Płeć, waga, godzina narodzin, samopoczucie mamy i noworodka, czyli komplet informacji o dziecku Kate i Williama z porodówki szpitala Świętej Marii w Londynie wyciekł cztery godziny po fakcie. To dużo jak na newsa, którego ścigali niemal wszyscy i to w czasach, w których technologicznie można niemal wszystko. Jak dziś dba się o dyskrecję w takich sytuacjach?
Dla paparazzich zdjęcie księżnej Kate z dzieckiem zaraz po jego narodzinach byłoby jak wygranie na loterii. - Nawet nie umiem tego ocenić, to jest jakaś kolosalna kwota - mówi fotograf Przemysław Stoppa.
Jest przekonany, że pracownicy szpitala, w którym na świat przyszedł syn książęcej pary, byli namawiani do tego, aby zrobić zdjęcie za miliony.
Nikt z dziennikarzy nie spodziewał się jednak, że o narodzinach świat dowie się dopiero cztery godziny po fakcie za sprawą oświadczenia prasowego.
W czasach, gdy podsłuch może założyć każdy, nie usłyszano żadnej rozmowy w temacie "royal baby", nie było też ani jednego zdjęcia i nagrania wideo telefonem komórkowym.
Trudno spodziewać się, aby rodzina królewska postawiła tylko na dyskrecję swoich poddanych.
Cena tajemnicy?
Piotr Zajączkowski, prezes firmy Agencja Bezpieczeństwa Informacji, jest przekonany, że w szpitalu, w którym na świat przyszedł królewski potomek, mogły zostać zamontowane urządzenia uniemożliwiające podsłuchiwanie rozmów telefonicznych.
- To mogły być również zagłuszacze wojskowe, które uniemożliwiały włączenie mikrofonów w telefonach komórkowych, jak również zagłuszczacze likwidujące podsłuchy - twierdzi Zajączkowski.
Psycholog społeczny dr Leszek Melibruda uważa jednak, że duże znaczenie w zachowaniu tajemnicy miała grupa ludzi, która znała szczegóły ciąży i porodu. Wybrana nieprzypadkowo, pouczona o konsekwencjach wycieku informacji.
- To nie było jedno hasło "proszę o milczenie". To musiało zostać naznaczone w sposób bezpośredniego odwołania się do historycznego wydarzenia - ocenia Melibruda.
Nie bez znaczenia zapewne był też fakt, że jedna z pielęgniarek ze szpitala, w którym narodziło się dziecko, kilka miesięcy wcześniej popełniła samobójstwo. Do tragedii doszło po żarcie australijskich dziennikarzy, którzy sprawili, że pracownica przekazała informacje na temat ciąży księżnej.
Prestiż placówki z pewnością ucierpiałby w przypadku jakichkolwiek przecieków. Choć ten przykład pokazuje, że informacja, choć ma swoją cenę, to tajemnica pozostaje bezcenna.
Autor: BOR\mtom / Źródło: tvn24.pl