Równo 10 lat temu w najmniejszym państwie Maghrebu wybuchła rewolucja, która zmieniła oblicze całego arabskiego świata. Po dwóch dekadach rządów z hukiem upadła jedna z najdłuższych dyktatur w XX wieku. Tunezyjczycy świętowali, mając nadzieję, że obalenie tyrana Bena Alego zapewni im lepszą przyszłość. Czy dekadę później mogą mówić o sukcesie?
Małe miasteczko Sidi Bu Zajd, Tunezja. 17 grudnia 2010 roku. Około godziny 11.30 przed budynkiem miejscowego merostwa pojawia się młody mężczyzna. Jest wyraźnie roztrzęsiony.
- Jeśli nie możecie mnie zobaczyć, to się podpalę! – krzyczy. Sięga po mały kanister z benzyną i wylewa na siebie jego zawartość. Wyciąga zapałkę. Gwałtownym ruchem przesuwa nią po pasku siarki na kartonowym pudełeczku, uwalniając maleńki płomień. Ciekawe, o czym myśli w tamtej sekundzie, wiedząc, że za chwilę stanie w ogniu, nie mając pojęcia, że podobny los spotka jego kraj i cały arabski świat.
26-letni Tunezyjczyk umiera 18 dni później. Przed śmiercią, w szpitalu, odwiedza go prezydent Zin el-Abidin Ben Ali . Tym gestem chce uspokoić gwałtowne protesty, które ogarnęły Tunezję. Ale społecznego gniewu nie da się już ugasić. 10 dni po śmierci mężczyzny i 23 lata po objęciu władzy dyktator ustępuje i ucieka z rodziną do Arabii Saudyjskiej.
To jego długo wyczekiwany koniec. I początek Wiosny Arabskiej.
Rewolucja, która wywróciła do góry nogami Afrykę Północną i Bliski Wschód, miała swój początek w zapomnianym miasteczku na tunezyjskiej prowincji. Nie był to oczywisty teatr do pisania historii. Podobnie jak sama Tunezja – najmniejszy kraj w regionie, niezbyt istotny ze strategicznego punktu widzenia, bez większych pokładów ropy naftowej i ze słabą armią. Jeśli z czegoś znany na świecie, to raczej z kuskusu, piaszczystych plaż i pięknej pogody. Ten turystyczny raj miał jednak mroczną stronę.
Czytaj dalej po zalogowaniu
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam