Na Florydzie średnio 360 dni w roku jest słonecznych, ale w niedzielę stan, ponoć najlepszy z całych USA do życia, został lekko zamrożony. Wszystko przez zaglądające w oczy koszykarzom Miami Heat widmo fiaska w finale NBA. Duża w tym zasługa 36-letniego rezerwowego San Antonio Spurs Manu Ginobilego.
"Manudona" - jak Ginobili jest nazywany w swojej ojczyźnie, Argentynie - w niedzielę pierwszy raz w tym sezonie zapomniał o roli rezerwowego. Jego wyjście w pierwszej "piątce" było niespodzianką, bo 78 poprzednich meczów zaczynał na ławce.
Rywalizację ma we krwi
Nagle stał się podstawowym koszykarzem Gregga Popovicha. Z zadania wywiązał się w stu procentach. Swoimi 24 punktami i 10 asystentami (najlepszy wynik w sezonie) Ginobili okazał się potężnym wsparciem dla nie do końca wyleczonego Tony'ego Parkera (26 pkt, 5 as.) i jeszcze starszego od siebie Tima Duncana (17 pkt., 12 zb.). Pomógł w odniesieniu przez San Antonio Spurs istotnego zwycięstwa. Ważnego, bo dającego "Ostrogom" przewagę 3-2 przed przeniesieniem się rywalizacji do Miami.
Jeszcze niedawno przebąkiwał coś o zakończeniu kariery. Po tym meczu ciężko będzie mu podtrzymać swoje stanowisko i przejść na sportową emeryturę.
- Emanuje pewnością siebie, dlatego powinien dalej grać i rywalizować - nie ma wątpliwości Popovich. - To jest to, co zawsze robił - dodał coach Spurs.
Teraz Miami ma za sobą ściany
W sobotę "Manu" narzekał, że za mało gra. Następnego dnia już o tym nie pamiętał. Być może swój rozbrat z koszykówką przełoży na inny termin. Na razie myśli o finale. - Mój wysiłek pójdzie na marne, jeśli nie wygramy kolejnego spotkania - stwierdził tylko po niedzielnym zwycięstwie.
Teraz rywalizacja przenosi się do Miami. Szóste starcie Spurs z Heat odbędzie się we wtorek w Miami, ewentualny siódmy mecz w czwartek także w hali obrońców tytułu.
Autor: twis/k / Źródło: sport.tvn24.pl