skrytykował również prawicowego deputowanego do Bundestagu Markusa Frohnmaiera, który zasugerował, że niemieckie władze nie są zdolne do zapewnienia bezpieczeństwa swoim obywatelom. Na Twitterze Frohnmaier napisał: "Gdy państwo nie może już chronić obywateli, ludzie wychodzą na ulice i bronią się sami". - W Niemczech nie ma miejsca dla samosądów, dla grup, które chcą szerzyć nienawiść na ulicach, dla nietolerancji i ekstremizmu - podkreślił rzecznik rządu.
Autor: tmw//kg / Źródło: Die Zeit, Reuters, BBC, PAP