Na niewielkim kopcu z kamieni położyli bukiet świeżo zerwanych polnych kwiatów. Zapalili znicz, zmówili modlitwę. Po raz pierwszy stanęli na Matragonie w Bieszczadach. W miejscu, gdzie blisko ćwierć wieku temu w namiocie pod szczytem góry znaleziono ciało ich ojca. Szukali go 24 lata. Odnaleźli dzięki nowym ustaleniom tvn24.pl.
Słoneczny lipcowy poranek. Dorota i Wojciech Juda prowadzą na górę - gdzie 24 września 2000 roku w namiocie znaleziono zmumifikowane ciało mężczyzny - 26-letnią Magdę i 34-letniego Michała.
Dzięki nowym ustaleniom tvn24.pl i policyjnym działaniom wiemy już, że mężczyzna z namiotu to ich ojciec - Robert Wieczorek. Miał 37 lat, kiedy 31 maja 2000 roku wyszedł z domu w Warszawie i ślad po nim zaginął.
Magda i Michał przez 24 lata czekali na informację, co się z nim stało. Za chwilę staną w miejscu, w którym spędził swoje ostatnie chwile. Znają to miejsce z policyjnych zdjęć, które po raz pierwszy opublikowaliśmy w styczniu 2024 roku. Rozpoznali na nich koc i buty ojca, które kupił niedługo przed zaginięciem. Namiot nie był ich, musiał kupić go po drodze.
Więc teraz idą pod górę i zastanawiają się, skąd ich ojciec wziął się w Bieszczadach. Od gór wolał wodę, nie miał tu rodziny ani przyjaciół.
Kiedy docierają na miejsce, dłuższą chwilę stoją w milczeniu. Rozglądają się po niewielkiej polanie, próbują odgadnąć, gdzie stał namiot, w którym znaleziono ciało ich ojca. Kiedy Wojciech Juda wyciąga jego resztki spod kopca kamieni, długo je oglądają. Odcinają po fragmencie na pamiątkę, resztę chowają z powrotem pod kamieniami.
Na sąsiedniej polanie zbierają polne kwiaty: kwitnącą niebiesko-fioletowymi kwiatami goryczkę trojeściową, purpurowy czyściec leśny i żółty dziurawiec. Wiązankę kładą na kopcu kamieni, obok stawiają biały znicz. Modlą się w ciszy.
Judowie stoją nieco z boku. Widzą, że dla Magdy i Michała to ogromne, ważne przeżycie. - Oni tam dosłownie organoleptycznie badali całą przestrzeń. To było bardzo poruszające. I pomyślałam sobie, że w tym była jakaś słuszność, że tak należało zrobić. Należało tę historię opowiedzieć, żeby ona się jakoś także dla nich wyjaśniła - mówi Dorota Juda.
Odwrócił się, pomachał i zniknął
Magda nie pamięta ojca, kiedy zaginął miała zaledwie dwa lata. Zna go tylko ze zdjęć, nagrań i opowieści najbliższych. Kiedy pytała mamę, gdzie jest tata, kobieta odpowiadała, że jest w pracy. Bo jak wytłumaczyć małemu dziecku, że ojciec wyszedł z domu i ślad po nim zaginął?
Jako kilkulatka, zdmuchując świeczki z urodzinowego tortu, zawsze wypowiadała w myślach to samo życzenie: żeby ojciec do nich wrócił. Nie rozumiała, dlaczego ich opuścił. Bolało, kiedy nie było go na jej występach w przedszkolu i później, kiedy patrzyła na to, jak ojcowie odbierali koleżanki ze szkoły, śmiali się, przytulali.
Kiedy podrosła, mama powiedziała jej, że ojciec zaginął. Magda obiecała sobie wtedy, że kiedyś go odnajdzie.
Jej brat Michał miał 10 lat, kiedy ostatni raz widział ojca. - To był zwyczajny dzień. Musiało być już po południu, bo wróciłem ze szkoły. Ojciec powiedział, że musi wyjść. Pożegnał się ze mną, ale w sposób inny niż zwykle. Tak, jakby wiedział, że już nie wróci.
Kiedy wyszedł, Michał podbiegł do okna. Pamięta, że ojciec odwrócił się, spojrzał w stronę domu, pomachał i odszedł. I to jest ostatnie wspomnienie Michała związane z ojcem.
Była środa 31 maja 2000 roku. 37-letni Robert Wieczorek ubrał się w dres i nowe adidasy, zabrał ze sobą plecak, koc i paszport. I wyszedł z domu.
Już wcześniej zdarzało mu się znikać na kilka dni. Najbliżsi myśleli, że i tym razem wróci. Kiedy jego nieobecność się przedłużała, 7 czerwca o zaginięciu poinformowali policję.
Mundurowi - mimo "licznych ustaleń i sprawdzeń", "weryfikowania informacji przekazywanych przez najbliższą rodzinę, dokonywania typowań wśród osób oraz zwłok o nieustalonej tożsamości", a także "zweryfikowania wątku opuszczenia przez zaginionego granic Polski" - nie wpadli na żaden trop 37-latka. Formalnie poszukiwania zakończyli w 2018 roku po uzyskaniu informacji, że 31 grudnia 2010 roku mężczyzna został uznany przez sąd za osobę zmarłą.
W czasie, gdy policjanci z Warszawy szukali zaginionego Roberta Wieczorka, policjanci z komendy w Ustrzykach Dolnych, a później w Lesku próbowali ustalić tożsamość mężczyzny, którego ciało 24 września 2000 roku znaleziono w namiocie pod szczytem Matragony w Bieszczadach.
Również bez powodzenia.
Po czterech latach w 2004 roku teczka z materiałami zebranymi w tej sprawie trafiła do policyjnego archiwum. Przeleżała tam dwie dekady, aż do 2024 roku, kiedy - dzięki nowym ustaleniom tvn24.pl - policjanci z Leska wrócili do sprawy.
Stary zeszyt, grób i DNA
O tej sprawie po raz pierwszy napisałam w styczniu 2024. Opisałam w nim swoje ustalenia. Dotarłam do zeszytu meldunkowego z 2000 roku, w którym mogły znajdować się dane zmarłego mężczyzny i jego profilu DNA. Odnalazłam też miejsce, gdzie został pochowany. Niecałe trzy tygodnie później leska policja postanowiła jeszcze raz spróbować ustalić tożsamość mężczyzny, którego ciało znaleziono 24 września 2000 roku w namiocie pod szczytem Matragony.
CZYTAJ WIĘCEJ: STARY ZESZYT, 265 NAZWISK I DNA. POLICJA WRACA DO TAJEMNICZEJ ŚMIERCI POD MATRAGONĄ >>>
Zeszyt meldunkowy należy do Doroty i Wojciecha Judów, którzy od czterech dekad prowadzą gospodarstwo agroturystyczne w Balnicy pod Matragoną. Na przełomie lat 90. i 2000. ręcznie wpisywali do niego imiona, nazwiska i adresy wszystkich turystów, którzy się u nich zatrzymywali.
Zeszyt przekazali policji. Mundurowi po analizie zapisków wytypowali do sprawdzenia 265 mężczyzn w wieku od 25 do 55 lat, którzy zameldowali się w ich gospodarstwie w Balnicy od początku 2000 roku do dnia, w którym pod Matragoną znaleziono ciało.
- To była bardzo żmudna praca. Pismo ręczne ma to do siebie, że czasem trudno je rozszyfrować, niekiedy trzeba było się domyślać, co jest napisane. Policjant, który zajmował się sprawą, wiele godzin spędził przed komputerem, wstukując do systemów wytypowane przez nas osoby. Los wszystkich udało się ustalić, żadna z nich nie figurowała w systemach jako zaginiona - opowiada nadkomisarz Paweł Rysz, zastępca komendanta policji w Lesku.
"Mamy trafienie!"
Ale był też inny trop.
Ciało mężczyzny z namiotu - pochowane jako niezidentyfikowane na cmentarzu w Krakowie - w czerwcu 2021 roku zostało ekshumowane w ramach zupełnie innego śledztwa, które wówczas prowadziła Prokuratura Okręgowa w Krakowie i krakowski zespół archiwum X.
Sprawa dotyczyła m.in. zabójstwa sanockiego dziennikarza Marka Pomykały, którego zwłok do dziś nie znaleziono. Śledczy chcieli sprawdzić, czy to nie jego ciało odkryto pod Matragoną. Aby to zrobić, musieli porównać materiał genetyczny zabezpieczony od ojca dziennikarza z DNA wyizolowanym ze zwłok mężczyzny z namiotu.
CZYTAJ TEŻ: "MILCZAŁEM. WSZYSCY MILCZELIŚMY". BYŁY MILICJANT I TAJEMNICA TRZECH ŚMIERCI W BIESZCZADACH >>>
Wynik był negatywny, to nie był Marek Pomykała.
Ale po tym badaniu został profil DNA ciała z Matragony. Policjanci z Leska wystąpili do krakowskiego archiwum X o przekazanie im tego profilu DNA, po czym zarejestrowali go w bazie danych Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji.
Po kilku tygodniach otrzymali informację, że profil DNA został powiązany z Robertem Wieczorkiem z Warszawy, który zaginął 31 maja 2000 roku. Połączenie profili było możliwe, bo jakiś czasu temu od matki Roberta Wieczorka i od jego syna pobrany został materiał genetyczny, który został zarejestrowany w ogólnopolskiej bazie danych DNA.
- Wprowadziliśmy do bazy profil zwłok mężczyzny znalezionego w namiocie pod Matragoną. Po jakimś czasie przyszła informacja, że mamy trafienie - DNA ze zwłok zostało powiązane z mężczyzną, który zaginął w Warszawie 31 maja 2000 roku. Zapytaliśmy policjantów z jednostki Warszawa-Wawer, czy faktycznie mieli takie zaginięcie. Potwierdzili - opowiada nadkomisarz Paweł Rysz.
- Poczuliśmy ogromną satysfakcję i - nie ukrywam - także radość, że tę sprawę udało się wyjaśnić. I to zaledwie rok przed przedawnieniem, coś niesamowitego - dodaje.
To pierwsza sprawa w historii leskiej policji, kiedy po tak długim czasie udało się ustalić tożsamość zmarłej osoby. - To pokazuje, że warto pracować, warto być dociekliwym i nie odpuszczać nawet tak starych i z pozoru beznadziejnych spraw - podkreśla nadkomisarz Rysz.
- Czy rozwiązywanie tego typu spraw po tylu latach jest trudne? - pytam.
- Bardzo - odpowiada policjant. - Przede wszystkim dlatego, że brakuje bazy profili DNA z tamtych lat. Dzisiaj przy każdym zaginięciu natychmiast zabezpieczamy szczoteczki do zębów, golarki, szczotki do włosów, wszystko, co służyło zaginionemu człowiekowi, żeby ustalić jego profil DNA i zarejestrować go w systemie. Wtedy takich rzeczy się nie robiło. Nie było też takich możliwości, jak mamy teraz, kiedy możemy sobie zajrzeć na przykład do bazy Fundacji ITAKA czy innych portali, które zajmują się poszukiwaniem zaginionych osób. Komputery nie były w powszechnym użyciu, wszystko opierało się na tak zwanych telefonogramach z innych jednostek. Zdjęcia zaginionych osób przychodziły faksem, ich jakość pozostawiała wiele do życzenia. Teraz nasza praca wygląda całkiem inaczej, technika kryminalistyczna przez dwie ostatnie dekady poszła bardzo do przodu. Dysponujemy nowymi narzędziami, które znacznie ułatwiają nam pracę - opowiada wiceszef leskiej komendy.
Krajowa baza danych DNA powstała w 2007 roku i znajduje się w Centralnym Laboratorium Kryminalistycznym Policji. Gromadzone są w niej profile genetyczne osób podejrzanych o popełnienie przestępstw, poszukiwanych i tych o nieustalonej tożsamości. Oprócz tego do bazy trafiają także profile zwłok o nieustalonej tożsamości. Od 2015 roku policjanci mogą też pobierać i przechowywać w bazie materiał genetyczny od rodzin zaginionych osób.
Aktualnie w polskiej bazie danych DNA zarejestrowanych jest 288 848 profili DNA, w tym 1 847 to profile zwłok o nieustalonej tożsamości.
Najlepsza wiadomość w życiu
- To była jedna z najlepszych wiadomości w moim życiu - odpowiada Magda, kiedy pytam ją o to, jak zareagowała na informację o odnalezieniu jej ojca. - Czułam ogromną radość. Zakładaliśmy z babcią, mamą i bratem, że ojciec nie żyje, no bo to niemożliwe, aby przez tyle czasu nie nawiązał z nami kontaktu. Ale nie wiedzieliśmy, co się z nim stało, gdzie jest. Przyznam szczerze, że podchodziliśmy już nieco sceptycznie do tego, że on się kiedykolwiek odnajdzie. Minęło tyle lat, a po ojcu nie było śladu. Mimo że go nie pamiętam, bardzo mi go przez całe życie brakowało i bardzo zależało mi na tym, aby go odnaleźć. Spełniło się więc jedno z moich największych marzeń.
Michał: - Miałem wtedy krótką przerwę w urlopie, przyjechałem na chwilę do Warszawy. Wszedłem do domu, mama rozmawiała przez telefon z Magdą. Była bardzo przejęta. Kiedy skończyły rozmawiać, powiedziała, że chwilę wcześniej u nas w domu byli policjanci i przekazali, że znaleźli ojca. Byliśmy ogromnie poruszeni. Po rozmowie z mamą zdzwoniłem się z Magdą, informację przekazaliśmy też babci. Długo rozmawialiśmy o tym, co się wydarzyło. W nocy nie mogłem spać, miałem natłok myśli. Następnego dnia odnaleźliśmy artykuł z tvn24.pl, który rozjaśnił nam nieco sytuację, bo od policji dostaliśmy tylko suchą informację, że ciało ojca znaleziono gdzieś na szlaku turystycznym Lesko-Balnica. Bazując na tej informacji, nigdy nie trafilibyśmy na Matragonę.
Kilka dni później Michał z Magdą, mamą i babcią pojechali do Krakowa na cmentarz, gdzie pochowany został ich ojciec. Uprzątnęli jego grób, złożyli kwiaty, zapalili znicz, pomodlili się. Podjęli decyzję, że ekshumują jego szczątki, aby przenieść je "do domu", do Warszawy.
Z Krakowa pojechali do Balnicy, do Doroty i Wojciecha Judów. Do późnej nocy rozmawiali o tajemniczej śmierci na Matragonie. Rano poprowadzili Magdę i Michała w miejsce, gdzie 24 września 2000 roku pod szczytem góry znaleziono namiot, a w nim ciało ich ojca.
- Nadal nie mogę uwierzyć, że ta historia tak się potoczyła i że wchodziłam na górę, gdzie mój ojciec zakończył życie. Byłam w szoku, dużym szoku. To było jak scena z filmu, po 24 latach od zaginięcia stanąć w miejscu, gdzie zmarł mój ojciec. Próbowałam sobie wyobrazić, co on wtedy przeżywał, co czuł, o czym myślał i dlaczego przyszedł na tę górę, co tam robił, czy był tam sam, czy z kimś - opowiada Magda.
"Robert do domu już nie wróci"
- Kiedy weszliśmy na szczyt, przeszedł mnie dreszcz. Miałem poczucie niepewności, obcości, jakiejś tajemnicy. Ta góra - jak wspomniałaś w swoim tekście i jak mówiła nam Dorota, faktycznie ma swoją specyficzną energię. Emocje były bardzo silne, szczególnie kiedy wyjęliśmy spod kamieni ten namiot. Z jednej strony ogarnęło nas wzruszenie, że znaleźliśmy to miejsce, że możemy tu być, z drugiej pojawiły się pytania o to, co tak naprawdę się tam stało. Jak ojciec znalazł się w tym miejscu, prawie 500 kilometrów od domu, w nie swoim namiocie, w czystych butach. Nasze po wyprawie na Matragonę były całe ubłocone. Poczułem, że jest jeszcze wiele do wyjaśnienia, że tę historię trzeba pociągnąć, że ona nie może tak się skończyć - wspomina Michał.
- Podejrzewamy, że śmierć naszego taty nie była samobójstwem, ktoś mógł się do niej przyczynić. Ojciec był kierowcą autobusu, zwykłym, prostym człowiekiem. Kilka miesięcy przed zaginięciem wpadł w nieodpowiednie towarzystwo. Zdarzało się, że na kilka dni znikał z domu, po czym wracał i nie mówił, gdzie był i co robił. Kilka dni po zaginięciu zadzwonił do domu i powiedział mamie, że już nie wróci i że jesteśmy już bezpieczni. Nie wyjaśnił jednak, co to znaczy - opowiada Magda, która wciąż chciałaby rozwikłać zagadkę zaginięcia ojca.
Po zaginięciu Roberta Wieczorka ktoś wydzwaniał do jego domu, to były głuche telefony i telefony od obcych osób. Kilka dni po tym, jak wyszedł z domu i przepadł, ktoś zadzwonił i przekazał, że odda jego klucze, bo "Robertowi już się nie przydadzą". Tego samego dnia mężczyzna w kapturze przerzucił pęk kluczy przez bramę na ich podwórko. Ostatni telefon żona Roberta Wieczorka odebrała we wrześniu 2000 roku. Nieznany głos powiedział: "Robert do domu już nie wróci".
Michał: - Mam świadomość, że po tylu latach nie jest możliwe pociągnięcie do odpowiedzialności kogokolwiek, kto mógł mieć udział w jego śmierci, ale - mając w pamięci to, jaki ojciec był, jak się dla mnie się starał - chciałbym zrobić dla niego to samo, odtworzyć jego ostatnie dni, tygodnie. Poznać prawdę o tym, co się wydarzyło, że jego historia musiała się tak skończyć.
Magda nie pamięta ojca, ale Michał ma z nim wiele wspomnień.
- Pamiętam, kiedy dostałem nową kolejkę, to się bardziej on bawił niż ja. I mówił, żebym nie ruszał, bo popsuję - uśmiecha się na to wspomnienie Michał. - Dbał o to, abyśmy spędzali razem czas, organizował mi różne aktywności. Nauczył mnie jeździć na rowerze, graliśmy w piłkę, badmintona, na domu zrobił mi kosz do koszykówki, a kiedy podrosłem, woził mnie na ju-jitsu. Angażował się, był obecny, czułem, że mam ojca - wspomina 34-latek.
- Dbał o to, aby pojawiać się na ważnych uroczystościach rodzinnych. Nawet kiedy wymagało to półtorej godziny jazdy autobusami przez całą Warszawę. I tego też nas nauczył. Dbamy o to, aby mieć dobre relacje, spotykać się, wspierać. To nam też pomogło w miarę normalnie funkcjonować, kiedy ojciec zaginął. Wiadomo - odczuwaliśmy jego brak, u mnie wiązał się on z tęsknotą, u Magdy z chęcią poznania i posiadania ojca, bo nie miała na to szansy. Utrata ojca nigdy nie jest czymś łatwym, tworzy ogromną wyrwę, szczególnie w życiu małego dziecka. Ale kiedy na przykład rodzic ginie w wypadku, to wiadomo, co się wydarzyło. Można to sobie jakoś wytłumaczyć, z czasem się w tym pogodzić, zaakceptować. My nie wiedzieliśmy, co się stało z naszym ojcem. I ta niewiadoma była najgorsza.
Okoliczności, w jakich Robert Wieczorek znalazł się w Bieszczadach, nadal pozostają tajemnicą. Śledczy nie ustalili też przyczyny jego śmierci. Pewne w tej sprawie jest to, że biegli z Zakładu Medycyny Sądowej w Krakowie, którzy badali jego szczątki, nie znaleźli na nich śladów działania innych osób - uderzeń, złamań, postrzałów czy nacięć skóry, które mogłyby świadczyć o tym, że mężczyzna został zamordowany.
W żołądku znaleźli tak zwaną masę tabletkową - czyli rozpuszczone przez kwas żołądkowy tabletki. To może wskazywać na śmiertelne zatrucie. Nie wiemy jednak, jaką zawierały substancję i czy to faktycznie ona spowodowała zgon. Prokurator, mimo iż sugerował to biegły wykonujący sekcję zwłok, nie zlecił wykonania badań toksykologicznych.
- Czy takie badania można wykonać po 24 latach? - pytam doktora Filipa Bolechałę z Zakładu Medycyny Sądowej w Krakowie.
- Teoretycznie tak - odpowiada ekspert - Wszystko zależy od tego, jakim materiałem dysponuje biegły. Jeśli na zwłokach zachowały się tkanki, które można poddać analizie, wykonanie badań toksykologicznych nawet po tak długim czasie jest możliwe - dodaje.
Wykonanie takich badań może zlecić prokuratura, ale aby mogła to zrobić, w sprawie musi toczyć się śledztwo, a to można wszcząć tylko w przypadku, kiedy w danej sprawie zachodzą nowe okoliczności - pojawiają się świadkowie lub dowody świadczące o tym, że w danej sprawie doszło do przestępstwa. Istotny jest też czas, jaki upłynął od zdarzenia, bo różne przestępstwa przedawniają się po upływie określonego czasu. Zbrodnia zabójstwa przedawnia się po 40 latach, a - jak wiemy - śledczy nie dopatrzyli się przesłanek świadczących o tym, że Robert Wieczorek został zamordowany. Doprowadzenie do samobójstwa - co podejrzewa jego rodzina - zagrożone jest karą do pięciu lat pozbawienia wolności, a takie przestępstwo zgodnie z polskim prawem przedawnia się po 10 latach. Od śmierci Roberta Wieczorka minęły 24. Może być więc tak, że rodzina nigdy nie pozna okoliczności, w jakich zginął ich syn, mąż i ojciec.
Sprowadzić ojca "do domu"
Bliscy Roberta Wieczorka zdecydowali o przeniesieniu jego szczątków z cmentarza w Krakowie do Warszawy. Mają już na to zgodę sanepidu. Załatwiają pozostałe formalności.
- Dla nas to bardzo ważne, przede wszystkim ze względu na naszą babcię, która ma już 86 lat. To było jej jedyne dziecko, babcia bardzo przeżyła jego zaginięcie. I mimo że prawda jest trudna, bo wiemy już oficjalnie, że ojciec nie żyje, poniekąd odczuliśmy też ulgę, że babcia doczekała tego czasu, że będzie mogła zapalić znicz, pomodlić się nad grobem swojego dziecka - mówi Michał.
Aneta Bańkowska, psycholożka z Fundacji ITAKA, podkreśla, że odnalezienie zwłok zaginionej osoby jest dla jej bliskich bardzo ważne. Bo nawet najtrudniejsza i najgorsza prawda jest lepsza od życia w ciągłej niepewności.
- Kiedy bliscy nie wiedzą, co dzieje się z zaginioną osobą, w ich głowach pojawia się mnóstwo scenariuszy dotyczących tego, co mogło się wydarzyć. I nawet jeżeli okoliczności wskazują na jakiś konkretny przebieg zdarzenia, na przykład w przypadku osób długotrwale zaginionych najczęściej jest to śmierć, bardzo często pojawia się pytanie: "A co, jeśli?". I te scenariusze się mnożą. Odnalezienie zwłok osoby zaginionej pomaga zamknąć ten etap. Bliscy wiedzą, że ta osoba nie żyje. Mają jakiś "konkret", mogą zakończyć pewien etap, przeżyć żałobę, zaakceptować nową rzeczywistość - wyjaśnia psycholożka.
Dodaje, że niezwykle ważna jest też możliwość zapewnienia bliskiej osobie godnego pochówku i posiadania związanego z nią miejsca, w którym można zapalić znicz, pomodlić się lub tak po prostu pobyć.
Dorota Juda: - Wszystko, co się w tej sprawie wydarzyło, cała ta historia, jest niesamowita. Tyle lat nie dawała mi spokoju, że może ktoś szuka, może tęskni. Poczułam dużą ulgę, że ktoś, kto umarł przy naszym "podwórku", odzyskał tożsamość. Kiedy byliśmy na tej górze z Magdą i Michałem, przenieśliśmy się w jakiś inny czas, kompletnie inną przestrzeń. To było naprawdę niesamowite. Miałam takie poczucie, zresztą oboje to z Wojtkiem poczuliśmy, jakbyśmy przyprowadzili dzieci do ojca. Kiedy zaginął, byli małymi dziećmi, dzisiaj są dorosłymi ludźmi. Magda ma córeczkę, która ma dwa lata - tyle, ile ona miała, kiedy jej ojciec zaginął. To wszystko jest bardzo wzruszające. Poczułam, że ta historia w jakiś sposób się domknęła. Zrobiłam, co mogłam, aby wyjaśnić tę historię. Dzieci odzyskały jakiś fragment historii ojca, myślę, że dla nich to też ma duże znaczenie. Być może jakoś ich to w ich stracie ukoi. I choć mam poczucie, że w tej historii nadal więcej jest pytań niż odpowiedzi, nasza rola niosących tę opowieść została zakończona. Resztę wie Matragona.
Ale to wcale nie koniec tej historii. Ciąg dalszy opublikujemy w najbliższy poniedziałek.
Autorka/Autor: Martyna Sokołowska
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Archiwum prywatne