Przez 76 lat rodzina Stanisława Sobczyka była przekonana, że został on rozstrzelany przez Gestapo. Prawda okazało się zupełnie inna. Poznali ją dopiero, gdy za sprawą Arolsen Archives, dwóch pasjonatów historii postawiło sobie cel: odnaleźć rodzinę Stanisława i przekazać im szarą kopertę.
Arolsen Archives w Bad Arolsen w Niemczech to instytucja, której powierzono dokumentacje oraz rzeczy osobiste skonfiskowane więźniom w niemieckich obozach koncentracyjnych. W jej zasobach znajduje się kilka tysięcy szarych kopert z rzeczami osobistymi ofiar nazistów. Jedna z nich należała do Stanisława Sobczyka, który na początku 1945 roku trafił do obozu koncentracyjnego Neuengamme. Co znajdowało się w jego kopercie?
Małgorzata Przybyła z Arolsen Archives: - Jeśli chodzi o dokumenty, to zachowało się zgłoszenie do zameldowania w celach policyjnych i karty opłat skarbowych, na których były przyklejane znaczki skarbowe na okres zatrudnienia Stanisława w danym przedsiębiorstwie. Jest też dowód zameldowania, talon na buty robocze z gumową podeszwą, kartki na papierosy i książeczka pracy.
10 grudnia, po 76 latach wszystkie te rzeczy trafiły w ręce krewnych Stanisława. Ale zanim to się się stało, trzeba było znaleźć brakujące "puzzle" w życiorysie Stanisława.
Papierośnica, plik zdjęć, kilka dokumentów i talon na buty
W czerwcu za poszukiwania rodziny zabrał się Maciej Gaszek, pasjonat historii Gostynia, zwłaszcza tej z czasów II wojny światowej. To było jego ósme śledztwo. Z dokumentów, które otrzymał z Arolsen Archives, wynikało, że Stanisław Sobczyk urodził się w 1914 roku w Łuszczanowie, czyli miejscowości, która obecnie znajduje się na terenie powiatu jarocińskiego. Gdy wybuchła wojna, miał 25 lat. Nie wiadomo, czy zdążył się ożenić albo czy miał dzieci. Trudno nawet dokładnie określić, jak zarabiał na życie. W jego książeczce pracy są trzy wzmianki o miejscu zatrudnienia.
Maciej Gaszek: - Z tych wpisów wynika, że od 2 lipca 1934 roku do 31 grudnia 1938 roku pracował u Oskara Lange w Bilsku. Nazwa miejscowości jest zapisana błędnie. Najprawdopodobniej chodzi o obecne Bielsko, czyli wieś w gminie Orchowo w powiecie słupeckim.
Z kolei od 1 września do 30 października 1939 roku Sobczyk pracował u doktora Barnarczyka w Orchheim Kreis.
Maciej Gaszek: - W tym wpisie też popełniono błąd. Z tego, co udało mi się ustalić, to w tamtym czasie w Orchheim, czyli w Orchowie działał doktor Bernardczyk. Dotarłem nawet do jego krewnego, który sprawdził swoje źródła i potwierdził, że w czasie okupacji u doktora pracowało trzech mężczyzn: dwóch kierowców i jeden pan złota rączka, który zajmował się dosłownie wszystkim. Czy którymś z nich mógł być Sobczyk? Trudno powiedzieć.
Stanisław pracował u doktora tylko dwa miesiące. Potem znów znalazł zatrudnienie u Oskara Lange. Czym dokładnie się zajmował? W jego papierach, w rubryce "zatrudnienia" wpisano wszędzie "knecht", co w dokładnym tłumaczeniu oznacza "sługa".
Maciej Gaszek: - U Oskara Lange pracował od 1 listopada 1939 roku aż do 15 stycznia 1945 roku, więc właściwie całą wojnę. Niestety nie wiadomo, co dokładnie działo się z nim po 15 stycznia. Zakładamy z Małgorzatą, że krótko potem mógł trafić do obozu w Neuengamme.
Po nitce do kłębka
Ważny trop Maciej odnalazł w Archiwum Państwowym w Kaliszu.
"Wilkowyja, dnia 7 kwietnia 1914 roku. W dniu dzisiejszym przed urzędnikiem Stanu Cywilnego stawił się osobiście Bartholomäus Boruszewski, zamieszkały w Łuszczanów, powiat Jarocin, wyznania katolickiego i oświadczył, że Antonina Sobczyk z domu Boruszewska, żona Ignacego Sobczyk, oboje katolickiej wiary, zamieszkali w Łuszczanowie, powiat Jarocin, w mieszkaniu jej męża w Łuszczanowie, w dniu 4 kwietnia 1914 o godzinie 9 po południu, urodziła syna. Dziecku nadano imię Stanisław. Zgłaszający oświadczył, że o przypadku narodzin dziecka sam się dowiedział. Niniejszy akt został obecnym przeczytany, zatwierdzony i własnoręcznie podpisany przez Bartholomus Boruszewski, Urzędnik Stanu Cywilnego".
Znaleziony dokument potwierdził narodziny Stanisława Sobczyka. Data idealnie się zgadzała z informacji zawartymi w dokumentach z Arolsen Archives. Ponadto Maciej dowiedział się, że rodzicami Stanisława byli Antonina i Ignacy Sobczyk.
Maciej Gaszek: - Poszukiwania informacji o Stanisławie okazały się żmudne i czasochłonne. Zaangażowało się w nie wiele osób i instytucji. Każda otrzymana informacja czy wskazówka okazywała się cenna. Kolejne odszukiwane dokumenty tak jak właśnie akt urodzenia pozwalały coraz lepiej ustalić jego najbliższą rodzinę oraz odtworzyć jego wojenne losy.
Na przełom trzeba było poczekać do końca lipca. To wtedy ślady zaprowadziły Macieja do Wylatkowa (woj. wielkopolskie) do Grzegorza i Jerzego Sobczyków.
"Wrócił" do rodziny
Grzegorz Sobczyk: - To było dla nas duże zaskoczenie. Rodzina od lat była przekonana, że Stanisław został rozstrzelany w Orchowie w czasie wojny. Nikt potem nie dochodził, gdzie jest jego mogiła. Teraz okazało się, że historia potoczyła się zupełnie inaczej.
10 grudnia 2021 roku w Domu Kultury w Powidzu (woj. wielkopolskie) odbyło się przekazanie rodzinie rzeczy osobistych po Stanisławie Sobczyku. W uroczystości brali udział krewni Stanisława: jego bratanek Jerzy Sobczyk wraz ze swoim synem Grzegorzem oraz siostrzeniec Stanisława, czyli Czesław Bocheński. Wydarzenie zorganizował i poprowadził Roman Wójcicki, emerytowany żołnierz i pasjonat historii, który wraz z Maciejem Gaszkiem pomaga Arolsen Archives w poszukiwaniach krewnych byłych więźniów.
Maciej Gaszek: - Tym razem ze względów zdrowotnych niestety nie mogłem wziąć udziału w przekazaniu pamiątek. Mimo to przez cały czas towarzyszą mi wielkie emocje. Cieszę się, że udało się kolejnej rodzinie przekazać pamiątki po bliskiej osobie.
Roman Wójcicki: - Emocje są cały czas jak żywe. Stanisław nie był członkiem mojej rodziny, ale mam poczucie, jakby był mi bliską osobą. Podczas poszukiwań poznaliśmy z Maciejem dokładnie życiorys Stanisława. Teraz już jest jasne, że na początku 1945 roku postawił się swojemu niemieckiemu pracodawcy, a ten doniósł na niego do Gestapo. Tak trafił do wspomnianego już obozu koncentracyjnego.
Grzegorz Sobczyk: - To jest niebywała historia. Wydawało się, że ten rozdział w historii naszej rodziny od dawna był zamknięty. Mój dziadek, czyli brat Stanisława, nie opowiadał o tym, co działo się w czasie II wojny światowej. Dziadek został brutalnie pobity przez Gestapo i w związku z tym miał dużą traumę. Bał się nawet opowiadać o swoich wspomnieniach.
Teraz nieoczekiwanie Sobczykowie dowiedzieli się też, gdzie spoczywa ich krewny.
Roman Wójcicki: - Z pomocą Małgorzaty Przybyły z Arolsen Archives udało mi się ustalić miejsce pochówku Stanisława. Wiedzieliśmy, że więzień o numerze 70496 zginął 25 lutego 1945 roku w podobozie Wöbellin (filia obozu koncentracyjnego Neuengamme). To oznaczało, że mógł zostać pochowany na jednym z siedmiu cmentarzy. Wytypowałem z nich jeden. Okazało się, że celnie i, że w tym miejscu znajduje się tablica, na której są wszystkie nazwiska ofiar - Stanisława też. Jestem tym szczególnie poruszony. To tak jakby po wielu latach, zamknąć za kimś tę ziemską bramę.
Grzegorz Sobczyk: - Można powiedzieć, że Stanisław wrócił do rodziny.
Powiernicy
Arolsen Archives to Międzynarodowe Centrum Badań Nazistowskich Prześladowań w Niemczech. To instytucja, która od kilkudziesięciu lat sprawuje pieczę nad największym archiwum dokumentów dotyczących różnych grup ofiar reżimu nazistowskiego. W ich zbiorach znajdują się informacje dotyczące losów 17,5 miliona ludzi.
Małgorzata Przybyła: - Już przed zakończeniem drugiej wojny światowej alianci mówili o tym, że trzeba będzie stworzyć urząd, który zajmie się poszukiwaniami zaginionych osób, które mogły być przez nazistów kierowane na prace przymusowe lub które trafiały do obozów koncentracyjnych. Początkowo takimi działaniami zajmował się brytyjski Czerwony Krzyż. I to tam spływały po wojnie pierwsze zapytania.
Z czasem to trudne zadanie powierzano kolejnym instytucjom, które pomagały rodzinom odpowiedzieć na podstawowe pytanie: co się stało z moim krewnym? We Frankfurcie nad Menem utworzono pierwsze biuro poszukiwawcze. Jego filie powstały również w każdej ze stref okupacyjnych. Biura starały się zwrócić rodzinom odnalezione rzeczy.
Małgorzata Przybyła: - Alianci zabezpieczyli listy osób deportowanych w czasie wojny oraz dokumentację z wyzwalanych obozów koncentracyjnych. Sporą rolę odegrali tu też sami więźniowie, którzy starali się zachować jak najwięcej dowodów. W dokumentacji znalazły się między innymi informacje o skonfiskowanych więźniom rzeczach osobistych.
Esesmanom co prawda udało się wywieźć z Neuengamme koperty z rzeczami osobistymi więźniów oraz odzież należącą do około pięciu tysięcy osób, ale nie udało im się skutecznie zatrzeć śladów zbrodni. "Effekten" zostały wkrótce odnalezione w Szlezwiku-Holsztynie. Wraz z rzeczami osób z obozów koncentracyjnych Bergen-Belsen i Dachau zostały one przekazane do archiwum. Łącznie było to około 4800 opisanych szarych kopert. Ponad 800 z nich należało do Polaków.
Małgorzata Przybyła: - Dlaczego przykładano taką wagę do tego, by dokładnie opisać, skąd dany więzień przyjechał i jaki miał ze sobą zegarek albo ile fotografii? Wydaje mi się, że to była taka forma samoobrony. Jeśli ktoś miał dużo pracy papierkowej, to nie był oddelegowywany do bezpośrednich prac w samym obozie. Być może stąd tak obszerna dokumentacja. Dzięki niej dziś możemy zwrócić rodzinom to, co im się od dawna należy.
Tysiące kopert wciąż czekają
Mimo wielu starań biurom poszukiwawczym nie udało się zwrócić wszystkich pamiątek. W 1963 roku odpowiedzialność za prawie 5 tysięcy pozostałych kopert i dalsze poszukiwania przejęło Arolsen Archives (wtedy znane jako International Tracing Service - przyp. red.). Obecnie w placówce wciąż znajduje się ponad 2 tysiące kopert. Od zakończenia wojny minęło już 76 lat. Z roku na rok powierzanie pamiątek krewnym staje się trudniejsze.
Małgorzata Przybyła: - Coraz mniej mamy zgłoszeń od rodzin, które chcą się dowiedzieć, co stało się z ich krewnymi. Dlatego w 2016 roku stwierdziliśmy, że musimy trochę odwrócić bieg naszych działań. Nie tylko czekać na zgłoszenia i na nie odpowiadać, ale też próbować odnaleźć rodziny na własną rękę. Nie było łatwo. W wielu przypadkach do ustalenia krewnych brakuje nawet podstawowych informacji, jak data i miejsce urodzenia, imiona rodziców. W wielu nazwiskach są też błędy, co też utrudnia zadanie. Dlatego chętnie nawiązujemy współpracę z historykami, stowarzyszeniami czy lokalnymi pasjonatami historii. Takim osobom z racji doświadczenia i znajomości konkretnego terenu często jest łatwiej znaleźć jakiś punkt zaczepienia.
Od 2016 roku Arolsen Archives dotarło do ponad 550 rodzin, w tym do 130 z Polski.
Małgorzata Przybyła: - Traktuję moją pracę jak misję. Ktoś mi kiedyś powiedział, że my nie zwracamy ludziom pamiątek po ich bliskich. My im przynosimy relikwie, ostatnie osobiste przedmioty, które trzymali w rękach nim trafili do piekła. W naszym archiwum jest wiele dowodów na to, że jak się bardzo chce i jest się zdeterminowanym to można góry przenosić. Można nie mieć żadnych konkretnych danych, a jednak dotrzeć po nitce do kłębka.
***
Maciej Gaszek: - Za pomoc w poszukiwaniach krewnych Stanisława Sobczyka serdecznie dziękuję: Mirosławie Marciniak z Wilkowyi, księdzu Robertowi Szymurze z parafii pw. św. Wojciecha w Wilkowyi, Lidii Mareckiej – sołtysce Wilkowyi, Dorocie Bartoszewicz, Leszkowi Małyszce – naczelnikowi OSP w Mrowinie, Pawłowi Adamkiewiczowi – sołtysowi Łuszcznowa, Mariuszowi Kaźmierczakowi z Jarocina, Izabeli Skorzybót, Maciejowi Kretkowskiemu, Annie Szymańskiej – sołtysce Wylatkowa, Michałowi Bernardczykowi z Orchowa.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: gaso-gostyn.pl/Anna Wiatr