Wielu naszych zawodników w sobotę błyszczało na boisku w pojedynku ze Szwajcarią, ale jednak to Łukasz Fabiański swoimi fantastycznymi interwencjami skradł światła jupiterów. Gdyby nie on, mogliśmy się już pożegnać z Euro 2016. Kibice to wiedzą i doceniają. Mówią, że to był jego mecz życia. I liczą na następne. Materiał "Faktów" TVN.
Droga Fabiańskiego do sukcesu w reprezentacji była jednak trudna. Zaczęło się od mundialu w Niemczech oraz Euro w Austrii i Szwajcarii, na które pojechał, ale nie zagrał ani minuty.
Inaczej miało być cztery lata temu. Niestety, przed mistrzostwami Europy 2012 doznał kontuzji. Już wówczas kibice Arsenalu nazywali go "Floppyhandski", czyli po polsku "Wpuszczalski".
Kanonierów opuścił, bo przegrał w nich rywalizację z Wojciechem Szczęsnym. Świetna forma w Swansea zaowocowała tym, że w eliminacjach Euro 2016 wygryzł go z bramki kadry i to on był numerem 1.
Tak było też w meczu z Irlandią, po którym świętowaliśmy awans. Tymczasem w spotkaniu z Irlandią Północną, już we Francji, Adam Nawałka postawił na Szczęsnego. Ten doznał jednak kontuzji. Gdyby nie ona, Fabiański być może w turnieju w ogóle by nie zagrał.
- Lata pecha i upokorzeń na tyle go uodporniły, że z optymizmem i wiarą czekał na swój dzień. I ten dzień przyszedł - podsumowuje były prezes PZPN Michał Listkiewicz.
Autor: i\mtom / Źródło: Fakty TVN