24-latek ze Szczecina samotnie dryfował po Bałtyku na zbudowanej przez siebie tratwie. Mężczyzna nie chciał pomocy służb, mimo że był wycieńczony, a jego tratwa zaczęła się rozpadać.
Prowizoryczna tratwa pływająca po Bałtyku zwróciła uwagę przepływających w pobliżu kutrów. Szyprowie zawiadomili służby morskie. Przekazali, że dryfujący na tratwie mężczyzna nie chce żadnej pomocy, a kontakt z nim jest utrudniony.
Pomorski Dywizjon Straży Granicznej postawił swoje służby w stan alarmu. Rozpoczęto intensywne poszukiwania "żeglarza".
Tratwy od wtorku szukały jednostki pływające, a z powietrza wypatrywali jej piloci samolotu M-20 Mewa. Jak poinformowała straż graniczna, złe warunki pogodowe utrudniały widoczność.
"Nie zdawał sobie sprawy z niebezpieczeństwa"
Na mężczyznę w środę po godz. 21 natrafiła załoga jednostki interwencyjno-pościgowej SG-214. Mężczyzna znajdował się ok. 11 kilometrów na północny wschód od portu w Świnoujściu. Jego tratwa zaczęła się już rozpadać. Załoga zabrała 24-latka i szczątki jego platformy na pokład.
- Żeglarz niechętnie rozmawiał, sprawiał wrażenie osoby odwodnionej i wycieńczonej wielogodzinnym pływaniem. Jakby nie zdawał sobie sprawy z niebezpieczeństwa, w którym się znalazł - poinformował przedstawiciel Morskiego Oddziału Straży Granicznej w Gdańsku.
Lekarz, który badał mężczyznę, stwierdził, że 24-latek nie wymaga hospitalizacji.
"Samotny rejs donikąd"
Mężczyzna dryfował po Bałtyku od poniedziałku. Mieszkaniec Szczecina tłumaczył, że jego sytuacja rodzinna zdeterminowała go do podjęcia decyzji o "samotnym rejsie donikąd".
Wyjaśnił też, że sam zbudował tratwę. Powstała z odpadów - drewnianych palet i pustych baniaków po wodzie - które znalazł w niemieckim Uckeritz, skąd wypłynął.
Autor: db//plw / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: Morski Oddział Straży Granicznej w Gdańsku