Tajlandzka opozycja nie daje za wygraną. Ponad 30 tys. demonstrantów zgromadziło się w sobotę w głównej dzielnicy handlowej Bangkoku i oświadczyli, że rozejdą się dopiero wtedy, gdy premier Abhisit Vejjajiva rozpisze nowe wybory.
Antyrządowe protesty trwają już prawie do miesiąca. Protestujący ubrani w czerwone koszule zablokowali ruch na skrzyżowaniu głównych ulic, przy których mieszczą się sklepy, będące wizytówką tajlandzkiego dobrobytu.
Akcję tę prowadzą przedstawiciele uboższych warstw społeczeństwa, oskarżających władze o lekceważenie ich interesów. Demonstracja spowodowała zamknięcie domów towarowych oraz Central World - drugiego największego centrum handlowego Azji Południowo-Wschodniej.
"Nadszedł czas na wyzwolenie z ucisku"
- Nie możemy pozwolić Abhisitowi, by dłużej rządził krajem. Dla pozbawionych przywilejów nadszedł czas, by wyzwolili się z ucisku, jaki narzuca popierany przez elitę rząd - zadeklarował przemawiając z zaimprowizowanej trybuny przywódca "czerwonych koszul" Jatuporn Prompan.
Inny lider protestów Veera Musikapong powiedział Reuterowi, że demonstranci pozostaną na miejscu co najmniej do poniedziałku, ale w niedzielę podejmą rozmowy z władzami w sprawie częściowego wznowienia ruchu kołowego.
- Nie mamy innego wyboru, jak nasilać nieposłuszeństwo obywatelskie, aż rząd to usłyszy. Jesteśmy tutaj, ponieważ ten teren jest symbolem elity Bangkoku. Chcemy im pokazać, że nie mogą rządzić bez zgody narodu - zaznaczył Musikapong.
Abhisit oświadczył, że rząd nie użyje siły do rozproszenia demonstrantów i wezwał 15-milionową ludność Bangkoku do zachowania spokoju.
Źródło: PAP