Podopieczni z ukraińskiego domu dziecka mieli polecieć do Szkocji i tam zamieszkać z domu miejscowej fundacji. W ostatniej chwili przed wylotem okazało się, że polskie i ukraińskie władze nie mają odpowiednich dokumentów pozwalających na opuszczenie przez grupę terytorium Unii Europejskiej. Dzieci nie miałyby gdzie spać, gdyby nie fundacja Leny Grochowskiej. Materiał magazynu "Polska i Świat".
Po trzech tygodniach życia na walizkach to miał być ich ostatni dzień w Polsce. Uciekali z Dniepru na wschodzie Ukrainy. - Bardzo się baliśmy, czy przeżyjemy, czy umrzemy. Wszystkie dzieci wiedzą, dlaczego uciekamy, że jest wojna i że w każdej chwili mogliśmy umrzeć – mówi 17-letni Lad, podopieczny fundacji Dniepro Kids.
To była skomplikowana operacja - ewakuowanych zostało 50 dzieci z dziewięcioma opiekunkami. - Pięćdziesięcioro dzieci to bardzo dużo, więc decyzja o ewakuacji była bardzo trudna – przyznaje opiekunka Natalia Radczenko. Do końca mieli nadzieję, że nie będą musieli uciekać, ale miasto zostało zaatakowane. - Każdego dnia musieliśmy brać rzeczy i chować się w schronie nie wiadomo na jak długo. Nie wiedzieliśmy, czy za chwilę nie spadnie na nas jakaś bomba. Dzieci były bardzo zestresowane – dodaje.
Polacy zorganizowali ewakuację ukraińskiego domu dziecka
Z decyzją czekali ponad tydzień. W tym czasie w Polsce zwykli ludzie skrzykiwali się w mediach społecznościowych i organizowali plan pomocy. Wszystko zaczęło się od Łukasza Siczka, który od obcej mu Polki mieszkającej w Wietnamie dowiedział się, że fundacja ze Szkocji chce ewakuować dzieci z Ukrainy.
- Pani Magdalena, Polka z Wietnamu, dowiedziała się o moim istnieniu. Pojawił się pan Jakub, który zgodził się po dzieci pojechać. Włączyła się w to Fundacja Leny Grochowskiej, która dzieci przyjęła pod swój dach – mówi Łukasz Siczek.
W ten sposób ludzie, którzy w ogóle się nie znali, zorganizowali ewakuację dzieci. - Nawet dwóch minut nikt się nie zastanawiał - opowiada Aneta Żochowska z Fundacji Leny Grochowskiej. Organizacja zapewniła nocleg w Polsce. Po dzieci na Ukrainę pojechał Jakub Dominiak, który jest właścicielem firmy autokarowej z Kalisza. - W środę rano dostałem telefon. Po południu już byłem gotowy jechać – wspomina Jakub Dominiak.
Najpierw w grę wchodził sam Dniepr, potem Kijów, ostatecznie dzieci z opiekunami dotarły do Lwowa. - Najpierw jechaliśmy po jedną grupę 35 dzieci plus opiekunowie. Pojechaliśmy do Lwowa i w drodze powrotnej do Polski dowiadujemy się od organizatora ze Szkocji, że jest do odebrania kolejna grupa. Wysadzamy dzieci w Janowie Podlaskim, śpimy dwie godziny, pijemy kawę i odpalamy autobus i jedziemy do Lwowa po kolejną grupę – dodaje Jakub Dominiak.
Wszystkie dzieci właściciel firmy autokarowej zawiózł do Żnina, gdzie pobyt zapewniła fundacja Leny Grochowskiej. – Potrzebowali buforu bezpieczeństwa, że w Polsce będą mieli pomoc, będą mogli się gdzieś zatrzymać – wyjaśnia Aneta Żochowska.
Problemy z dokumentacją
Wygodny pobyt w Polsce miał pomóc zapomnieć o traumie. Wieczorem dzieci miały polecieć do Szkocji do domu tamtejszej fundacji. W ostatniej chwili okazało się, że polski rząd nie ma koniecznego dokumentu, umożliwiającego wyjazd z Unii Europejskiej.
Ambasada Ukrainy nie chciała wyjaśnić sprawy. Nikt z polskiego rządu nie poinformował opiekunów na czas. Dzieci czekały w autokarze, a polscy wolontariusze i fundacje naprędce organizowali dodatkowy nocleg i transport. Stanęli na wysokości zadania.
OGLĄDAJ NA ŻYWO W TVN24 GO:
Sylwia Piestrzyńska
Źródło: TVN24