W czasie, gdy Niemcy rozpoczęły stopniowe znoszenie restrykcji wprowadzonych w związku z pandemią, w kraju pojawiły się nowe ogniska wirusa. Przybywa zakażonych wśród pracowników rzeźni na zachodzie Niemiec. Jak pisze "Deutsche Welle", powodem są m.in. panujące tam złe warunki, w jakich żyją pracujący w zakładach migranci.
W ostatnich dniach u co najmniej 260 pracowników rzeźni Westfleisch w mieście Coesfeld (Nadrenia Północna-Westfalia) zdiagnozowano COVID-19. Zakład zatrudnia 1200 pracowników, z czego wielu to migranci z Europy Środkowej i Wschodniej – głównie Rumuni, Bułgarzy oraz Polacy. Jak pisze "Deutsche Welle", powodem rozprzestrzeniania się wirusa w zakładzie były fatalne warunki zakwaterowania pracowników – ciasne, przeludnione pomieszczenia i niski standard sanitarny.
W związku z pojawieniem się licznych zakażeń władze nakazały tymczasowe zamknięcie ubojni. Do 33 infekcji doszło także w siostrzanej spółce zakładu w Coesfeld - w zakładzie przetwórstwa mięsnego w Oer-Erkenschwick koło Recklinghausen. Produkcję wstrzymał także inny zakład mięsny w Bad Bramstedt (Szlezwik-Holsztyn), gdzie wykryto 50 przypadków koronawirusa wśród zatrudnionych tam ponad 250 pracowników – podaje "DW".
Anne-Monika Spallek z Partii Zielonych twierdzi, że nikt nie wziął odpowiedzialności za "fatalne" warunki, jakie pracownikom ze wschodu zapewniali niemieccy podwykonawcy. Jak twierdzi, problem był "przepychany tam i z powrotem" między władzami lokalnymi, regionalnymi i federalnymi, jednak na żadnym szczeblu nie podjęto właściwych działań.
Reakcja niemieckich władz
W środę głos w sprawie zabrała kanclerz Angela Merkel, która mówiła w Bundestagu o "niepokojących wieściach" z zakładu Westfleisch. Przyznała, że warunki mieszkalne pracowników ubojni pozostawiały wiele do życzenia. - Nie jestem zadowolona z tego, co tam zobaczyliśmy - przyznała, dodając, że "trzeba sprawdzić, kto ponosi za to odpowiedzialność".
Do pojawienia się epicentrum epidemii w niemieckich zakładach mięsnych doszło na krótko przed tym, jak władze federalne i landowe ogłosiły "nagłe zahamowanie" luzowania restrykcji. Powodem takiej decyzji był fakt, że liczba nowych infekcji znów przekroczyła w kraju próg 50 przypadków na 100 tysięcy mieszkańców w ciągu tygodnia. To próg, który znacznie przekroczono w Coesfeld - zaznacza "DW". Jak podkreśla niemiecki nadawca, rozprzestrzenianie się wirusa wśród pracowników rzeźni, którzy codziennie podróżowali z miejsca zamieszkania do pracy i z powrotem zagrażało wszystkim mieszkańcom.
W związku ze zwiększoną liczbą infekcji koronawirusem Nadrenia Północna-Westfalia, gdzie znajduje się Coesfeld, jako pierwszy kraj związkowy wdrożyła mechanizm awaryjny. Miejscowe władze zdecydowały o opóźnieniu ponownego otwarcia barów i restauracji w regionie o kolejny tydzień. Zarządziły także przeprowadzenie testów na koronawirusa u 20 tysięcy pracowników miejscowego przemysłu mięsnego.
"Nie możemy patrzeć, jak ludzie z Europy Środkowej i Wschodniej są wykorzystywani"
W obliczu rosnącej presji minister pracy Hubertus Heil zobowiązał się w środę do poprawy warunków panujących w niemieckich rzeźniach. - My, jako społeczeństwo, nie możemy patrzeć, jak ludzie z Europy Środkowej i Wschodniej są wykorzystywani - oświadczył. Dodał, że "źródłem problemu" byli podwykonawcy, którzy nie zapewnili im należytych standardów pracy i mieszkania.
Anne-Monika Spallek z Partii Zielonych powiedziała "DW", że wybuch epidemii w niemieckich rzeźniach wzbudził współczucie dla migrantów wśród wielu Niemców, którzy wcześniej nie zwracali uwagi na ich problem. - Wszyscy chcą, aby te fatalne warunki w końcu się skończyły - powiedziała. Zaznaczyła jednocześnie, że Niemcy są "naprawdę wściekli" na władze Westfleisch za to, że nie zdecydowały o zamknięciu rzeźni wcześniej.
Źródło: Deutsche Welle