Zachód musi odrobić lata zaniedbań i stworzyć alternatywę dla propagandy forsowanej przez kontrolowane przez Kreml media - pisze brytyjski pisarz i ekspert londyńskiego think tanku Legatum Institute Peter Pomerantsev na łamach "Financial Timesa". Przekonuje, że nawet osoby rosyjskojęzyczne, które oglądają jednocześnie rosyjskie i zachodnie media, przestają rozpoznawać prawdę.
"Zachód z opóźnieniem zaczyna zdawać sobie sprawę z należącej do Kremla machiny medialnej" - pisze publicysta w tekście, który ukazał się we wtorek wieczorem na stronie internetowej brytyjskiego dziennika. Sekretarz generalny NATO rosyjską aneksję Krymu nazwał "najbardziej zadziwiającym aktem informacyjnego blitzkriegu, jaki kiedykolwiek widzieliśmy", a córka zamordowanego opozycjonisty Borysa Niemcowa, Żanna, winą za śmierć ojca obarcza klimat nienawiści stworzony przez kremlowską propagandę - przypomina.
Propaganda rosyjska nie tyle indoktrynuje, co miesza w głowach
"Sowieckie imperium przestało istnieć, ale Kreml nadal dzierży niepodzielną medialną władzę nad 142 milionami rosyjskich obywateli i nad 93 milionami mieszkańców dawnych krajów ZSRR, dla których rosyjski jest pierwszym lub drugim językiem" - podkreśla Pomerantsev.
W czasach zimnej wojny zachodnie media takie jak BBC World Service czy Radio Wolna Europa walczyły z radziecką propagandą, przedstawiając za żelazną kurtyną alternatywny punkt widzenia i podejmując walkę z cenzurą. Obecnie rosyjskojęzyczni mieszkańcy Ukrainy, Mołdawii czy krajów bałtyckich mają dostęp zarówno do mediów kontrolowanych przez Kreml, jak i tych lokalnych i zachodnich, i tracą wiarę we wszystkie pokazywane im, wzajemnie sprzeczne wersje rzeczywistości.
Jako przykład tego swoistego rozdwojenia jaźni Pomerantsev podaje Estonię. Tamtejsza rosyjskojęzyczna ludność śledziła historię zestrzelonego nad Ukrainą Boeinga zarówno w zachodnich, jak i rosyjskich mediach, po czym ostatecznie przestała wierzyć w którąkolwiek z przedstawianych jej wersji wydarzeń. Podobnie dzieje się w ukraińskim Charkowie, przy granicy z Rosją, gdzie sondaże mówią o dużej liczbie osób cynicznie oceniających wszystkie media, niezależnie od źródła.
Kremlowskie media nie mówią o sytuacji w kraju
Uprawiana przez państwo rosyjskie "dezinformacja wpisuje się w konsekwentnie prowadzoną narrację" - ocenia Pomerantsev, dodając, że kremlowskie media "koncentrują się na walkach na Ukrainie, (rzekomych) spiskach Zachodu przeciw Rosji i historiach ukazujących prezydenta Władimira Putina w korzystnym świetle, (...) ignorują jednak wiadomości lokalne i sprawy społeczne".
Pomeranstev pisze, że oddziaływaniu państwowych mediów w Rosji ma przeciwdziałać projekt Europejskiego Funduszu na rzecz Demokracji (EED). Eksperci Funduszu rekomendują utworzenie "agencji informacyjnej lub medialnego kompleksu skupiających się na sprawach, które Moskwa chce omijać. Może nie przekonają (rosyjskojęzycznej) widowni, kto zestrzelił Boeinga, ale mogą odegrać istotną rolę, kładąc nacisk na lokalne historie o szpitalach, szkołach i sądach. (...) Mogą też tworzyć zaangażowane społecznie materiały dokumentalne: telenowele dokumentalne o szkołach i szpitalach czy programy typu reality show o napięciach na tle etnicznym" - opisuje ekspert.
"Lokalni nadawcy potrzebują wsparcia, zarówno finansowego, jak i merytorycznego, by tworzyć treści o wysokiej jakości" - dodaje.
"Putin wie, że media i rozrywka są równie ważne, co lekarze i żołnierze. W latach 90. Zachód popełnił błąd, pozostawiając wolne media w byłym ZSRR na łasce wolnego rynku, w wyniku czego zostały one zagarnięte przez oligarchów i skorumpowane reżimy. Po zakończeniu zimnej wojny (Zachód) doszedł do wniosku, że można już pozwolić sobie na obcięcie finansowania mediów takich jak Radio Wolna Europa. Dziś płacimy za to o wiele wyższą cenę" - konkluduje Pomerantsev.
Autor: fil//gry / Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: wiki ( CC BY 3.0 ) | Jürg Vollmer