Koronawirus na Ukrainie. "Kolejna zaraza, która nas dotknęła, zanim udało się pokonać pierwszą"

Źródło:
tvn24.pl
Po wprowadzenia kwarantanny władze Ukrainy wyprowadziły na ulice funkcjonariuszy Gwardii Narodowej
Po wprowadzenia kwarantanny władze Ukrainy wyprowadziły na ulice funkcjonariuszy Gwardii Narodowej
Gwardia Narodowa Ukrainy
Po wprowadzenia kwarantanny władze Ukrainy wyprowadziły na ulice funkcjonariuszy Gwardii NarodowejGwardia Narodowa Ukrainy

Na Ukrainie nasila się epidemia koronawirusa, rząd wprowadza stan sytuacji nadzwyczajnej, a prezydent Zełenski w mediach informuje o całkowitym zamknięciu granic dla wszystkich, nawet obywateli Ukrainy. Nie brakuje jednak głosów, że "wojna to jest to, czego należy się naprawdę bać". A ta wciąż trwa.

OGLĄDAJ TVN24 W INTERNECIE NA TVN24 GO >>>

Do niedzieli 29 marca na Ukrainie potwierdzono 475 przypadków koronawirusa, 10 osób zakażonych zmarło. Nikt jednak nie ma złudzeń, że przypadków zakażeń tak naprawdę jest kilkukrotnie więcej, gdyż do tej pory przebadano tylko 1966 osób.

Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski w piątek zapowiedział całkowite zamknięcie granic, także dla Ukraińców chcących powrócić do domu. Wyjaśnił, że przez dwa tygodnie wzywał obywateli do powrotu i że już "nie ma czasu" na czekanie, ponieważ władze muszą wybrać między tymi, którzy nie powrócili, a bezpieczeństwem 40 milionów obywateli w kraju.

Prezydent mówi, urzędnicy muszą "gasić pożary"

- Władza ukraińska od połowy marca próbuje naśladować państwa Europy Środkowej w walce z koronawirusem: ogranicza ruch przez granicę, zawiesza połączenia lotnicze, nawołuje obywateli do pozostania w domu. Lecz działając w słusznej intencji – aby zyskać czas na przygotowanie rodzimego systemu ochrony zdrowia - popełnia sporo błędów logistycznych i komunikacyjnych – ocenia dr Olena Babakowa, dziennikarka zajmująca się tematyką ukraińskiej migracji do Polski i krajów Unii Europejskiej.

Babakowa nawiązała do występu prezydenta Zełenskego w telewizji 13 marca, które spowodowało ścisk na lotniskach i szczególne oblężenie granicy polsko-ukraińskiej. – U wielu Ukraińców za granicą powstało wrażenie, że albo wrócą do domu przed 17 marca, albo w ogóle będą pozbawieni takiej możliwości. Później sytuację udało się rozładować dzięki pracy ukraińskich dyplomatów, którzy często osobiście pilnowali sytuacji. Teraz mamy "powtórkę z rozrywki" - występ Zełenskiego, który znów zasugerował całkowite zamknięcie granic – tłumaczy dziennikarka.

Dyplomaci i tym razem zostali "wezwani" przez prezydenta do "gaszenia pożaru", gdyż zapewnił on, że ukraińskimi obywatelami pozostającymi poza granicami Ukrainy zajmą się właśnie oni. - Granica nie zamyka się na zamek. Będzie można powrócić samochodem i na piechotę – dodał w oświadczeniu szef MSZ Ukrainy Dmytro Kuleba. Nie wiadomo, co z zapowiadanymi lotami w ramach akcji podobnej do polskiego "Lotu do Domu".

- Gdyby całościowy zakaz powrotów się wydarzył, byłoby to naruszenie art. 33 Konstytucji – komentuje sprawę Olena Babakowa i przypomina, że granicę polsko-ukraińską od 15 do 26 marca przekroczyło 101 tysięcy osób. - Zakazu nie ma, jest kolejna restrykcja, którą da się ominąć. To bardzo zła komunikacja ze strony prezydenta i rządu - dodaje.

Na samej Ukrainie jednak przejmują się czymś innym niż granicami, których zamknięcie może świadczyć o tym, że władza wytoczyła ciężkie działa w walce z epidemią koronawirusa. Część Ukraińców uważa bowiem, że to nie epidemia jest prawdziwym zagrożeniem dla Ukrainy.

Prezydent Zełenski pozuje do zdjęcia z ewakuowanymi z Wuhanu obywatelamipresident.gov.ua

"Wiosna na granicie"

Zaufanie do władzy na Ukrainie jest tak niskie, że na kijowskich ulicach - pomimo zagrożenia epidemią - wciąż odbywają się protesty.

- "Reżim Zełenskiego", tak go teraz nazywamy, jest władzą rosyjskich marionetek, które wykorzystują każdą okazję, aby przepchnąć prorosyjskie ustawy – mówi Jaryna, młoda dziewczyna siedząca na śpiworze rozścielonym na chodniku pod wejściem do budynku Administracji Prezydenta. Wokół Jaryny porozkładane karimaty, świeże kwiaty w wazonach, zdjęcia zabitych na donbaskiej wojnie oraz transparenty nawołujące ukraińską władzę do wsłuchania się w wolę narodu.

Jaryna Czornohuz jest wolontariuszką na froncie i ratownikiem medycznym z ochotniczego batalionu "Hospitalierzy", na wojnie straciła ukochanego. Został zabity dwa miesiące temu. Przed Administracją Prezydenta spędziła już dwa tygodnie. Jest inicjatorką protestu "Wiosna na granicie". Nazwa ta nawiązuje do Rewolucji na Granicie z 1990 roku, zorganizowanej przez ukraińskich studentów przeciwko władzy komunistycznej. Nie bez znaczenia jest również fakt, że z granitu wykonany jest bruk przed budynkiem prezydenckiej administracji.

Podczas spotkania trójstronnej grupy kontaktowej ds. uregulowania konfliktu na Donbasie ukraiński rząd podpisał 11 marca w Mińsku dokument pozwalający Rosji wyjść z roli strony konfliktu i na równi z OBWE objąć status obserwatora-poręczyciela. Zgodnie z ustalonymi tam warunkami możliwa będzie negocjacja z separatystami. Według części Ukraińców, władza umawia się na rozmowy z opłacanymi przez Rosję terrorystami.

– Myślę, że władza czeka na nasilenie pandemii, aby zatwierdzić warunki umowy z terrorystyczną grupą kontaktową w Mińsku – mówi Jaryna.

Aktywistka oraz jej przyjaciele nie tylko zarzucają Zełenskiemu kontrowersyjne decyzje i prorosyjską politykę, ale jak tysiące innych Ukraińców, boją się, że pod przykrywką walki z epidemią, rząd ograniczy swobody obywatelskie, aby pozbyć się opozycji i protestujących. Według nich istnieje groźba, że będzie tak już na stałe, a nie tylko na czas pandemii.

Punktem zapalnym stała się decyzja o całkowitym zamknięciu kijowskiego metra, podstawowego środka transportu w wielkiej ukraińskiej metropolii. To zamknięcie ma też wymiar symboliczny, bo Ukraińcom jednoznacznie kojarzy się z protestami w czasie Euromajdanu z 2014 roku. Wtedy zamknięto metro po raz pierwszy, a potem zaczęto strzelać do protestujących. Zginęło wówczas kilkadziesiąt osób. W ubiegłą niedzielę po raz drugi w historii ukraińskiego metra podjęto decyzję o wstrzymaniu ruchu pociągów.

Zamknięcie metra i inne ograniczenia związane z epidemią nie są jedynymi, które sprawiły, że na ulicach wciąż gromadzą się ludzie w ramach protestu. Podczas ostatniego posiedzenia ukraińskich deputowanych, przed budynkiem Rady Najwyższej zebrało się kilkuset protestujących domagających się, by deputowani udali się na kwarantannę. W weekend ulicami Kijowa przeszedł tak zwany "Marsz z okazji Dnia Dobrowolca", czyli ochotnika wojskowego. Zebrały się na nim tysiące osób.

Wojna w Donbasie trwa od 2014 roku i epidemia jej nie przerwieMinisterstwo Obrony Ukrainy

Żołnierze i weterani wirusa się nie boją

Od 25 marca przez miesiąc na Ukrainie obowiązuje stan sytuacji nadzwyczajnej. Prezydent w swoim orędziu zapewnił, że jest to ważna decyzja dla zdrowia Ukraińców w związku z epidemią koronawirusa. – Nie mylić stanu sytuacji wyjątkowej ze stanem wyjątkowym. Sytuacja wyjątkowa to tymczasowy reżim prawny (…), który nie ogranicza swobód obywatelskich – powiedział Zełenski. – W tym reżimie nie chodzi o dyktaturę, lecz o dyscyplinę. Dziś działamy tak surowo, bo wymaga tego teraźniejszość i wyzwania przyszłości - dodawał.

- Rozumiem wszystkie zagrożenia związane z koronawirusem, ale fakt, że mój kraj stopniowo utraci niepodległość dzięki porozumieniom w Mińsku, przeraża mnie jeszcze bardziej – mówi Jaryna. Zgadzają się z nią żołnierze i weterani.

Leonid Ostałcew, popularny na Ukrainie aktywista i weteran wojny na Donbasie na swoim wideoblogu stwierdził, że mimo iż wie, że " na świecie kryzys, przemysł pada, koronawirus na ulicach największych miast świata", to "w naszym kraju wciąż trwa wojna, wojna z Rosjanami, którzy praktycznie codziennie zabijają lub kaleczą ukraińskich żołnierzy, na ukraińskiej ziemi." - Niestety dla większości osób wiadomości z frontu przekształciły się w jakąś dziwną suchą statystykę: "Dzisiejszej doby jeden żołnierz został zabity, dwóch zostało rannych", lub "dwoje zginęło, czterech rannych" albo jeszcze "pozycje ukraińskich wojsk zostały ostrzelane z ciężkiej artylerii, na skutek czego trzy osoby straciły życie" - wyliczał.

A doniesień z frontu nie brakuje. 27 marca główny sztab armii ukraińskiej poinformował o ostrzale przez wojska okupantów mieszkalnej dzielnicy w przyfrontowym miasteczku, Awdiejewce. Na skutek ostrzału została ranna 65-letnia kobieta. Według raportu Kijowa, tylko w piątek wojska rosyjskie pięciokrotnie naruszyły zawieszenie broni. Użyli zabronionych na podstawie mińskich porozumień moździerzy o kalibrze 120 mm, broni przeciwpancernej, granatników oraz karabinów maszynowych. W ciągu jednego dnia Rosjanie ostrzelali ukraińskich żołnierzy 20 razy.

W sumie w czasie wojny w Donbasie, która trwa od 2014 roku, zginęło prawie 14 tysięcy osób, a 30 tysięcy zostało rannych.

Ręce myją, ale co z okopami?

Osób, które walczą, koronawirus wydaje się nie napawać wielkim lękiem. Zakazy spotykania się w gronie większym niż 10 osób, przebywanie w odległości większej niż 1,5 metra, potrzeba wysypiania się czy samoizolacja w domu z ich perspektywy są co najmniej mało realne. Według nich to kolejna zaraza, która ich dotknęła, zanim udało się pokonać pierwszą.

Żołnierze ukraińscy skarżą się na brak nie tylko podstawowej ochrony, ale także na brak informacji o profilaktyce w związku z koronawirusem.

- Informacja ogranicza się do pouczenia przez dowódców o tym, że trzeba myć ręce, jednak instrukcji jak dokładnie to robić, brak – twierdzi Ołeksandr, ukraiński żołnierz walczący już siódmy rok w rosyjsko-ukraińskiej wojnie. – Nie ma mowy o metrowym odstępie w czasie działań wojennych. Jak to sobie wyobrażasz, że gdy ostrzeliwują nas, to w okopie o powierzchni trzech metrów kwadratowych nie będziemy się chować jeden za drugim? - pyta, nie czekając na odpowiedź.

W okopach w Donbasie żołnierze śpią po około dziesięciu na 10 metrach kwadratowych, a na poligonach nawet po 300 osób w jednym baraku.

Denis, towarzysz broni Ołeksandra, z lekceważącym uśmiechem dodaje, że jedyne działania prewencyjne w związku z epidemią koronawirusa polegają na tym, że do stołówki wpuszczają po 10 osób, a w tym czasie reszta stoi w kolejce. Kolejka do stołówki to jedyny moment, w którym mogą sobie pozwolić na metrowy odstęp. – Co z tego, jeśli po wyjściu ze stołówki wszyscy wracają do 300-osobowego baraku w koszarach, śpią tam jeden przy drugim, na połączonych ze sobą łóżkach piętrowych? – pyta żołnierz.

Denis dodaje, że masek żołnierze nie mają. Mają je tylko ci, którzy "obsługują" żołnierzy, czyli pracujący na kuchni czy instruktorzy, a dezynfekcja rąk jest możliwa tylko na poligonach w momentach, gdy żołnierze wchodzą na zajęcia.

Jaryna martwi się o swoich kolegów na froncie, dlatego podczas swojego protestu wspiera akcje zbierania masek i środków dezynfekcyjnych dla żołnierzy. - Wiem, że w całym kraju brakuje testów i środków odkażających, tak jak żołnierzom na froncie. Boje się jednak, że oni mogą stać się jedną z największych grup ryzyka, biorąc pod uwagę polowe warunki ich obecnego życia - tłumaczy.

Żołnierze martwią się także o swoją sytuację finansową, ponieważ – jak informują – w związku z epidemią wstrzymano wypłaty socjalnych dodatków dla żołnierzy, które były wypłacane automatycznie, gdy żołnierz trafiał do szpitala. Teraz wypłaca się je tylko po uzyskaniu osobistej zgody ministra obrony.

- Ludzie w koszarach codziennie giną: od kul, ostrzału, a także od chorób nabytych przez wiele miesięcy lub nawet lat na froncie, a także od innych schorzeń, a czasem samobójstw spowodowanych zaawansowanym PTSD (syndrom stresu pourazowego), wiec wirusa się nie boją – tłumaczy Ołeksandr.

"Nazwać wojnę wojną powinni byli dawno temu"

- Koronawirus to pikuś, wojna to jest to, czego należy się naprawdę bać. Wojna nie zabiera ludzi pojedynczo, czasami ciała zabitych od jednego ostrzału trzeba wywozić samochodami dostawczymi. Codziennie ludzie giną, liczba zabitych ludzi podczas tej wojny jest tak potężna, że wprowadzić stan nadzwyczajny lub nazwać wojnę wojną powinni byli dawno temu. Czemu tego nie zrobiono? Dlatego, że nasza obecna władza ma gdzieś swoich żołnierzy? Obecnie władza robi wszystko, aby nasza armia upadła jak najniżej. Bo wie, że to my jesteśmy dla niej największym zagrożeniem – stwierdza.

Koronawirus to kolejna epidemia, która dotyka Ukraińców w ciągu ostatnich lat. Żołnierze i zwykli obywatele są przyzwyczajeni do tego, że raz w roku ogłasza się zamknięcie szkół na dwa tygodnie z powodu epidemii grypy lub innego wirusa.

Ukraińcy przeżyli w tej dekadzie wiele. Rewolucję na Majdanie, po niej aneksję Krymu oraz wkroczenie wojsk rosyjskich i wojnę w Donbasie, która wciąż trwa. W międzyczasie miejsce miały zamachy, zabójstwa aktywistów, przedstawicieli społeczeństwa obywatelskiego i dziennikarzy. Być może właśnie to sprawia, że na Jarynie i innych Ukraińcach koronawirus nie robi aż takiego wrażenia.

Autorka/Autor:Bianka Zalewska

Źródło: tvn24.pl

Źródło zdjęcia głównego: Ministerstwo Obrony Ukrainy

Tagi:
Raporty: