Pojawiają się pytania o dzieci cofane przez polskie służby na teren Białorusi. Specjalnie przewożone są na tereny objęte stanem wyjątkowym, by dziennikarze nie wiedzieli za dużo, ale służbom nie zawsze się to udaje. O sytuacji na granicy polsko-białoruskiej informują zagraniczni dziennikarze. Z ich punktu widzenia kontrola działań władzy to jedna z podstawowych zasad demokracji. Materiał magazynu "Polska i Świat".
Za ciężarówkami Straży Granicznej, którymi migranci zostali zabrani z lasu w Hajnówce, pojechali dziennikarze. Ale zostali zatrzymani, bo straż zabrała dzieci na teren stanu wyjątkowego. - Dziennikarze nie mogą tam pojechać. Nie możemy więc sprawdzić, czy Straż Graniczna nie zastosuje push backów, a wiemy, że to robi, co w Europie jest nielegalne – zwraca uwagę dziennikarz "De Telegraaf" Rob Savelberg.
Dziennikarzowi holenderskiego dziennika "De Telegraaf" nie mieści się to w głowie. - Mamy do czynienia z kryzysem migracyjnym. Od ochrony granic Unii Europejskiej jest Frontex, który ma nawet siedzibę w Warszawie. Jest to więc zaskakujące, że nie ma go na granicy. Nie rozumiem, dlaczego polski rząd zamiast poprosić o wsparcie, zamknął ten teren. To łamanie prawa, czego nie robi żaden kraj Unii Europejskiej poza Polską - dodaje Rob Savelberg.
Teren objęty stanem wyjątkowym niedostępny dla dziennikarzy
Zamknięty dla wolnej prasy teren najczęściej pojawia się w relacjach zagranicznych dziennikarzy, którzy wiedzą o cofaniu na granicę dzieci i dla których zamknięcie terenu dla wolnej prasy jest tylko kolejnym dowodem na łamanie w Polsce prawa.
- Decyzje polityczne powinny być podejmowane na podstawie faktów, a nie emocji – podkreśla dziennikarz belgijskiej telewizji publicznej VRT Jan Balliauw, który przyjechał do Polski, bo do jego kraju docierają tylko szczątkowe informacje na temat kryzysu.
Jan Balliauw pierwsze, co zobaczył po dotarciu na Podlasie, to SMS od polskiego rządu o tym, że został okłamany przez białoruskie władze, żeby wracał do Mińska i nie brał od białoruskich żołnierzy żadnych tabletek. To wiadomość skierowana do migrantów, ale przychodzi na wszystkie zagraniczne numery, pojawiające się przy granicy. Dostają je więc także zagraniczni dziennikarze.
Zagraniczni dziennikarze o kryzysie migracyjnym na granicy z Białorusią
Jan Balliauw także jest rozczarowany tym, że nie może wykonywać swojej pracy. - Chcemy zapytać ludzi, dlaczego tu przyjechali i w jaki sposób policja zawraca ich na granicę. Powinniśmy móc tam być i pokazywać, co się dzieje. To tam jest punkt zapalny – uważa. Zagraniczni dziennikarze na kryzys migracyjny patrzą z perspektywy całej Unii Europejskiej i możliwych konsekwencji, takich jak brexit. - Europa od jakiegoś czasu mierzy się z problemem migracyjnym. Teraz z tą presją mierzy się polski rząd, ale nikt tego nie kontroluje – ocenia Rob Savelberg. Kontrola władzy to jedna z podstawowych zasad demokracji. Dla Zachodu tak samo ważna jak prawa człowieka. - W Europie migranci mają prawo ubiegać się o azyl. Polski rząd nie przestrzega tego prawa. Gdyby ktoś poszedł z tym do europejskiego sądu, polska Straż Graniczna nie byłaby taka pewna siebie – twierdzi dziennikarz "De Telegraaf". Pomimo stanu wyjątkowego dziennikarzom udaje się częściowo pokazać to, co dzieje się na granicy. - Nie mówimy o migrantach, tylko o ludziach, a ludzie tutaj umierają – mówi Rob Savelberg. To informacja, która idzie w świat.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: fakty