Nigdzie na świecie czegoś takiego nie było, żeby setki tysięcy ludzi protestowało przez cały tydzień, a nie było żadnego wyraźnego lidera - zwrócił uwagę na antenie TVN24 Alaksiej Dzikawicki, wiceszef telewizji Biełsat. Komentował on sytuację na Białorusi, gdzie trwają wielotysięczne protesty obywateli po wyborach prezydenckich.
Tysiące ludzi zebrało się w niedzielę po południu pod pomnikiem Miasta Bohatera w centrum Mińska, gdzie rozpoczął się opozycyjny marsz wolności. Białoruska sekcja Radia Swoboda podała, że na wiecu zgromadziło się co najmniej 100 tysięcy osób. Maszerują w kierunku gmachów rządowych. Uczestnicy manifestacji domagają się uczciwych wyborów i zmiany władzy.
Wcześniej na Placu Niepodległości odbył się wiec poparcia dla Alaksandra Łukaszenki. W czasie swojego 30-minutowego wystąpienia prezydent mówił między innymi, że ponownego przeprowadzenia wyborów prezydenckich w jego kraju nie będzie. Przekonywał, że w takim przypadku "Białoruś zginie jako państwo".
- Nie zginie państwo i nacja, tylko zginie uzurpator i niewielka grupa osób, która jest obok niego - skomentował słowa Łukaszenki Alaksiej Dzikawicki, wiceszef telewizji Biełsat. Słowa prezydenta odczytał jako obawę. - Władza się strasznie boi - powiedział. - Łukaszenka od lat 90. nigdzie tak publicznie, na placach, nie przemawiał. Widocznie coś się stało, że kazał spędzić, pod przymusem, około pięciu tysięcy ludzi z całego kraju.
Kto stoi za białoruskim prezydentem?
Pytany, kogo po swojej stronie ma Alaksandr Łukaszenka, wiceszef Biełsatu odparł, że "na pewno" Władimira Putina. - Jeden lider autorytarny zawsze pomoże drugiemu. Putinowi usunięcie Łukaszenki jest bardzo nie na rękę, bo dałoby to zły przykład Rosjanom - zauważył.
Wśród osób, które stoją za Łukaszenką, Dzikawicki wymienił także jednostki specjalne, które "dopuściły się niesłychanego gwałtu w zeszłym tygodniu, zabijając dwie osoby" i "kalecząc setki ludzi" podczas demonstracji. - Ta niesłychana brutalność świadczy, że oni są gotowi bronić Łukaszenkę i samych siebie, do końca - przyznał. - Białorusinów pragnących wolności jest jednak więcej - zaznaczył.
"To pewien fenomen"
Mówiąc o scenariuszu na kolejne dni, Dzikawicki powiedział, że protestujący "zmierzają ku wolności", zaznaczył jednak, że problemem jest brak określonych liderów tego ruchu. - To też jest pewien fenomen, bo nigdzie na świecie czegoś takiego nie było, żeby setki tysięcy ludzi protestowało przez cały tydzień, a nie było żadnego wyraźnego lidera. Ludzie sami się skrzykują, zbierają się w różnych miastach i wymyślają coraz to nowsze formy protestów - zwrócił uwagę. - Wszystkie formy są bardzo pokojowe. Ludzie nie prowokują milicji - podkreślił.
Powiedział dalej, że ma przy tym nadzieję, że "władza pójdzie po rozum do głowy i zacznie rozmawiać z protestującymi", czyli "odda władzę lub co najmniej będą rozpisane nowe, uczciwe wybory".
W wyborach prezydenckich na Białorusi ubiegający się o piątą reelekcję prezydent Łukaszenka, według wstępnych oficjalnych wyników, otrzymał ponad 80 procent głosów. Jego rywalka, kandydatka opozycji Swiatłana Cichanouska, uzyskała 10 procent poparcia. Według opozycji wyniki sfałszowano. Po ogłoszeniu niedzielnych sondaży na ulice wielu białoruskich miast wyszły tysiące osób, przeciwnych dalszym rządom Łukaszenki. W czasie protestów, które nieprzerwanie trwają, dochodziło do starć manifestujących z milicją. Tysiące osób zostało zatrzymanych.
Źródło: TVN24