Lubuskie w ostatnich latach sporo przeszło: pierwszy pacjent zakażony covidem, katastrofa na Odrze, pożar toksycznych odpadów w Przylepie. Postawa prezydenta Zielonej Góry Janusza Kubickiego wobec tych wydarzeń podzieliła mieszkańców. - Przylepu prezydentowi nie darujemy, naraził mieszkańców na niebezpieczeństwo. Jesteśmy wściekli, chcemy zmian - mówi Patryk Nowakowski, aktywista z organizacji Społeczeństwo Obywatelskie Zielona Góra. Czy gniew mieszkańców przełoży się na wyniki wyborów samorządowych?
Połowa marca, Zielona Góra oklejona banerami wyborczymi, z których patrzą na mieszkańców kandydaci i kandydatki rozmaitych ugrupowań.
Uwagę zwraca dawny Dom Towarowy "Centrum" przy ulicy Bohaterów Westerplatte. Na ścianie po prawej do oddania głosu na siebie zachęca dr inż. Anatol Kałasznikow, kandydat do sejmiku wojewódzkiego z ramienia Trzeciej Drogi.
Na środku budynku uśmiecha się kandydat na prezydenta Marcin Pabierowski (PO), tuż obok niego na plakacie sam prezydent miasta Janusz Kubicki (ktoś powie mi potem, nie bez złośliwości, że zdjęcie na baner jest stare, sprzed dwóch kadencji). Kubicki rządzi Zieloną Górą już 18 lat.
Dzwonię do niego z prośbą o rozmowę. Chcę zapytać o wyborcze nastroje, kroki w sprawie Przylepu i parę innych spraw. Prezydent przeprasza, ale akurat nie ma czasu na rozmowę.
Za to mieszkańcy Zielonej Góry mają czas.
Na przykład Karolina. Ma 34 lata i pracuje "na strefie", czyli w tzw. strefie ekonomicznej położonej tuż obok hali z toksycznymi odpadami w Przylepie, która spłonęła 22 lipca ub.r. Według strażaków w hali składowano pięć tysięcy metrów sześciennych odpadów. Beczki z substancjami ropopochodnymi wybuchały, a odpady były tak toksyczne, że strażakom spływały odblaski z mundurów. W akcji wzięło udział prawie 400 strażaków, ponad 100 pojazdów i dwa samoloty.
Pytam, co słychać w Zielonej.
- Nic tu się nie dzieje, marazm. Zostałam w Zielonej, bo opiekuję się chorą mamą. Gdyby nie sprawy rodzinne, to już dawno by mnie tu nie było. Mieszkałabym w Poznaniu albo we Wrocławiu - odpowiada zwięźle Karolina.
Jak jej się pracuje niedaleko pogorzeliska?
- O tej hali to szkoda gadać. Musieliśmy po pożarze normalnie chodzić do pracy. Tylko czekać, aż za trzy lata albo pięć lekarze wykryją u nas raki - prognozuje Karolina.
Na przedwyborczych plakatach z wizerunkiem Kubickiego ktoś na samym środku twarzy prezydenta nakleił kartki: "Przylep. Pamiętamy".
Mieszkańcy Zielonej Góry mają dobrą pamięć.
- W ostatnich latach nasze Lubuskie pokazywali w telewizji non stop. A to pacjent zero z covidem, potem martwe ryby w Odrze. No i w zeszłym roku ten nieszczęsny Przylep. Afera za aferą - mówi Natalia Kopaczyńska, która pracuje w zielonogórskim teatrze.
Przypomnijmy:
- 4 marca 2020 - w Cybince pod Zieloną Górą odnotowano pierwszego w kraju pacjenta z covidem. Pacjentem "zero" był 66-letni Mieczysław Opałka. Covidem zaraził się w Niemczech.
- 27 lipca 2022 - pierwszy sygnał o masowym śnięciu ryb w Odrze dociera do Inspekcji Ochrony Środowiska. W sierpniu przez województwo lubuskie płyną już tony martwych ryb, które, jak się potem okaże, zabiła złota alga. Najwięcej, bo ponad 30 ton, zostaje wyłowionych w Krośnie Odrzańskim, miasteczku położonym zaledwie 34 km od Zielonej Góry. Ówczesny wojewoda lubuski Władysław Dajczak ostrzega mieszkańców i samorządy nadodrzańskich miast dopiero po ponad dwóch tygodniach od pierwszych doniesień o martwych rybach w rzece.
- 22 lipca 2023 - płonie składowisko z toksycznymi odpadami w Przylepie. Ewakuację mieszkańców zarządza prezydent Janusz Kubicki, ale odwołuje ją wojewoda Dajczak. Wielu mieszkańców obwinia prezydenta o pożar składowiska - decyzją Naczelnego Sądu Administracyjnego z 2020 roku był zobowiązany do jego usunięcia.
- Słychać o nas w całej Polsce i staliśmy się niestety symbolem następujących po sobie katastrof ekologicznych. A teraz chcę przypomnieć, jaką postawę wobec tego, co dotknęło region, miał nasz prezydent. Publicznie mówił o "koronaściemie", a potem sam zachorował na covid. Z kolei nad Odrą nikt go nie widział. A w kwestii Przylepu przez lata pozorował, że chce pozbyć się składowiska. Dziś za pożar i degradację środowiska nie czuje się odpowiedzialny - mówi Patryk Nowakowski, aktywista z organizacji Społeczeństwo Obywatelskie Zielona Góra.
Nazwisko prezydenta w moich rozmowach z mieszkańcami pada najczęściej.
"Wyborów mam już dosyć"
Zielona Góra to największe miasto w województwie, ma niemal 140 tysięcy mieszkańców (stan na 31 grudnia 2022 według danych GUS). W 2015 roku miasto połączyło się z gminą Zielona Góra. W skali krajowej jest dziś szóstym co do wielkości miastem w Polsce.
Marcin Pabierowski to jeden z kontrkandydatów Janusza Kubickiego w wyborach na prezydenta Zielonej Góry. Od mieszkańców, z którymi rozmawiam, słyszę, że ma największe szanse na objęcie stanowiska. Ma 46 lat, od 2015 roku jest radnym z ramienia Platformy Obywatelskiej i szefem jej klubu radnych w Zielonej Górze. Prowadzi swoją firmę, która zajmuje się projektami przeciwpożarowymi. Jest też strażakiem. Ukończył Wydział Inżynierii Lądowej i Środowiska Uniwersytetu Zielonogórskiego.
Zielonogórscy dziennikarze "Gazety Wyborczej" pisali o nim: "Kompetentny, dociekliwy. Często bywa na spotkaniach z zielonogórzanami, interweniuje w sprawach swojego okręgu. W 2019 r. przyniosło mu to jeden z lepszych wyników w wyborach do rady miasta - 1775 głosów".
Pabierowski ma swoją wizję zmian w Zielonej Górze.
- Jestem przedsiębiorcą takim najmniejszym, mam swoją jednoosobową działalność gospodarczą. Ludzie mówią, że chcą stąd uciec. Brak atrakcyjności miasta to kwestia lokalnych podatków, są maksymalnie wyśrubowane. Zielona Góra zawsze słynęła z liberalnego podejścia do przedsiębiorców, zapraszała ludzi tutaj. To przecież pięknie położone miasto, wśród zieleni, jezior. Fajne dla rodzin. To miasto ma same atuty i chcemy to pokazać - mówi Marcin Pabierowski.
Teraz ludzie widzą niestety wszystkie mankamenty, nieudane inwestycje, brak oferty kulturalnej. Amfiteatr, miejsce cenne dla mieszkańców, niszczeje na naszych oczach. Nie ma planu zagospodarowania miasta, bo nie mamy miejskiego architekta, o którego walczę od lat. Nie ma pomocy inwestorom. To wszystko odpycha.Marcin Pabierowski, kandydat PO na prezydenta Zielonej Góry
- Trzeba szczerze powiedzieć, że Janusz Kubicki ma w mieście mocną pozycję. Ludzie się już do niego przyzwyczaili. Chwali się tym, że połączył gminę z miastem, inwestuje w sport, dotuje na przykład lokalny klub żużlowy Falubaz, który wrócił do PGE Ekstraligi. Takie są zwykle argumenty jego zwolenników, którzy mówią, że będą na niego głosować - opowiada Natalia Kopaczyńska.
Janusz Kubicki w 2023 roku przekazał klubowi Enea Falubaz Zielona Góra dotację w wysokości 2,5 mln zł, kończy się też przebudowa zielonogórskiego stadionu.
Prezydent chwali się też tym, że jako jedyne miasto w województwie Zielona Góra pozyskała pieniądze na budowę dwóch Branżowych Centrów Umiejętności (19 mln zł z Krajowego Planu Odbudowy). Jedno ma kształcić uczniów w kierunku informatyki i programowania, a drugie w obszarze budownictwa wodnego i melioracji. To nowe w polskiej oświacie placówki, docelowo ma ich powstać 120 w całym kraju.
Co w mieście nie działa? Co przeszkadza?
W oczy kłują lokalne układy polityczne i to, że dla młodych osób nie ma tu żadnej sensownej oferty. Po godzinie 18 na deptaku jest pusto. Kiedyś był amfiteatr, dziś to miejsce zniknęło z mapy Zielonej Góry. To już chyba Gorzów jest ciekawszym miastem. W Zielonej Górze jest duszno, o wszystkim decydują ci sami ludzie. Ceny jak w Warszawie, coraz więcej osób mówi, że szuka do życia innego miejsca.Natalia Kopaczyńska
Amfiteatr im. Anny German to kultowe miejsce w Zielonej Górze. Wybudowany w 1973 roku w miejscu przedwojennego teatru leśnego w parku przy Wzgórzach Piastowskich, gościł największe gwiazdy, które przyjeżdżały na Festiwal Piosenki Radzieckiej. Śpiewała tu Ałła Pugaczowa, Krzysztof Krawczyk czy Ewa Bem, a karierę zaczynał choćby Michał Bajor. Dziś mówi się w mieście o planach wyburzenia obiektu, który popada w ruinę. Na Facebooku zawiązały się grupy mieszkańców, które chcą ratować obiekt: "Walczymy o Amfiteatr w ZG" i "Ratujmy Amfiteatr w Zielonej". Projektu rewitalizacji miasto jednak nie proponuje.
Sprawdzam, czy ceny w Zielonej Górze rzeczywiście są tak wysokie.
Wchodzę do jednej z popularnych w mieście włoskich restauracji. Za same przystawki trzeba zapłacić prawie 50 zł. W innych lokalach na deptaku też nie jest tanio.
Stoję na przystanku MZK i czekam na autobus podmiejski. Pytam podróżnych, na kogo będą głosować.
- Ja nie głosuję, moja partia przegrała wybory parlamentarne, wyborów mam już dosyć - rzuca pan Jacek.
Mówi, że jest emerytem i nigdy nie miał tak dobrze jak za PiS-u.
- Co pan gadasz! PiS zniszczył ten kraj - wtrąca się młoda kobieta w czarnej czapce. - Mnie denerwuje, że u nas nie ma już silnej lewicy, ludzie znani z lewicowych poglądów startują z list koalicji - dodaje.
- To na kogo pani zagłosuje? - nie daję za wygraną i zwracam się do kobiety w czapce.
- Kubicki musi odejść, razem z całą jego bandą z ratusza. Pogrąża go sprawa Przylepu. A głosować będę na kogoś z lewicy - mówi.
- Lewica? Tfu! - komentuje pan Jacek pod nosem.
Wsiadamy do autobusu 44.
- A "Hurghadę" pani widziała? - zagaduje mnie młody chłopak, który na przystanku przysłuchiwał się naszej rozmowie.
Do "Hurghady" jeszcze wrócimy.
Stanowisko w ogniu?
Według raportu Ogólnopolskiej Grupy Badawczej PRO, która analizuje szanse włodarzy miast na reelekcję, prezydent Zielonej Góry znalazł się wśród piętnastki rządzących, którzy po najbliższych wyborach samorządowych mogą stracić stanowisko. Zdaniem badaczy prawdopodobieństwo, że dla Kubickiego będzie to po 18 latach ostatnia kadencja wynosi 55 procent. Pod uwagę brano różne kryteria, m.in. czas na stanowisku (im dłużej ktoś rządzi, tym większa szansa na zmianę), wiek (wyborcy lubią głosować na kandydatów, którzy mają mniej niż 60 lat) czy zmianę poparcia (jego spadek pomiędzy wyborami jest jednym z najważniejszych czynników zapowiadających zmianę).
Od czasu pożaru w Przylepie wśród mieszkańców Zielonej Góry pojawiają się głosy, że to właśnie sprawa Przylepu może być tą, która zdecyduje o wygranej któregoś z kontrkandydatów Kubickiego. Prezydenta spotkała fala krytyki za działania w sprawie składowiska zarówno przed, jak i po pożarze.
Składowisko od lat zagrażało życiu i zdrowiu mieszkańców. W ogromnej hali i poza nią składowano beczki i mausery, czyli tysiąclitrowe prostokątne pojemniki mieszczące się na pojedynczej palecie. Ich zawartość to najbardziej niebezpieczne odpady, jakie można sobie wyobrazić. Na zdjęciach, które zrobiono w hali przed pożarem, widać, że odpady były ustawione w rzędach złożonych z sześciu pięter.
Hala spaliła się 22 lipca.
Choć jedni obwiniali o pożar prezydenta Kubickiego, a inni marszałek województwa Elżbietę Polak, to od 2020 roku było jasne, kto jest odpowiedzialny za utylizację niebezpiecznych odpadów. Spór pomiędzy Kubickim a Polak rozstrzygnął Naczelny Sąd Administracyjny. Do pozbycia się odpadów został zobligowany prezydent Kubicki.
Prezydent kilka miesięcy temu w rozmowie z tvn24.pl przekonywał, że w tej sprawie zrobił wszystko, co było możliwe. Organizował kolejne przetargi na wywóz odpadów, ale brakowało pieniędzy. Nikt też, zdaniem prezydenta, nie chciał mu w tej kwestii pomóc. Ani marszałek Elżbieta Polak, ani wojewoda lubuski.
- Zrobiliśmy wszystko to, co wynikało z przepisów prawa. Jeżeli ktoś będzie mówił, że nie wykonałem wyroku sądu, to kłamie, bo wyrok sądu został wykonany przez nas już dawno. Gdybym nie wykonał wyroku sądu, to de facto złamałbym prawo i wtedy straciłbym swoją funkcję. Wszystko zawsze było przez nas zrobione i wykonane, zabrakło nam czasu - mówił Kubicki.
Wody popożarowe skaziły okoliczny ciek Gęśnik, spłynęły też do Odry, którą zdegradował rok wcześniej zakwit złotych alg. Ekolodzy patrzyli na to ze łzami w oczach.
Największy strach padł jednak na tych, którzy mieszkają w Przylepie i okolicznych wsiach. Nie wiadomo było, co płonie i jak toksyczne substancje wpłyną na zdrowie ludzi i zwierząt.
O ich obawach pisaliśmy na początku sierpnia ubiegłego roku w reportażu "W Przylepie mówią o klątwie, w Płotach o plagach egipskich, a na Łężycy o apokalipsie".
W następnych tygodniach trwał spór o to, w jakim stopniu skażona jest gleba, powietrze i wody gruntowe. Prezydent przekonywał, że pomiary nie wykazują skażenia. Powoływał się na dane Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska i sanepidu. Mieszkańcy nie dowierzali tym wynikom.
Marszałek Elżbieta Polak zleciła osobne badania niezależnemu laboratorium PROTE, na ten cel przeznaczono 150 tys. zł. Po kilku tygodniach nadeszły wyniki.
Podczas konferencji w urzędzie marszałkowskim, która odbyła się 13 września, Józef Czechowski, dyrektor ds. badań i rekultywacji środowiska w firmie PROTE, mówił, że próbki wykazały ogromne przekroczenia:
- dla ołowiu - 2600 proc.,
- dla rtęci - 3700 proc.,
- dla chloroformu - 204 proc.,
- dla tetrachloroetenu - 2220 proc.,
- dla benzo(a)pirenu - na poziomie 9000 proc.
Pomiary wykonano po katastrofie ekologicznej m.in. w cieku Gęśnik czy w stawie rybnym.
Niedługo po wybuchu pożaru prezydent zarządził ewakuację. Potem odwołał ją ówczesny wojewoda lubuski Władysław Dajczak, ludzie wrócili do domów. Dziś ta decyzja może kosztować prezydenta kolejną kadencję.
"Niepoważne" zarzuty
Mieszkańcy, z którymi rozmawiam, podkreślają, że prezydent nie zdał egzaminu, gdy płonęły toksyczne chemikalia w Przylepie. Wytykają mu, że nie było ewakuacji.
- Mógł się postawić wojewodzie. W końcu to jego miasto, życie ludzkie i zdrowie powinno być chyba najważniejsze. Nie było żadnej organizacji. Ludzie wrócili do domów i próbowali sprzątać swoje posesje samodzielnie z grubych, czarnych osadów. A dach hali był z azbestu - mówi Agnieszka, która mieszka w Płotach.
- Mało tego, prezydent urządził trzy tygodnie później dożynki, a potem jeszcze piknik zdrowia w Przylepie. Oczywiście nikt nie słucha ekspertów, a prezydent i jego świta przekonywali, że skażenia nie ma - wspomina Patryk Nowakowski.
Pod koniec stycznia tego roku ukazał się komunikat Prokuratury Okręgowej w Zielonej Górze, że doszło do skażenia terenu. Prokuratura informowała:
W wyniku pożaru niebezpiecznych odpadów zgromadzonych w hali magazynowej doszło do istotnej emisji substancji toksycznych i rakotwórczych do powietrza oraz wody.
Dwóch biegłych potwierdziło, że do skażenia doszło na obszarze 65 ha.
Okazało się, że w 2021 roku powstała instrukcja działań na wypadek pożaru składowiska w Przylepie. Opracowali ją na zlecenie miasta specjaliści ds. zabezpieczeń przeciwpożarowych i bezpieczeństwa. Radny Dariusz Legutowski (PO) starał się w trybie informacji publicznej pozyskać tę instrukcję, ale miasto odmówiło mu wydania dokumentu. Zwrócił się więc do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Gorzowie Wlkp. Sąd zdecydował, że dokument ma być wydany.
W instrukcji można przeczytać:
"W razie potrzeby ewakuacji, należy rozważyć ogłoszenie ewakuacji I lub II stopnia, w zależności od rozwoju zdarzenia i siły wiatru. Liczba osób do ewakuacji waha się od 634 do około 3 129 osób. I stopień - w promieniu 500 m od budynku Nr 1, byłe Zakłady Mięsne (634 osoby) oraz zabudowy mieszkalne osiedla Przylep Park. II stopień - w promieniu 2 km od budynku Nr 1, do ewakuacji część mieszkańców: m. Płoty 460 osób, m. Zagórze 15 osób, s. Przylep 2 020 osób, teren Zakładów Mięsnych 634 osób. Ogółem do ewakuacji II stopnia ok. 3 129 osób".
- Zamiast dostać informację o ewakuacji, mieszkańcy otrzymali zalecenie RCB, aby zamknąć okna - komentuje Dariusz Legutowski.
Radny podkreśla też, że miasto nie posiadało odpowiednich środków bezpieczeństwa ani monitoringu pomimo wcześniejszych zaleceń w instrukcji.
- Brakowało także substancji gaśniczych i skutecznych środków monitorujących, co mogłoby ograniczyć skalę skażenia. Dokumenty wykazały również, że w przypadku pożaru o tak dużej skali konieczna była ewakuacja ludności. Niedopełnienie obowiązków przez władze miasta doprowadziło do niebezpiecznej sytuacji dla mieszkańców. Ostatecznie pożar spowodował duże skażenie obszaru w okolicy. Do dziś miasto nie wyznaczyło skażonej strefy, która według biegłego powołanego przez prokuraturę obejmuje 65 hektarów - wylicza Legutowski.
Prezydent Kubicki ucina rozmowę ze mną na ten temat. Zarzuty o to, że naraził mieszkańców brakiem ewakuacji, nazywa "niepoważnymi".
Będzie "strefa zero"?
Mieszkańcy Zielonej Góry wciąż zastanawiają się, czy po katastrofie w Przylepie wody gruntowe są bezpieczne i czy w tym roku będzie można jeść owoce z ogródka.
Rozmawiam z Joanną Michalik-Pietraszak, rzeczniczką Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska.
- Prowadzimy tutaj stały monitoring. Mamy wszystkie komponenty środowiska przebadane i jest stworzony harmonogram kolejnych badań. Do końca roku badania obejmują zakres imisji (inaczej stężenia zanieczyszczeń - red.) prób wody z Gęśnika, prób gleb i wód podziemnych. Próby z Gęśnika pobierane są w cyklach co dwa tygodnie, już obserwujemy poprawę badanych parametrów. Natomiast to, co nas tutaj niepokoi, to że szlamy popożarowe i osady denne, które się gromadzą przy Gęśniku, mogą prowadzić do zanieczyszczeń wtórnych tych wód. Dlatego uważamy, że należałoby wierzchnią warstwę osadów dennych i szlamy mechanicznie stamtąd usunąć - mówi Michalik-Pietraszak.
- Mamy w cyklach dwumiesięcznych ambulans pomiarowy, który przyjeżdża do nas z Katowic. Stan czystości powietrza na dzień bodajże 8 stycznia nie wykazał przekroczeń badanych parametrów. Ambulans stoi w najbliższej okolicy hali, tak żebyśmy mogli sprawdzić, czy nie pojawiają się żadne zmiany. Trzymamy rękę na pulsie - zapewnia.
Pytam prezydenta Janusza Kubickiego, co dalej z terenem po spalonej hali w Przylepie. Wysyła mi numer telefonu prezesa Zakładu Gospodarki Komunalnej Krzysztofa Sikory.
- Proces wydobywczy trwa, wbrew panującym opiniom nigdy nie został zatrzymany, wywieźliśmy w tej chwili około 90 procent zalegających odpadów. Wykonawca zwiększył ilości podmiotów, podwykonawców, co pozwala na szybszą wywózkę i dostarczanie odpadów do spalarni. Na koniec zostanie jeszcze zgniatanie pojemników z użyciem specjalistycznej technologii i hala zostanie opróżniona najpóźniej w połowie kwietnia. Wtedy będzie tam już pusto i czysto - mówi Sikora.
- Czy jest planowane zagospodarowanie tego miejsca? - pytam.
- Proszę pamiętać, że to jest wciąż teren prywatny. Miasto nie ma prawa własności do tego terenu. My oczywiście po wydobyciu ostatnich cząstek odpadów tę halę uprzątniemy jako miasto. Hala zostanie zwrócona właścicielom po zakończeniu całego procesu wydobywczego - odpowiada prezes ZGK.
W październiku ubiegłego roku 91 osób podpisało się pod sześcioma zawiadomieniami do prokuratury w Zielonej Górze i ówczesnego prokuratora generalnego Zbigniewa Ziobry. Wskazują w nich m.in., że winnym katastrofy ekologicznej i narażenia mieszkańców na utratę zdrowia lub życia jest prezydent Zielonej Góry Janusz Kubicki.
Współwłaściciel spalonej hali (chce pozostać anonimowy) też złożył zawiadomienie do prokuratury przeciwko prezydentowi.
Ten teren jest zdegradowany, nie do użytku. Nawet nie wiem, co miałoby tu powstać poza "strefą zero". Będę domagał się odszkodowaniawspółwłaściciel spalonej hali w Przylepie
Większość poszkodowanych, którzy złożyli zawiadomienia do prokuratury, została już przesłuchana przez policję.
- Prokuratura powołała dodatkowych biegłych. Ostatnio odwołano jednak prokuratora Jarosława Kijowskiego, teraz sprawę prowadzi nowy prokurator Robert Kmieciak. Obawiamy się opóźnień z powodu tych zmian personalnych - mówi Bernard Dmuch, który również podpisał się pod zawiadomieniami.
Zjazd do hamowni
Wróćmy do "Hurghady".
Kąpielisko "H2Ochla", czy jak chcą mieszkańcy "Hurghada", to flagowa inwestycja miejska. Zielonogórska "Gazeta Wyborcza" podaje, że kosztowała blisko 100 mln zł (40 mln zł przekazano z budżetu miasta, 29 mln zł dał rząd PiS ze środków "polskiego ładu", do tego prezydent dołożył 20 mln zł unijnych środków z puli Zintegrowanych Inwestycji Terytorialnych, dorzucił się też Zakład Wodociągów i Kanalizacji). Kąpielisko jeszcze nie zostało oddane do użytku, a już kłócą się o nie w mieście. Jedni są zadowoleni, że w Zielonej Górze pojawi się nowa atrakcja, inni punktują wady projektu i przypominają prezydentowi Kubickiemu wizualizacje, którymi chwalił się w 2020 roku. Zwycięski projekt wybrano w drodze konsultacji społecznych, mieszkańcy oddali wówczas na niego 23 898 głosów. Oczekiwania były wielkie, rzeczywistość rozczarowała mieszkańców. W social mediach piszą, że czują się oszukani albo kpią, porównując aktualne zdjęcia i wizualizacje.
O "Hurghadę" pytam Patryka Nowakowskiego.
- Kąpielisko na Ochli kosztowało prawie 100 milionów złotych, ta inwestycja to porażka prezydenta. A doradzał mu w tej kwestii sam Łukasz Mejza, skompromitowany poseł, którego prezydent wylansował - mówi społecznik.
Łukasz Mejza to poseł PiS, który w 2021 roku był sekretarzem stanu w Ministerstwie Sportu i Turystyki. W tym samym roku dziennikarz śledczy Szymon Jadczak na łamach Wirtualnej Polski ujawnił, że Mejza oszukiwał ludzi nieuleczalnie chorych, sprzedawał w pandemii maseczki bez atestów i defraudował unijne pieniądze. Mejza ostatecznie podał się do dymisji.
"Gazeta Wyborcza" przypomina w jednym z artykułów z 2021 roku, że Mejza był protegowanym Kubickiego i nazywał prezydenta swoim "generałem". Według dokumentów z urzędu miasta, w 2020 roku prezydent Kubicki zlecił firmie Future Wolves należącej do Mejzy zadania związane z "kreowaniem wizerunku miasta". W maju, czerwcu, wrześniu, październiku, listopadzie i grudniu 2020 roku Mejza m.in. konsultował projekt kąpieliska na Ochli. Od marca do grudnia 2020 otrzymywał za to wynagrodzenie w wysokości 3 tys. zł (w dziesięciu równych częściach, co daje łącznie 30 tys. zł).
Dziś Mejza nadal jest posłem PiS. Kubicki zaś odciął się od niego po publikacjach Wirtualnej Polski.
"Materiał wstrząsnął wieloma. Informacja, że Łukasz Mejza zamierzał zarabiać na cierpieniu innych i - de facto - uprawiał szarlatanerię próbując wyciągać pieniądze od ludzi cierpiących? Dla mnie to jest nie do przyjęcia! To jest nie do zaakceptowania" - napisał wówczas na Facebooku Janusz Kubicki.
Teraz mieszkańcy śmieją się, że za "Hurghadę" należy podziękować właśnie Mejzie.
Patryk Nowakowski wymienia kolejne wady obiektu: ślizgawki zjeżdżają nie do basenów, a do hamowni. Baseny miały być z prawdziwego zdarzenia, a będą mieć głębokość 1,50 m.
- To raczej brodziki dla krasnali. I na to się tutaj wydaje pieniądze. W dodatku prezydent blokuje w social mediach tych, którzy śmieją się z tej inwestycji - dodaje Nowakowski.
Radny Dariusz Legutowski 16 lutego napisał do prezydenta Kubickiego interpelację z kilkunastoma pytaniami w sprawie kąpieliska.
Pyta w niej m.in. o poziom bezpieczeństwa, ceny biletów czy parkingi. Na razie nie otrzymał odpowiedzi.
Mówię, że na mocy ustawy o samorządzie gminnym prezydent ma przecież na odpowiedź 14 dni.
- Prezydent na wiele interpelacji odpowiada po wielu tygodniach albo wcale. Kąpielisko Ochla nie spełnia oczekiwań mieszkańców. Pomimo liczby 140 tysięcy osób w mieście obiekt jest po prostu za mały. Niecka basenowa o powierzchni około dwóch tysięcy metrów kwadratowych nie jest wystarczająca - mówi Dariusz Legutowski.
Projektu broni radny Robert Górski, bliski współpracownik prezydenta Kubickiego.
- Jestem lekarzem, specjalistą medycyny ratunkowej, ale również ratownikiem WOPR z wieloletnim doświadczeniem. Zjazd do hamowni wypełnionej wodą to rozwiązanie stosowane powszechnie w Polsce i na świecie. Malkontenci jak zwykle narzekają przed otwarciem obiektu, a potem, jak przy poprzednich miejskich inwestycjach, będą chętnie z kąpieliska korzystać - przewiduje Górski.
Miasto chce otworzyć "H2Ochlę" 1 czerwca 2024, czyli rok później, niż było to planowane.
Jeden człowiek, dwa komitety
Prezydent Kubicki wydaje się pewny zwycięstwa, w dodatku zaskoczył mieszkańców (i kontrkandydatów) dwoma komitetami wyborczymi. Z jednego startuje na radnego, a z drugiego na prezydenta. Jeden nazywa się KWW Zielona Góra 2050, a drugi KWW Janusz Kubicki i ma logo przypominające serduszko Koalicji Obywatelskiej.
- Prezydent mydli ludziom oczy, bo przecież serduszko kojarzy się wszystkim z naszą koalicją. A Kubicki nie ma z nami nic wspólnego - komentuje Marcin Pabierowski.
Na nazwę komitetu Kubickiego Zielona Góra 2050 zwrócili z kolei uwagę członkowie Polski 2050.
‼️Uwaga na Farbowane lisy ‼️🦊 Informujemy, że KWW Zielona Góra 2050 poprzez nawiązanie do nazwy Trzeciej Drogi Polska...
Posted by Kandydaci Polska 2050 do Rady Miasta Zielona Góra on Wednesday, February 28, 2024
"Informujemy, że KWW Zielona Góra 2050 poprzez nawiązanie do nazwy Trzeciej Drogi Polska 2050 wprowadza w błąd mieszkańców i wyborców. Postępowanie członków (lub kandydatów) wyżej wymienionego kww budzi istotne wątpliwości natury moralnej i etycznej. Naszych kandydatów Polska 2050 i PSL znajdziecie na listach w Zielonej Górze pod nazwą Trzecia Droga" - napisali na Facebooku.
Prezydent w rozmowie z Radiem Zielona Góra komentował, że dyskusje o tym, kto kogo kopiuje, go bawią.
Wśród kandydatów pojawiło się też pytanie: czy prezydent może mieć dwa komitety wyborcze? Państwowa Komisja Wyborcza wydała komunikat, że nie wyklucza takiego scenariusza, ale już agitacja wyborcza w dwóch komitetach jest niezgodna z prawem, bo narusza art. 129 par. 1 Kodeksu wyborczego. Mówi on o tym, że komitet wyborczy może pozyskiwać i wydatkować środki jedynie na cele związane z wyborami. Agitacja wyborcza w dwóch komitetach prowadziłaby, według stanowiska PKW, do "przeznaczania środków finansowych jednego komitetu wyborczego na promowanie innego komitetu". A to już nielegalne.
- Wszyscy o tym wiedzą, mamy państwo z kartonu. "Mejzowanie", jak się u nas mówi na przypadki naginania prawa, popłaca. Konstytucja gwarantuje nam, że wybory mają być równe. Jak są równe, skoro ktoś łamie prawo i w biały dzień to łamanie prawa trwa już kolejne tygodnie? Może należałoby zaskarżyć te wybory do PKW i je unieważnić? - sugeruje Patryk Nowakowski.
Posłanki PO Katarzyna Osos i Elżbieta Polak zgłosiły sprawę dwóch komitetów do prokuratury. Zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa dotyczy wydatkowania środków finansowych obu komitetów na cele inne niż związane z wyborami.
Prezydentowi Kubickiemu zadałam 29 marca kilka pytań związanych z Przylepem i kąpieliskiem na Ochli. Potem dopytałam też o dwa komitety wyborcze.
Nie otrzymałam odpowiedzi.
Mieszkańcy Zielonej Góry przesyłają sobie dwa zdjęcia na Facebooku.
Na jednym widać baner wyborczy prezydenta Kubickiego na murze budynku, spod spodu przebija fragment starej reklamy. A na nim napis ze strzałką: "Przylep, 15 minut".
I drugie zdjęcie, gdzie po napisie ze strzałką nie ma śladu. Ktoś go zakleił.
4 marca 2020 - w Cybince pod Zieloną Górą odnotowano pierwszego w kraju pacjenta z covidem. Pacjentem "zero" był 66-letni Mieczysław Opałka. Covidem zaraził się w Niemczech.
27 lipca 2022 - pierwszy sygnał o masowym śnięciu ryb w Odrze dociera do Inspekcji Ochrony Środowiska. W sierpniu przez województwo lubuskie płyną już tony martwych ryb, które, jak się potem okaże, zabiła złota alga. Najwięcej, bo ponad 30 ton, zostaje wyłowionych w Krośnie Odrzańskim, miasteczku położonym zaledwie 34 km od Zielonej Góry. Ówczesny wojewoda lubuski Władysław Dajczak ostrzega mieszkańców i samorządy nadodrzańskich miast dopiero po ponad dwóch tygodniach od pierwszych doniesień o martwych rybach w rzece.
22 lipca 2023 - płonie składowisko z toksycznymi odpadami w Przylepie. Ewakuację mieszkańców zarządza prezydent Janusz Kubicki, ale odwołuje ją wojewoda Dajczak. Wielu mieszkańców obwinia prezydenta o pożar składowiska - decyzją Naczelnego Sądu Administracyjnego z 2020 roku był zobowiązany do jego usunięcia.
dla ołowiu - 2600 proc.,
dla rtęci - 3700 proc.,
dla chloroformu - 204 proc.,
dla tetrachloroetenu - 2220 proc.,
dla benzo(a)pirenu - na poziomie 9000 proc.