Faworytem nie był na pewno. Na igrzyska załapał się z ostatnim, czterdziestym rezultatem, więc liczyć mógł tylko na szczęście, a to snowcrossie ważny element sukcesu. Początkowo fortuna Mateuszowi Ligockiemu sprzyjała, ale do czasu. Polak się jednak nie załamuje. - Z igrzysk wracam z tarczą - oświadczył.
Nasz jedynak w snowcrossie to prawdziwy weteran. Zaliczył właśnie czwarty olimpijski start i osiągnął najlepszy wynik. Sklasyfikowany został na 20. miejscu.
Ligocki awansował do ćwierćfinału rywalizacji dzięki nieszczęściu Włocha Omara Visintina i Hiszpana Lucasa Ebuigara, z którymi rywalizował w 1/8 finału. Później już tak dobrze nie było, ale sam zawodnik ze swojego startu jest umiarkowanie zadowolony.
Ostatnie igrzyska
- Szczęście pomogło, nie byłem faworytem. Kwalifikacje skończyłem na ostatnim czterdziestym miejscu, a awansować o dwadzieścia miejsc to dużo - mówił Ligocki po starcie na antenie TVN24. - Cały, zdrowy i z tarczą wracam do kraju. Jestem zadowolony, czwarte igrzyska za mną. Na pewno były moimi ostatnimi - zapowiedział.
Polak nie był pewien, czy był to jego ostatni start w karierze. Podkreślił, że rozważa jeszcze start w przyszłorocznych mistrzostwach świata, ale "ostatecznej decyzji ciągle nie podjął".
Męską rywalizację na swoją korzyść rozstrzygnął Francuz Pierre Vaultier, który najlepszy był też w Soczi.
Trasę, na której przyszło rywalizować zawodnikom, Ligocki określił jako "ogromnie trudną". A to ważne w kontekście rywalizacji kobiecej, w której wystąpi Polka Zuzanna Smykała. - Zuza musi przede wszystkim dojechać do mety, bo organizatorzy zrobili naprawdę rozmach z tą trasą - stwierdził.
Autor: pqv / Źródło: sport.tvn24.pl