Zacząć się miało od pozornie niewinnych żartów, później miały być niestosowne komentarze i propozycje o charakterze seksualnym. Funkcjonariuszka zgłosiła sprawę przełożonym, gdy - jak twierdzi - doszło do kontaktu fizycznego. Kontrole potwierdziły nieprawidłowości, a prokuratura postawiła zarzuty funkcjonariuszowi i skierowała do sądu akt oskarżenia. Właśnie rusza proces. Oskarżony nie przyznaje się do winy.
Do wydarzeń, które są przedmiotem procesu, miało dojść w czerwcu 2019 roku w jednym z zakładów karnych na południu Podkarpacia. Śledztwo w tej sprawie na wniosek dyrektora tej jednostki w połowie 2019 roku wszczęła prokuratura rejonowa. Postawiła funkcjonariuszowi zarzuty z artykułów: 231 paragraf 1, 216 par. 1 i 217 par. 1 Kodeksu karnego. Dotyczą kolejno: nadużycia uprawnień przez funkcjonariusza publicznego, znieważenia i naruszenia nietykalności cielesnej.
Mężczyzna w toku śledztwa nie przyznał się do zarzucanych mu czynów. 30 czerwca 2020 roku do sądu trafił akt oskarżenia w tej sprawie, proces ruszył 27 listopada. Został jednak przerwany ze względów proceduralnych. Z powodu pandemii COVID-19 w sądach panował przestój, między rozprawami upłynęło zbyt wiele czasu, proces trzeba było więc zacząć od początku. Kolejny przerwała choroba sędziego, który nie wrócił już do orzekania.
Kolejny, trzeci już proces rozpocznie się 16 marca 2023 roku.
"Jedną ręką złapał mnie za włosy, a drugą ręką rozpiął mi biustonosz"
Pani Anna pracę w jednym z zakładów karnych na południu Podkarpacia rozpoczęła w lipcu 2018 roku jako etatowy pracownik mianowany na funkcjonariusza służby więziennej. Do jej obowiązków należała m.in. praca w bezpośrednim kontakcie z osadzonymi i ich opiniowanie.
Funkcjonariusz, który według ustaleń prokuratury miał dopuścić się wobec niej nieprawidłowości, nie był zatrudniony na stałe w zakładzie, w którym pracowała, a jedynie oddelegowany tam z innej jednostki.
- Na początku przyjeżdżał w niektóre dni, od maja 2019 roku codziennie. Nie mieliśmy osobnych gabinetów, dzieliliśmy biuro, pracowaliśmy przy jednym biurku i jednym komputerze. Z reguły to ja wykonywałam zleconą pracę, a on siedział obok i dogadywał - opowiada pani Anna (imię zmienione).
Jak relacjonuje w rozmowie z portalem tvn24.pl, mężczyzna w zasadzie od początku wspólnej pracy miał zachowywać się wobec niej w nieodpowiedni sposób.
- W naszej nomenklaturze nazywają to "zachowaniami niezgodnymi z etyką funkcjonariusza" - precyzuje nasza rozmówczyni. I wylicza. - Używał wobec mnie zdrobnień, komentował mój wygląd, opowiadał żarty o tematyce lub z podtekstem seksualnym.
Tego typu incydenty, jak wspomina nasza rozmówczyni, były "na porządku dziennym", ale nie zgłaszała ich przełożonym. - Dopóki mieściły się w sferze żartu, ignorowałam je. Czasami coś odpowiadałam, komentowałam, mówiłam "da pan spokój".
Do zachowania, które było później przedmiotem prokuratorskiego śledztwa, miało dojść w poniedziałek 3 czerwca 2019 roku podczas pełnienia przez funkcjonariuszy wspólnie służby.
Czytaj też: Raport o niestosownym zachowaniu wobec pracownicy. "Wszczęto postępowanie dyscyplinarne", naczelnik odwołany
Anna: - Podszedł do mnie, siedziałam za biurkiem, pisałam coś na komputerze. Jedną ręką złapał mnie za włosy, a drugą ręką rozpiął mi biustonosz. Odsunęłam się i krzyknęłam: "Co pan robi?!". Usiadł obok mnie na krześle i powiedział, że może pomóc zapiąć mi biustonosz, ale "musi obiema rączkami", bo jedną nie umie zapinać. Byłam w szoku… Później dogadywał jeszcze głupio. Mówił, żebym została z nim do końca jego dyżuru, że "usiądę mu na kolana" i "będzie fajnie". Nie reagował na moje sprzeciwy... Wspomnienie tego, co się wówczas wydarzyło, do dzisiaj wywołuje we mnie duże i przykre emocje.
O tym, co zaszło w gabinecie, opowiedziała kolegom ze służby. - Wracaliśmy razem samochodem z pracy do domu. Zauważyli, że dziwnie się zachowuję, zaczęli dopytywać, co się stało. Wtedy nie wytrzymałam, wybuchłam płaczem i o wszystkim im opowiedziałam - wspomina.
- Byli zaskoczeni sytuacją, ale nie zdziwiło ich, że dopuścił się jej ten człowiek. Już wcześniej wspominałam im o tym, jak wyglądają nasze relacje i że mam z tym funkcjonariuszem problem, bo zachowuje się w stosunku do mnie w nieodpowiedni sposób - dodaje.
Jeszcze tego samego dnia jeden z funkcjonariuszy poinformował o zajściu dyrektora jednostki. Następnego dnia pani Anna również zawiadomiła swoich przełożonych. - Musiałam zareagować, bo nie wyobrażałam sobie dalszej współpracy z tym człowiekiem. Dyrektor zapewnił mnie, że zajmie się sprawą. Jednocześnie usłyszałam, że ten pan "ma taki sposób bycia", a podczas rozmowy z kierownictwem stwierdził, że "tylko sobie żartował" - relacjonuje pani Anna.
Po tygodniu od zajścia złożyła pisemne zawiadomienie na temat tego, co wydarzyło się w gabinecie. Dyrektor zakładu karnego o sprawie poinformował prokuraturę. Wyjaśnianiem okoliczności zdarzenia zajęła się także specjalna komisja powołana przez Okręgowy Inspektorat Służby Więziennej w Rzeszowie.
Komisja potwierdziła nieprawidłowości
Zgodnie z przepisami powołana została komisja do spraw relacji w środowisku służby i pracy, która - jak informował wówczas ówczesny rzecznik prasowy dyrektora Okręgowego Inspektoratu Służby Więziennej w Rzeszowie - po zbadaniu zgłoszenia potwierdziła, że ze strony funkcjonariusza doszło do "zachowania niezgodnego z zasadami zachowania służbowego i etyką zawodową".
- Przygotowując wniosek, komisja opierała się na wyjaśnieniach składanych przez obie strony. Na podstawie ustaleń potwierdziła, że mężczyzna swoim zachowaniem naruszył zasady etyki zawodowej i zachowania służbowego - przekazywał rzecznik.
Dyrektor zakładu, w którym zatrudniony był wówczas funkcjonariusz, zgodnie z rekomendacją i procedurami, wszczął wobec niego postępowanie dyscyplinarne, jednak - jak informowały wówczas służby - "ze względu na brak możliwości rozstrzygnięcia o jego winie bądź niewinności" zawiesił je na czas postępowania prokuratorskiego. Punkt 3. artykułu 97. Ustawy o Służbie Więziennej mówi o tym, że stosunek służbowy funkcjonariusza wygasa m.in. w przypadku skazania go prawomocnym wyrokiem sądu, jeżeli wykonanie tej kary nie zostało warunkowo zawieszone. W przypadku potwierdzenia nieprawidłowości konsekwencje dla takiej osoby są zależne od charakteru czynu i mogą sięgać aż do dyscyplinarnego wydalenia ze służby.
Dyrektorów zakładów karnych, w którym zatrudnieni byli funkcjonariusze, zapytaliśmy m.in. o to, jakie czynności zostały przez nich podjęte po tym, kiedy kontrola komisji potwierdziła nieprawidłowości. Dyrektora zakładu, w którym zatrudniony był funkcjonariusz, który miał dopuścić się nieprawidłowości, zapytaliśmy o to, czy po tym, kiedy postawiono mu prokuratorskie zarzuty i skierowano wobec niego akt oskarżenia do sądu, zastosowano wobec niego procedurę zawieszenia w czynnościach służbowych. Dyrektora, w którym zatrudniona była pani Anna, zapytaliśmy o to, jaki był powód delegowania jej do pracy w zewnętrznej jednostce. O komentarz do sprawy poprosiliśmy także rzecznika rzeszowskiego okręgowego inspektoratu służby więziennej. Ze wszystkich jednostek otrzymaliśmy jednakową odpowiedź: "W odpowiedzi na Pani zapytania informuję, że w dalszym ciągu trwa postępowanie sądowe, w związku z powyższym do czasu jego zakończenia nie udzielamy żadnych informacji w tej sprawie".
Prokuratura na wniosek funkcjonariusza, który miał dopuścić się nieprawidłowości, prowadziła też dochodzenie przeciwko pani Annie. Dotyczyło składania przez kobietę fałszywych oskarżeń, ale po przeanalizowaniu sprawy umorzono ten wątek.
"SayStop" - pierwsza w Polsce fundacja dla kobiet w mundurach
- To, co spotkało panią Annę, to przykład braku systemowej pomocy i wsparcia dla pokrzywdzonej - uważa Joanna Jałocha, była oficer Wojska Polskiego, współzałożycielka Fundacji #SayStop. Fundacja powstała w 2020 roku, aby pomagać kobietom, które doświadczyły dyskryminacji, mobbingu lub molestowania w trakcie pełnienia służby. To pierwsza tego typu organizacja pozarządowa w Polsce, zajmująca się m.in. kobietami w mundurach i pracowniczkami cywilnych resortów siłowych.
- Fundacja powstała w proteście przeciw bezczynności państwa, braku systemowych rozwiązań oraz chęci wspierania i pomagania osobom, które zmagają się z tymi problemami w służbie. Chcemy wykorzystać własne doświadczenia i zmaganie się z systemem do walki o sprawiedliwość i pomoc innym - mówi nam Joanna Jałocha, która w służbach mundurowych przepracowała wiele lat. Dzięki ciężkiej pracy, wiedzy, umiejętnościom i doświadczeniu awansowała na wysokie stanowisko.
Jak relacjonuje, w służbie doświadczyła nieprawidłowości ze strony współpracowników. Po tym, kiedy o nieprawidłowościach poinformowała swoich przełożonych, zderzyła się ze ścianą. Bo system zwyczajnie nie zadziałał - twierdzi Jałocha.
"Zamiast edukacji jest zmowa milczenia"
Podobnie jak w przypadku 300 podopiecznych fundacji. To osoby, które na jakimś etapie swojej służby doświadczyły dyskryminacji, mobbingu lub molestowania seksualnego. - Przeważająca część zgłoszeń pochodzi od kobiet, mężczyznom ciężko jest przyznać się do tego, że nie radzą sobie z sytuacją w służbie. A szkoda, bo wstyd powinien leżeć po stronie sprawcy, a nie pokrzywdzonego. I tu konieczna jest edukacja, szkolenia i uświadamianie ludziom ich praw oraz dążenie do tego, by kadra kierownicza każdej ze służb miała świadomość, że wszystkie powyższe zjawiska są naganne i powinny być bezwzględnie karane. Na chwilę obecną niestety zamiast edukacji jest zmowa milczenia - twierdzi Joanna Jałocha.
350 tysięcy mundurowych, 317 przypadków zgłoszeń nieprawidłowości, tylko pięć zasadnych
Jak podaje nasza rozmówczyni, we wszystkich służbach mundurowych w latach 2012 - 2022 zgłoszono 317 przypadków mobbingu, dyskryminacji i molestowania na 350 tysięcy osób zatrudnionych w służbach mundurowych, z czego zaledwie pięć uznano za uzasadnione.
Jak faktycznie wygląda skala zjawiska nie da się określić, bo takich statystyk nikt w służbach nie prowadzi - podkreśla wiceprezeska Fundacji #SayStop: - Podaje się ilość prowadzonych spraw, ale to nie są miarodajne dane, ponieważ bardzo rzadko ludzie zgłaszają problem mobbingu oficjalnie. A dlaczego się tak dzieje? Ponieważ strona służbowa dysponuje całym wachlarzem środków odwetowych, na przykład przeniesieniem na inne stanowisko służbowe, obniżeniem dodatku służbowego, obniżeniem corocznej oceny służbowej - w wojsku uzyskanie oceny dostatecznej równa się zwolnieniem ze służby. Przełożeni mogą też wszczynać postępowania dyscyplinarne wobec swoich podwładnych. Do tego strona służbowa ma do dyspozycji sztab ludzi i zaplecze materialno-finansowe, a osoba pokrzywdzona zostaje zupełnie sama - mówi Jałocha. I dodaje: Każda ze spraw prowadzonych przez fundację, zakończyła się "sukcesem systemu", czyli zwolnieniem ze służby, odejściem ze służby, lub przeniesieniem funkcjonariusza lub żołnierza do innej jednostki.
Potrzebne zmiany systemowe
W ciągu niespełna dwóch lat działalności członkinie fundacji wykorzystując swoją wiedzę i doświadczenie pomogły blisko 180 podopiecznym. Osoby, które się do nich zgłaszają, mogą liczyć na wsparcie prawne i psychologiczne, ale aby sytuacja osób zatrudnionych w służbach mundurowych uległa poprawie, potrzebne są zmiany systemowe - podkreśla jedna z założycielek Fundacji #SayStop. Dlatego fundacja walczy o zmianę obowiązujących przepisów.
- Służby mundurowe, czyli jakieś 360 tysięcy osób w Polsce, jest wyjętych spod prawa. Nie obowiązują nas przepisy Kodeksu Pracy, w którym określony jest mobbing. A skoro nas nie obejmuje, to mobbing nie istnieje, dlatego też służby mundurowe nie prowadzą statystyk w tym zakresie. Nie ma problemu, nie ma statystyk, więc nie ma powszechnych szkoleń i zmiany w prawie też nie są potrzebne. Jak wypadnie jeden "trybik" z machiny służb mundurowych, to ta maszyna się nie zatrzyma. Ale za każdym "trybikiem" stoi człowiek i jego indywidualna tragedia, zazwyczaj tego człowieka jak i jego najbliższych - zwraca uwagę Joanna Jałocha. I dodaje: - Nie da się funkcjonować w dyskryminującym środowisku, być dobrym funkcjonariuszem czy żołnierzem i nie ponosić z tego tytułu uszczerbku. Nie mówi się o tym głośno, ale nasze bezpieczeństwo zależy od służb mundurowych, a działające w szkodliwych dla siebie warunkach służby, nie działają poprawnie.
W ubiegłym roku członkinie Fundacji #SayStop złożyły w Sejmie projekt nowelizacji Ustawy o Policji, który do zapisów wprowadza pojęcie mobbingu. W tym roku, przy współpracy z Nadwiślańskim Niezależnym Samorządnym Związkiem Zawodowym Funkcjonariuszy Straży Granicznej w Warszawie, powstał taki sam projekt dotyczący Ustawy o Straży Granicznej.
Członkinie fundacji pracują też nad założeniami do dyrektywy Parlamentu Europejskiego dotyczącej kobiet w służbach mundurowych na terenie Unii Europejskiej. W tym roku rozpoczną się także prace nad przygotowaniem Ustawy antydyskryminacyjnej dla służb mundurowych w Polsce.
Fundacja #SAyStop postuluje także utworzenie niezależnego organu nadzorującego przypadki nadużyć wobec służb mundurowych, którego zadaniem byłoby także tworzenie procedur prawnych, prowadzenie dochodzeń i pomoc poszkodowanym. Chce też, aby w służbach mundurowych powstał system edukacji i szkoleń antydyskryminacyjnych, a osoby poszkodowane miały dostęp do niezależnej opieki psychologicznej i prawnej.
- Przed nami dużo pracy, liczymy na współpracę ze służbami. Nie jesteśmy po to by szkodzić, ale pomagać. Chętnie przeprowadzimy warsztaty antydyskryminacyjne dla służb mundurowych i damy świadectwo tego, że edukacja jest niezmiernie istotna dla zmian, które muszą nastąpić - podsumowuje Joanna Jałocha.
"Seksistowskie teksty to też molestowanie seksualne"
Wracamy do sprawy pani Anny. Joanna Jałocha: - Proszę zauważyć, jak bardzo sytuacja molestowania seksualnego, a potem klasycznego mobbingu wykańcza osobę, której dotyczy. Każda jedna osoba, którą dotykają takie zachowania jak panią Annę, dojdzie do takiego momentu, kiedy nie będzie potrafiła sobie poradzić z sytuacją, która eskaluje. Po co zatem doprowadzać do takich sytuacji? Czy nie lepiej im zapobiegać? I znów kłania się kwestia edukacji, zmiany mentalności i powszechnego uznania, że seksistowskie teksty do kobiet nie są żartem, dowcipem, a molestowaniem seksualnym i winny być napiętnowane z całą stanowczością - podkreśla Joanna Jałocha.
Pani Anna pod koniec stycznia 2021 roku urodziła córkę. W kwietniu 2022 roku po urlopie macierzyńskim wróciła do pracy. - Bliscy i przyjaciele mi to odradzali, ale ja liczyłam na to, że coś się zmieni - tłumaczy powody swojej decyzji.
Pierwszego dnia w pracy na porannej odprawie dowiedziała się, że rozkazem personalnym dyrektora została przeniesiona do pracy w oddziale zewnętrznym mieszczącym się w innej miejscowości. - Nikt wcześniej nie informował mnie o tym, że zostanę przeniesiona. Nikt też nie tłumaczył mi później powodów takiej decyzji. Utwierdziłam się w przekonaniu, że to nie jest moje miejsce na ziemi - komentuje.
"Liczę na sprawiedliwy wyrok"
Złożyła rezygnację i odeszła z zakładu karnego, w którym przepracowała nieco ponad cztery lata. - Ta praca była moim marzeniem, ale nie tak ją sobie wyobrażałam. Od początku musiałam mierzyć się z niepoprawnymi komentarzami z podtekstem seksualnym ze strony mężczyzn. Później słyszałam, że zrobiłam aferę z niczego, bo "klepnąć kogoś w pupę" czy "złapać za cycek", to przecież nic takiego - mówi.
I dodaje: - To, co się wydarzyło miało ogromny wpływ na moje życie, zarówno zawodowe, jak i prywatne. Liczę na sprawiedliwy wyrok. Chcę, żeby prawda wyszła na jaw, aby dowiedziono, że sytuacja, o której opowiedziałam, miała miejsce, a sprawcy udowodniono winę. Czy tak będzie? Nie wiem. W tej sprawie system już mnie zawiódł, zarówno ten służbowy, jak i prawny. To tyle trwa, a ja chciałabym zamknąć już ten rozdział i mieć to za sobą.
*imię głównej bohaterki zostało zmienione
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock (zdjęcie ilustracyjne)