Miasto opustoszało, ludzie siedzą w domach. Szpitale są przepełnione pacjentami z niewydolnością oddechową - mówi w rozmowie z TVN24 dr Roman Ostrowski. Internista pracujący w Mount Sinai Hospital w Nowym Jorku opowiada o trudnej sytuacji w Stanach Zjednoczonych.
Liczba zakażonych koronawirusem i zmarłych z powodu Covid-19 rośnie w USA z dnia na dzień. W piątek dzienna liczba zgonów wyniosła ponad 400. Jak wynika z danych przedstawionych w sobotę w raporcie Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa, łącznie w Stanach Zjednoczonych zmarło ponad dwa tysiące osób zakażonych. Eksperci i lokalne władze ostrzegają, że szczyt epidemii jeszcze przed Amerykanami.
"Trzeba pracować 16 godzin na dobę, albo i więcej"
- Miasto opustoszało, ludzie siedzą w domach. Szpitale są przepełnione pacjentami z niewydolnością oddechową. Tydzień temu zaczął się nawał przypadków. Personel jest przeciążony, przekwalifikuje się pielęgniarki na terapeutów, obsługujących respiratory, powołuje się lekarzy, którzy są na emeryturze, udziela się im licencji - relacjonuje z Nowego Jorku doktor w rozmowie z dziennikarzem TVN24.
Twierdzi, że wielkim problemem jest ochrona pacjentów niezakażonych. - Ludzie często nie dzwonią, tylko przychodzą do gabinetów i to stwarza problem. Staramy się leczyć ich przez telefon. Spędzam wiele czasu na telefonie, udzielając porad, jak się zabezpieczyć i co robić. Ludzie panicznie chcą się badać, wykonywać testy. Staram im się tłumaczyć, że powinni się izolować. Bo wyprawa do gabinetu również łączy się z niebezpieczeństwem zakażenia innych, którzy tego wirusa nie mają - dodaje.
Amerykańscy lekarze i władze lokalne w dramatycznych apelach proszą o pomoc i dostawy sprzętu ochronnego oraz urządzeń medycznych. Ostrzegają, że niedługo zacznie brakować respiratorów oraz łóżek dla chorych. W niektórych miejscach USA służby medyczne zmuszone są nosić maseczki ochronne przez kilka dni.
- Często są trudności z otrzymaniem środków odkażających i dezynfekujących. Brakuje ubrań ochronnych, masek. To jest nowa sytuacja, do której Ameryka nie jest przygotowana. Tego wcześniej nie było, aby czegokolwiek brakowało - podkreśla lekarz, który zdecydowaną większość każdego dnia spędza na pomocy ludziom.
- Połowę swego czasu spędzam w gabinecie i połowę w szpitalu na intensywnej terapii. Często też dyżuruję w nocy. Trzeba pracować 16 godzin na dobę, albo i więcej - tłumaczy.
"Może dojść do nieporządanych zjawisk społecznych"
Obecnie większość zgonów rejestrowana jest w stanie Nowy Jork. Duże ogniska choroby występują też w stanie Waszyngton, Kalifornia, Michigan, Luizjana i New Jersey.
- Mieszkam i pracuję w Manhattanie, ale to jest dzielnica, gdzie ludziom dobrze się powodzi. Nie widać objawów paniki, przestępczości, ludzie są spokojni. A w innych dzielnicach? Obawiamy się, że jak ta sytuacja będzie dalej wyglądała, to naturalnie może dojść do różnych niepożądanych zjawisk społecznych, przestępczości przede wszystkim. Kiedy ludziom zacznie brakować pieniędzy, nie wiem, obawiam się tego - mówi Roman Ostrowski.
Mówi, że "w wielu szpitalach w Nowym Jorku próbuje podawać się pacjentom różne leki, które nie ma pewności, że działają". - To na przykład azytromycyna - na pewno nie zaszkodzi. Czekamy na skuteczne leczenie i później na szczepionki. Mam nadzieję, że ludzie się uodpornią. 90 procent pacjentów ma lekkie objawy, większość ludzi dochodzi do zdrowia. Sam straciłem kilku pacjentów, którzy znaleźli się w domu starców i kilkoro osób zmarło na koronawirusa. Między innymi pacjentka, która dziesięć dni temu złamała biodro. Została operowana, potem poszła do domu opieki na rehabilitację, tam dostała wysokiej gorączki, ciężkiego zapalenia płuc i niestety zmarła - relacjonuje.
I prosi o zostanie w domu. - 98 procent ludzi wraca do zdrowia, to nie jest bardzo ciężka choroba. Najważniejszą rzeczą, że ludzie, którzy mieli łagodne objawy, zostali w domach. A maseczki wszyscy powinni nosić, ponieważ to w pewnym stopniu chroni, na pewno nic się nie traci - zakończył.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24, Skype