Największym zmartwieniem selekcjonera reprezentacji Polski Waldemara Fornalika przed arcyważnym meczem eliminacyjnym MŚ z Anglią jest absencja Jakuba Błaszczykowskiego. Dość poważnym kłopotem jest także obsada pozycji bramkarza. Niespodziewanie, bowiem w ostatnich latach zaczęto nawet mówić o "polskiej szkole bramkarzy".
Od co najmniej dekady "polska bramka" ma solidną markę w Europie. Także, a może przede wszystkim na Wyspach Brytyjskich.
Dlatego przed wielkimi turniejami, czy ważnymi meczami eliminacyjnymi w tym stuleciu wiadomo było jedno: o tyły martwić się nie trzeba, gorzej z przodu.
Kiedy w 2002 roku po 16 latach przerwy Polacy awansowali na mistrzostwa świata wysyłaliśmy tam dwóch równorzędnych bramkarzy. Jerzego Dudka (eliminacje zaczynał jako bramkarz Feyenoordu, na mundial jechał jako bramkarz Liverpoolu) oraz Adama Matyska, który przez lata wyrobił sobie markę grając w Bundeslidze. Żaden inny piłkarz z kadry Jerzego Engela nie grał wtedy w klubie o takiej renomie jak zespół Dudka. Tak naprawdę to właśnie od wychowanka Concordii Knurów zaczęło się zainteresowanie polskimi bramkarzami.
Boruc zawstydza resztę
Talenty naszych piłkarzy broniących dostępu do bramki rozkwitały tak szybko i tak intensywnie, że kiedy cztery lata później Paweł Janas ogłaszał listę zawodników powołanych na czempionat globu, pozwolił sobie zrezygnować z Dudka. Do Niemiec pojechali Artur Boruc z Celticu Glasgow, Tomasz Kuszczak (West Bromwich Albion, po turnieju przeniósł się do słynnego Manchesteru United), oraz Łukasz Fabiański (wtedy Legia Warszawa, rok po imprezie trafił do Arsenalu Londyn). Efekt? Boruc był najlepszym polskim piłkarzem mistrzostw i jako jedyny stanął na wysokości zadania.
Dwa lata później na pierwszym w historii występie reprezentacji polski na mistrzostwach Europy, Boruc przyćmił kolegów z pola w jeszcze większym stopniu.
Kiedy przed polskim Euro Franciszek Smuda z powodów pozasportowych odstawił od składu Boruca, wielu pukało się w czoło. Ale Franz wiedział, że ma godnych następców. Bramkarzem numer jeden był pewniak w Arsenalu Wojciech Szczęsny, a na ławce rezerwowych nogami przebierał Przemysław Tytoń, który notabene szybko zajął miejsce Szczęsnego i został bohaterem reprezentacji.
Ból głowy Fornalika
We wszystkich opisanych przypadkach selekcjonerzy mieli pozytywny "ból głowy". Musieli wybierać między bardzo dobrym, a jeszcze lepszym. Ponadto zawodnicy w większości mieli pewne miejsce w składach swoich drużyn.
"Ból głowy" ma też obecny opiekun kadry Waldemar Fornalik, ale to jest już zupełnie inny ból. Wydawało się, że trener postawi na trójkę: Szczęsny, Tytoń, Fabiański. Jednak na zgrupowaniu przed wtorkowym (16 października) meczem z Anglią pojawił się tylko ten drugi. Na domiar złego, zdążył stracić miejsce między słupkami PSV Eindhoven. Bramkarzy Arsenalu z udziału w zgrupowaniu wykluczyły kontuzje. Selekcjoner powołał więc Tomasza Kuszczaka z angielskiej Championship (drugi poziom rozgrywek) i Łukasza Skorupskiego z Górnika Zabrze.
O miejsce między słupkami walczą tak naprawdę Tytoń i Kuszczak. Na kogo postawi szkoleniowiec? Na rezerwowego w swoim klubie Tytonia, który jednak zdążył udowodnić swoją wartość w reprezentacji, czy Kuszczaka - bramkarza podstawowego, ale występującego zaledwie w drugoligowcu z Brighton, który w dodatku w kadrze dawno nie grał? Wydaje się, że ze względu na znajomość specyfiki futbolu rywali większe szanse ma ten drugi. Wszystko okaże się 16 października. Dzień później przypada 39. rocznica "zwycięskiego" remisu na Wembley i popisów Jana Tomaszewskiego. Czy tego dnia angielskie media po raz kolejny będą pisać o polskim bramkarzu, który w pojedynkę zatrzymał ich drużynę?
Autor: bor//bgr / Źródło: tvn24.pl