Poseł Jan Mosiński został nagrany, kiedy pędził swoim samochodem w terenie zabudowanym tak, że niemal doprowadził do czołowego zderzenia. - Popełniłem błąd i poniosę konsekwencje - stwierdził parlamentarzysta po tym, jak o filmie zrobiło się głośno. Mężczyzna, który go nagrał, podkreśla, że to nie pierwszy drogowy incydent z udziałem polityka, którego był świadkiem.
Do zdarzenia doszło w niedzielę około 19.10 w miejscowości Kościelna Wieś, na drodze krajowej łączącej Kalisz i Poznań. - Byłem biegłym sądowym w zakresie pomiarów prędkości w ruchu drogowym, więc umiem wyliczać średnie prędkości i czas reakcji. Samochód osobowy pędził drogą krajową około 180 kilometrów na godzinę, wymijał innych jak wściekły. No bardzo się gdzieś śpieszył. Przy wymijaniu mojego samochodu prawie zderzył się czołowo z prawidłowo jadącym autem. Tragedię dzieliły sekundy - relacjonuje w rozmowie z Kontaktem24 Tomasz Motyliński, którego wideorejestrator nagrał przejazd posła PiS.
Na wysłanym do naszej redakcji nagraniu widzimy, że srebrna skoda wyprzedza samochód z wideorejestratorem z dużą prędkością. Kierujący wykonuje manewr, chociaż z naprzeciwka jedzie inne auto. Na szczęście, zanim dochodzi do zderzenia, kierowca skody wraca na swój pas.
Pan Tomasz przekazał, że przez całą drogę był na linii CB radia łączącego kierowców. - Usłyszałem, jak kierowca, który o mało nie został staranowany czołowo, przeklął i zapytał, czy ktoś widział, co się wydarzyło. Oczywiście, powiedziałem, że tak i ta sytuacja była nieprawdopodobna. Tamten śpieszący się kierowca niespecjalnie przejął się tym, że mógł kogoś zabić i pojechał dalej. Niedługo potem dowiedziałem się, że za kierownicą skody jechał poseł Jan Mosiński - opisuje Motyliński.
Czytaj też: Wypadek limuzyny Beaty Szydło i nowe fakty. Tak państwo PiS działało przeciwko kierowcy seicento
Poseł przeprasza
Sam parlamentarzysta nie wypiera się tego, że to on widoczny jest na udostępnionym przez pana Tomasza filmie.
- Mam świadomość tego, że popełniłem błąd i poniosę konsekwencje. Mogę powiedzieć, że przepraszam wszystkich, którzy poczuli się moją postawą urażeni. Deklaruję, że takie manewry na pewno się nie powtórzą - obiecał poseł Mosiński w rozmowie z redakcją Wirtualnej Polski. To oświadczenie powtórzył podczas rozmowy telefonicznej z tvn24.pl.
- To był dla mnie bardzo ciężki dzień. Nie powinienem tak postąpić, ale to się wydarzyło. Mam wątpliwości co do prędkości, z którą miałem rzekomo jechać. Niezależnie od tego poniosę konsekwencje swojego czynu. Na pewno jest mi z tego powodu bardzo przykro, bardzo mi z tym źle - zaznacza poseł w rozmowie z naszą redakcją.
Konfrontacja na światłach
Skąd pan Tomasz wiedział, kto siedział za kierownicą pędzącego auta?
- Zatrzymały go światła, musiał stanąć. Wtedy go poznałem. To był pan poseł Mosiński. Doszło między nami do wymiany zdań. W poniedziałek odwiedzili mnie kryminalni, okazało się, że pan Mosiński zgłosił napaść, której niby miałem się dopuścić. Nic podobnego nie miało miejsca. Nie traciłem czasu i wspomniałem o jego rajdzie - zapewnia Tomasz Motyliński.
Poseł Mosiński wspomina to tak: - Ten człowiek zajechał mi drogę. Na swoim samochodzie wyświetlił napis "j***ć PiS i Konfederację". Potem wyszedł do mnie i wykrzykiwał do mnie groźby. Dlatego pojechałem na policję.
Policja bada dwie sprawy
Podkomisarz Anna Jaworska-Wojnicz z kaliskiej komendy powiatowej wyjaśnia, jak sytuacja wygląda ze strony policji.
- Potwierdzam, że pan poseł Mosiński zgłosił nam, że doszło do kierowania w jego stronę gróźb karalnych. Z jego wersji wynikało, że został zaczepiony na drodze przez nieznaną mu osobę. Niedługo potem na policję zgłosił się mężczyzna, który poinformował, że nagrał parlamentarzystę, jak ten gnał - według obliczeń zgłaszającego - około 200 kilometrów na godzinę i w ten sposób stworzył zagrożenie w ruchu drogowym. Zaznaczał, że poseł zmusił go do hamowania, podobnie zresztą jak innych kierowców - opisuje podkom. Jaworska-Wojnicz.
Policjantka w rozmowie z tvn24.pl przekazuje, że oba zgłoszenia są obecnie analizowane. Kwestia rzekomych gróźb jest badana przez policjantów z Komendy Powiatowej Policji w Kaliszu. Kwestia niebezpiecznej jazdy - przez funkcjonariuszy z Pleszewa, bo tam doszło do incydentu.
Już raz spotkali się na drodze
Autor nagrania, na którym widać niebezpieczną jazdę parlamentarzysty, zaznacza, że to nie pierwszy raz, kiedy jest świadkiem niebezpiecznej jazdy Jana Mosińskiego.
- Pierwszy raz styczność z posłem Mosińskim miałem w 2015 roku. Nawet nie wiedziałem o jego istnieniu. Jechałem samochodem i zauważyłem na drodze pojazd, który przemieszczał się z ogromną prędkością, w dodatku w bardzo podejrzany sposób. Pojechałem za nim. Udało mi się go zatrzymać i wezwałem policję. Mężczyzna, który później został wylegitymowany jako poseł Jan Mosiński, próbował mnie wtedy zaatakować. Nie zdążył, ponieważ w obronie własnej użyłem gazu pieprzowego - wspomina.
Film, na którym widoczny jest obecny parlamentarzysta PiS ciągle jest do znalezienia w sieci:
Mężczyzna dodaje, że po przyjeździe policji poseł miał sugerować, że to on został zaatakowany przez pana Tomasza. - Miałem to na nagraniu, więc ta bajka nie przeszła. Zresztą sprawa została skierowana do sądu i po około trzech latach sąd uznał go winnym spowodowania zagrożenia na drodze. Zeznawałem w tej sprawie - opowiada.
Kaliskie radio Centrum 106,4 FM wskazywało, że sąd w trybie nakazowym uznał Mosińskiego winnym i wymierzył mu karę 500 złotych grzywny oraz zasądził na rzecz Skarbu Państwa 100 złotych tytułem kosztów sądowych. Poseł nie zgodził się z wyrokiem i sprawa miała swój finał w formie rozprawy. W 2017 roku parlamentarzysta został skazany na 500 złotych grzywny i 790 złotych zwrotu kosztów postępowania. W tekście czytamy, że poseł zapowiadał odwołanie się od tego wyroku. Jak wyglądał finał historii?
- To było dość dawno. O ile pamiętam, sprawa się przedawniła i dlatego sąd odstąpił od wymierzenia kary - mówi nam poseł.
Źródło: TVN24+
Źródło zdjęcia głównego: Tomasz Motyliński