Po publikacji reportażu TVN24 "Oddział dwunasty. Piekło na oddziale psychiatrycznym", opisującego funkcjonowanie Szpitala dla Nerwowo i Psychicznie Chorych "Dziekanka" w Gnieźnie (województwo wielkopolskie), placówka opublikowała stanowisko, w którym reaguje na stawiane przez byłych pacjentów zarzuty. Wcześniej dziennikarzom udało się nagrać ordynatorkę oddziału ukrytą kamerą. Twierdziła, że byłe pacjentki chcą "mieć pięć minut w telewizji". Zawiadomione przez dziennikarzy Biuro Rzecznika Praw Pacjenta wszczęło postępowanie i potwierdziło zarzuty, oprócz dotyczących przemocy - po latach od zdarzenia pracownicy biura nie mogli ich zweryfikować.
Reportaż opisywał między innymi psychiczne i fizyczne zmuszanie cierpiącej na anoreksję pacjentki do jedzenia, zakazywanie nastolatce kontaktów z matką i 16-godzinne unieruchomienie pasami w łóżku. Takie doświadczenia opisała Ania, która do szpitala w Gnieźnie trafiła w wieku 13 lat.
- Rzucanie o łóżko, podduszanie, żebym coś zjadła, znęcanie się psychiczne, wmawianie, że wszyscy przeze mnie cierpią - tak dzisiaj wspomina zachowanie personelu szpitala, w którym leczyła anoreksję. Rozmawiali z nią dziennikarze TVN24 Monika Celej i Piotr Jeziorowski.
Oświadczenie szpitala
Do zdarzenia odniósł się szpital. Pod dokumentem podpisani są Marek Czaplicki, dyrektor placówki, i Łukasz Mech, jego zastępca d.s. lecznictwa.
Autorzy oświadczenia utrzymują między innymi, że "informacje zawarte w materiale stanowią jednostronną, subiektywną relację z pobytu w Szpitalu małoletnich pacjentek i nie stanowią obiektywnej, opartej na udowodnionych faktach oceny udzielania świadczeń przez personel medyczny", a "zdarzenia przedstawione w materiale nie zostały potwierdzone przez personel Szpitala".
"Przytykali mi nos i wlewali zupę do buzi"
Jak opowiada Ania, do szpitala została przyjęta, ważąc niecałe 34 kilogramy. Była w stanie zagrażającym życiu, miała myśli samobójcze. Musiała podpisać kontrakt z lekarzami, ile przybierze na wadze. To normalna procedura - ale metody, by to osiągnąć, stosowane w Dziekance - już niekoniecznie. - Próbowałam oszukiwać, nie jadłam wszystkiego, chciałam coś schować - przyznała Ania. Co wtedy mieli robić pielęgniarze? - Przytykali mi nos, czekali, aż otworzę buzię i wlewali zupę do buzi - mówiła.
Według kontraktu, w nagrodę za jedzenie miała chodzić do szkoły i mieć kontakt z rodziną. W relacji Ani, zakazano jej jednego i drugiego. Listy - jak twierdzi - przemycała w brudnej bieliźnie, którą ze szpitala odbierała matka.
Pamięta, że personel śmiał się z jej wyglądu i winił ją, że krzywdzi wszystkich dookoła. Opowiedziała, że raz została przywiązana do łóżka pasami, które założono jej na ręce, nogi, tułów w taki sposób, że nie mogła się ruszać. Leżała tak 16 godzin, w tym czasie tylko raz przyszła do niej lekarka.
Rzecznik Praw Pacjenta potwierdza zarzuty
Zawiadomione przez dziennikarzy Biuro Rzecznika Praw Pacjenta wszczęło postępowanie i na początku stycznia potwierdziło zarzuty Ani, prócz tych, dotyczących przemocy. Po tylu latach od zdarzenia pracownicy biura nie mogli ich zweryfikować.
- Wystąpiliśmy do podmiotu medycznego o zaniechanie stosowania takich praktyk – powiedział Marian Marciniak, dyrektor departamentu zdrowia psychicznego w biurze rzecznika praw pacjenta, odnosząc się do zakazu kontaktowania się pacjentów terapii zaburzeń odżywiania z rodziną.
Ordynatorka: byłe pacjentki chcą się wypromować
Dziennikarze TVN24 starali się dotrzeć przez dyrekcję szpitala do lekarzy z "Dziekanki": ordynatorki oddziału dla dzieci i młodzieży oraz lekarki prowadzącej Anię, które nadal tam pracują. Ordynatorkę udało im się nagrać ukryta kamerą podczas nieoficjalnej rozmowy.
- Ja naprawdę mogę się tłumaczyć z naszych metod leczenia przed lekarzami, przed terapeutami, ale ja nie będę się tłumaczyć, dlaczego ta pacjentka miała zastosowane jakieś tam leczenie, takie, a nie inne. No nie, no nie. Ja myślę, że świat jeszcze na głowie, na szczęście, nie stanął - mówiła ordynatorka.
Twierdziła też, że byłe pacjentki mówią o swoich doświadczeniach, by "się wypromować i mieć pięć minut w telewizji". Trzy czwarte tych pacjentów to są problemy wychowawcze, to nie są chorzy. My już przestaliśmy pracować z chorymi psychicznie. My pracujemy w poprawczaku. Rodzic sobie nie radzi z dzieckiem, wsadza do nas do szpitala, a potem ma do nas pretensje: "a dlaczego pani psycholog nie rozmawia przez dwa dni z kimś?" Dlatego, że nie ma na to czasu. To są takie czasy, że ja nie jestem w stanie spełnić wszystkich wymagań - mówiła.
Źródło: TVN24 Kraków
Źródło zdjęcia głównego: TVN24