Premium

Znajdują prawdę między wierszami. Czasem gratuluje im fałszerz

Zdjęcie: TVN24

Marzysz o karierze profesjonalnego fałszerza dokumentów? Oto kilka kluczowych rad: zawsze pisz lewą ręką, pochylając wyrazy w inną stronę niż zwykle. I koniecznie używaj drukowanych liter! Albo wręcz przeciwnie, bazgraj, jakby jutra miało nie być. Co prawda, spektakularnej kariery nie zrobisz, ale za to oszczędzisz pracy biegłemu. Pismoznawca zawsze cię rozgryzie - nawet jeśli nauczysz się pisać na nowo. Byli tacy, którzy próbowali.

Pamiętnik żydowskiego lekarza uwięzionego w Auschwitz był dokumentem absolutnie przełomowym. Nie tylko dlatego, że o losach medyków zmuszonych do pracy w obozach koncentracyjnych wiadomo stosunkowo niewiele. Prof. Salamon Ferencz Fülöp Grósz Chorin, oprócz szczegółów eksperymentów prowadzonych przez Josefa Mengelego, opisał także udział Watykanu w ucieczce nazisty przed Sowietami w 1945 roku. "Straszliwy skandal, jeśli dałoby się to udowodnić" - pisze w opublikowanym przez Instytut Pamięci Narodowej artykule "Walizka Mengelego" prof. Bogdan Musiał, badający pamiętniki Grósz Chorina.

O ekspertyzę memuarów poprosiła prof. Musiała jego nowa znajoma, a zarazem bliska przyjaciółka wnuczki Grósz Chorina. Spadkobierczyni lekarza, jak wspomina prof. Musiał, została mu przedstawiona jako "profesor Magdolna Nicoletta Krisztina Kaiser-Batthyány-Szentágothay, węgierska hrabina ze strony matki, wirusolog na uniwersytecie w Zurychu, osobista lekarka i bliska znajoma obecnego papieża oraz jego niemieckiego poprzednika Benedykta XVI".

Ponieważ nic w tej historii nie jest prawdziwe, nie ma przeciwskazań, by utytułowaną sukcesorkę nazywać po prostu Nicolettą.

Nicoletta zdradziła, że jej dziadek podczas pobytu w Auschwitz pisał pamiętniki, które udało mu się zabrać ze sobą podczas ucieczki. Teraz polski badacz dostał szansę zapoznania się z nimi - i skwapliwie z niej skorzystał. Treść memuarów, spisanych w kieszonkowym kalendarzu medycznym z 1936 roku, była wstrząsająca, ale na pierwszy rzut oka nie wzbudziła w historyku poważniejszych wątpliwości. Grósz Chorin opisywał swój pobyt w Auschwitz i współpracę z Mengelem, do której został zmuszony. "Brzmiało to autentycznie i jakże zachęcająco dla naukowca" - relacjonuje prof. Musiał. Cała autentyczność znikła na 165. stronie pamiętnika, gdzie w oczy profesora rzucił się siedmiocyfrowy numer telefonu do obozu.

Taki jak ten, który wszedł do użytku w 2001 roku.

Pamiętnik był fałszerstwem, a cała historia Grósz Chorina mistyfikacją. Pozostało ustalić, kto i dlaczego zadał sobie tyle trudu, by zorganizować tę farsę. Jak przyznaje prof. dr hab. Ewa Gruza, ekspertka w dziedzinie kryminalistyki, którą prof. Musiał poprosił o wykonanie analizy pismoznawczej pamiętnika, fałszerz wspiął się na wyżyny kreatywności, by wypaść wiarygodnie. - To był pewnego rodzaju majstersztyk, bo ten rzekomy pamiętnik z Auschwitz był fałszowany na kalendarzu, który faktycznie pochodził sprzed wojny. Czyli podłoże, na którym ta osoba spisywała swoje "przeżycia" z obozu, było autentyczne - tłumaczy prof. Gruza. Gdyby nie prymitywny błąd w postaci współczesnego numeru telefonu, fałszerstwo mogłoby jeszcze długo nie zostać dostrzeżone.

Pismoznawczyni orzekła, że cały pamiętnik został przygotowany przez jedną osobę, której tożsamość udało się ustalić dzięki próbkom zdobytym przez prof. Musiała. Okazało się, że w sekwencji "profesor Magdolna Nicoletta Krisztina Kaiser-Batthyány-Szentágothay, węgierska hrabina ze strony matki, wirusolog na uniwersytecie w Zurychu, osobista lekarka i bliska znajoma obecnego papieża oraz jego niemieckiego poprzednika Benedykta XVI" tylko pierwsze imię było prawdziwe. Magdolna Beretka urodziła się 20 lipca 1950 r. w serbskim miasteczku Bečej. Była córką drobnego urzędnika i gojką.

Biegła porównała pismo w pamiętniku z notatkami Nicoletty/Magdolny, dostarczonymi przez historyka, i nie miała wątpliwości, że sporządziła je ta sama osoba.

Od 2001 roku, jak ustalił prof. Musiał, Magdolna zawodowo wyłudzała pieniądze pod pozorem działalności charytatywnej. Czasem udawała, że buduje szpitale i kopie studnie, a czasem, że zwalcza głód w Afryce lub pomaga sierotom. Inaczej mówiąc, praktykowała standardowe aktywności znudzonej bogaczki, nie budząc większych podejrzeń ani w ofiarodawcach, ani w pozostałych członkach socjety. A pieniądze płynęły, nie tylko na akty postkolonialnej dobroczynności, ale też na fotel do masażu dla papieża Benedykta XVI lub buty i tort urodzinowy dla jego następcy. Żadnego z tych fantów przywódcy Kościoła katolickiego nigdy nie zobaczyli.

W 2018 roku Magdolna została skazana na cztery i pół roku więzienia.

Numer telefonu zdemaskował fałszywy pamiętnik. Być może jednak "hrabina" wciąż miała szansę udawać niewinną ofiarę okrutnego żartu? Te drzwi zostały zatrzaśnięte, gdy prof. Ewa Gruza potwierdziła, że to Serbka jest autorką zapisków. Trudno wyprzeć się śladu, który dosłownie umieszcza falsyfikat w naszych rękach.

Badanie wieku względnego pismaPolskie Towarzystwo Kryminalistyczne

Z linijką na fałszerza

Profesor Ewa Gruza od 38 lat pełni funkcję biegłej w polskich sądach, jest też profesorką nauk prawnych w Katedrze Kryminalistyki Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego i członkinią zarządu Polskiego Towarzystwa Kryminalistycznego. Jej dziedzina ekspertyzy to badanie dokumentów. A jednak zapytana o "grafologię" stanowczo zaprzecza, by miała z tym zagadnieniem cokolwiek wspólnego.

- Ekspertyza badań dokumentów zajmuje się badaniem, czy tekst nie został przerobiony lub podrobiony. Ten dział, gdzie zajmujemy się identyfikacją wykonawcy, nazywamy grafoskopią. Natomiast grafologia, mimo że ma przyrostek "logia", to tak naprawdę psychologia pisma. Czyli coś, co skupia się na odpowiedzi na pytania: jakie predyspozycje ma ta osoba, jakie skłonności, cechy charakteru? To nie ma waloru nauki - podkreśla stanowczo nasza rozmówczyni. - Grafologia ma więcej wspólnego z tym, czym zajmuje się pan Jackowski [Krzysztof Jackowski - polski jasnowidz, angażujący się w głośne sprawy kryminalne - red.] niż ze mną - dodaje z rozbawieniem.

Do kosza można też wyrzucić ukochane narzędzia wizualne twórców filmów i seriali. Chociaż programy komputerowe mają w pracy pismoznawcy szerokie zastosowanie, to maszyna robiąca "ping!" i podświetlająca na monitorze jaskrawym kolorem identyczne zawijasy w "g" lub "j" (po niecałych 30 sekundach analizy; 45, jeśli mamy do czynienia z kinem niezależnym) nie istnieje. Istnieją za to lupa, linijka oraz mikroskop.

Czytaj dalej po zalogowaniu

premium

Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam