Po środowej manifestacji przed Kancelarią Prezesa Rady Ministrów w obronie klimatu, równości i praw człowieka część demonstrantów przeniosła się przed komendę policji przy ulicy Wilczej, gdzie miało dojść do zatrzymań. Wśród nich miała znaleźć się córka działaczki Strajku Kobiet Klementyny Suchanow. - Różne osoby siedziały w "sukach". Dowiedziałam się, że koleżance złamano rękę i czekała na pogotowie - przekazała w rozmowie z TVN24 aktywistka. Do sprawy odniósł się rzecznik stołecznej policji nadkomisarz Sylwester Marczak.
Środowa manifestacja w obronie klimatu, równości i praw człowieka odbywała się pod hasłem "Spacer dla przyszłości". Jej uczestnicy zebrali się o 17 przed Kancelarią Prezesa Rady Ministrów, by dzień przed szczytem Rady Europejskiej zaprotestować przeciwko zapowiedziom rządu dotyczącym możliwości zawetowania unijnego budżetu. Kolejnym celem, który sobie postawili, było zwrócenie uwagi na kwestie związane z polityką klimatyczną Unii Europejskiej, które będą rozstrzygane podczas spotkania europejskich przywódców.
"Spacer dla przyszłości"
Marsz tuż po starcie został zablokowany przez policję. Protestujący spędzili w Alejach Ujazdowskich około dwóch godzin. Część z nich dobrowolnie opuściła kordon, ale wcześniej była legitymowana. Funkcjonariusze wynieśli też kilkanaście osób, które do końca siedziały na jezdni. Jedna osoba została zatrzymana.
Protestujący przenieśli się przed komendę, doszło do kolejnych zatrzymań
Część protestujących przeniosła się przed komendę na ulicę Wilczą, by okazać solidarność z zatrzymaną wcześniej osobą. Tam miało dojść do zatrzymania kolejnych manifestujących. Wśród nich miała być córka aktywistki Strajku Kobiet Klementyny Suchanow. Działaczka informowała o tym w mediach społecznościowych. Według niej "jednej koleżance policja złamała rękę, odmówiono jej pomocy medycznej".
W rozmowie z TVN24 Suchanow przedstawiała, co jej zdaniem zaszło w środowy wieczór przed komendą na ulicy Wilczej. - Byłam w domu, bo wróciłam z klimatycznego strajku. Wiedziałam, że moja córka jest tutaj na takim demo solidarnościowym przy komisariacie na Wilczej. 10 minut po tym, jak byłam z nią w kontakcie, dostałam informację, że zwinęli mi córkę - relacjonowała działaczka.
- Przyjechałam tutaj natychmiast i zastałam taką sytuację, że różne osoby siedziały w "sukach". Dowiedziałam się, że koleżance złamano rękę i czekała na pogotowie - dodała. Jak mówiła Suchanow w rozmowie z TVN24, "czekaliśmy na pogotowie, bo nie wierzyliśmy, że policja je wezwie". - Jak się później okazało, rzeczywiście nie - mówiła.
"Wszystkie niepełnoletnie osoby musiały dzwonić do rodziców, żeby je odebrano"
Suchanow przekazała, że na demonstracji było "kilka niepełnoletnich osób". - Puszczono je, chociaż na Alejach Ujazdowskich wszystkie niepełnoletnie osoby musiały dzwonić do rodziców, żeby je odebrano z miejsca i tłumaczono im, że dostaną wezwanie do sądu - dodała.
- Słyszeliśmy wcześniej, że rozkazy na dzisiaj miały być, żeby łapać niepełnoletnich, żeby wzywać rodziców i żeby dzieci kierować do sądów czterdziestoośmiogodzinnych - komentowała.
- Co się dzieje, dlaczego takie rzeczy się dzieją wobec naszych dzieci, które nie robią przecież nic złego? - pytała działaczka Strajku Kobiet. - Wykazują zwykłe ludzkie odruchy wobec innych ludzi i pewnych tematów, które są dla nich ważne - dodała.
Rzecznik KSP: policja użyła środków przymusu bezpośredniego
Rzecznik Komendy Stołecznej nadkomisarz Sylwester Marczak pytany w czwartek przez dziennikarzy o doniesienia zamieszczane w mediach społecznościowych, jakoby policjanci złamali rękę jednej z zatrzymanych osób, odparł, że najprawdopodobniej chodzi o sytuację, "w której wobec jednej z osób zakłócającej porządek publiczny została podjęta interwencja".
Powiedział, że osoba ta "stawiała opór, łapała się innych osób, uniemożliwiała działania policjantom". - Policjanci podjęli interwencję, użyli w tym przypadku środków przymusu bezpośredniego w postaci siły fizycznej. Ta osoba została doprowadzona do radiowozu, tam wykonano czynności - wyjaśniał Marczak.
Zaznaczył, że osoba ta uskarżała się na ból ręki, w związku z tym została jej udzielona pomoc przez jedną z policjantek. Dodał, że na miejsce wzywana była również karetka pogotowia, jednak - jak mówił - pogotowie wskazało, że z uwagi na brak zagrożenia życia nie może pomóc. Powiedział jednocześnie, że nie ma informacji, by doszło do złamania ręki.
- Należy zwrócić uwagę na to, że policjanci podejmując interwencję, używając środków przymusu bezpośredniego, nie robią tego po to, żeby coś komuś złamać, tylko po to, żeby osoba zachowywała się zgodnie z prawem. Jeżeli policjant wzywa do zachowania zgodnego z prawem, to trzeba zachować się zgodnie z prawem, jeżeli policjant mówi o użyciu środków przymusu bezpośredniego to znaczy, że tych środków użyje - powiedział Marczak.
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24