|

Odkryli osobisty sztandar Adolfa Hitlera. To unikat na skalę światową. I kłopot

Detal sztandaru Hitlera z orłem NSDAP
Detal sztandaru Hitlera z orłem NSDAP
Źródło: Aleksander Przybylski

Do niedawna uważano, że nie zachował się ani jeden sztandar Führera. Te, które sporadycznie wypływały na aukcjach, to zapewne fałszywki. Odkryty niedawno w Poznaniu sztandar jest więc unikatem na skalę światową. Tak jak unikalny jest ból głowy, o który przyprawia on muzealników.

Artykuł dostępny w subskrypcji
  • Sztandar przez lata spoczywał w muzealnych magazynach. Jednak dopiero w tym roku został poprawnie zidentyfikowany jako insygnium wodza Trzeciej Rzeszy.
  • To niejedyny przedmiot związany z Hitlerem w Poznaniu. W tutejszym Centrum Kultury Zamek znajduje się również jego zastawa stołowa.
  • Pojawia się pytanie: Co robić z pamiątkami po zbrodniarzu? Trzymać pod kluczem czy jednak eksponować? A jeśli eksponować, to na jakich zasadach?

Król Staś patrzy na swastyki

W Sali Sądowej poznańskiego ratusza stoi marmurowy posąg ostatniego polskiego króla. Ubrana w zbroję figura Stanisława Augusta Poniatowskiego miała symbolizować królewską władzę i przypominać rajcom o opiece roztaczanej przez monarchę nad miastem. Pewnego wiosennego dnia 2024 roku u stóp Poniatowskiego pojawił się inny symbol władzy. Zgoła odmiennej w swym charakterze.

Sztandar jest przechowywany w zbiorach Ratusza - Muzeum Poznania
Sztandar jest przechowywany w zbiorach Ratusza - Muzeum Poznania
Źródło: Aleksander Przybylski

Historyczka sztuki i kuratorka Aleksandra Paradowska spędziła ostatnie pół roku, jeżdżąc po wielkopolskich muzeach.

Szukała eksponatów na wystawę pt. "Iluzje wszechwładzy", poświęconą architekturze i codzienności pod okupacją niemiecką. W rodzinnym Poznaniu kwerenda zaprowadziła ją do ratusza. Mieszczące się tam Muzeum Poznania przechowuje wszystko, co ma związek z miastem. Od renesansowego pręgierza po starą latarnię uliczną, a nawet… wannę należącą do pewnej znanej poznanianki. Wśród tysięcy przedmiotów uwagę Paradowskiej zwrócił kawałek tkaniny. W inwentarzu zabytek opisany był ogólnie jako "niemiecki sztandar z czasów drugiej wojny światowej". Swastyka na środku płata materiału o wymiarach metr na metr nie pozostawiała wątpliwości co do trafności opisu. Wyjęty z drewnianego pudła, został rozłożony na długim stole w Sali Sądowej ratusza, gdzie znajduje się tymczasowy magazyn.

Osobisty sztandar Adolfa Hitlera odkryty w Poznaniu
Osobisty sztandar Adolfa Hitlera odkryty w Poznaniu
Źródło: Aleksander Przybylski

- Sztandar zachował się w idealnym stanie, może tylko kilka nitek jest postrzępionych - mówi dr Aleksandra Paradowska z Wydziału Edukacji Artystycznej i Kuratorstwa Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu. - Gdy ujrzałam go po raz pierwszy, to uderzyła mnie jakość użytych materiałów. Aksamit, jedwab, złote nici; to wszystko wręcz krzyczało, że mamy do czynienia z przedmiotem przeznaczonym dla ważnej osoby i ważnego miejsca - wspomina Paradowska.

Przez dziesięciolecia zabytek leżał w magazynie, nie wzbudzając sensacji. Wyjmowany był tak rzadko, że odcisnął nawet swój kształt na płótnie, którym obite jest wnętrze skrzyni. Dopiero na początku lat 90. doczekał się krótkiej wzmianki w poznańskiej prasie, a później został wypożyczony na wystawę czasową.

- Jak przez mgłę pamiętam, że wówczas uznaliśmy ten sztandar za przynależny Arturowi Greiserowi, namiestnikowi Kraju Warty, ewentualnie innym dostojnikom partyjnym - wspomina dr Magdalena Mrugalska-Banaszak, kierownik Ratusza - Muzeum Poznania. - Z samym Hitlerem nikt go nie wiązał - dodaje.

Aleksandra Paradowska i Piotr Grzelczak podczas oględzin sztandaru
Aleksandra Paradowska i Piotr Grzelczak podczas oględzin sztandaru
Źródło: Aleksander Przybylski

Aleksandra Paradowska z początku uznała, że sztandar to pozostałość po wizycie Heinricha Himmlera. Szef SS wygłosił w Poznaniu słynne mowy, w których opisał ludobójstwo Żydów. Ich nagrania stały się później dowodami w procesach norymberskich. W natłoku pracy związanej z przygotowaniami do wystawy Paradowska odłożyła weryfikację hipotezy na później. I wówczas pewien znajomy muzealnik zwrócił jej uwagę, że Reichsführer-SS posługiwał się innym sztandarem i trzeba szukać dalej.

Hitler w towarzystwie partyjnych elit w Operze Państwowej w Berlinie podczas uroczystości ku czci puczystów monachijskich. Na frontonie loży widoczny jego osobisty sztandar
Hitler w towarzystwie partyjnych elit w Operze Państwowej w Berlinie podczas uroczystości ku czci puczystów monachijskich. Na frontonie loży widoczny jego osobisty sztandar
Źródło: NAC

- Współcześni historycy mają ten komfort, że wiele starych zdjęć oraz dokumentów jest zdigitalizowanych - mówi dr Paradowska. - To, co kilka dekad temu wymagałoby głębokiej wiedzy weksylologicznej [weksylologia to nauka zajmująca się sztandarami - red.] albo żmudnych kwerend archiwalnych, dzisiaj robi się dużo szybciej. Wystarczyło kilka kliknięć, bym znalazła materiał porównawczy i ustaliła, do kogo ten sztandar należał. Przyznam, że byłam wówczas zdumiona, ale też momentalnie uświadomiłam sobie, że to dopiero początek dalszych badań - przekonuje historyczka sztuki.

sztandar video 1
Osobisty sztandar Adolfa Hitlera odnaleziony w Poznaniu
Źródło: Adrian Tylczyński/TVN24

Więcej wodza, naród wytrzyma

Wzór sztandaru jest dość oczywisty. W centrum znajduje się swastyka, czyli symbol ruchu nazistowskiego, którą okala wieniec dębowych liści. Liście dębu już w czasach pruskich uznawano za symbol kultury niemieckiej i męstwa. W narożnikach znajdują się orły partyjne oraz orły kojarzone z Wehrmachtem, podobne do tych umieszczanych na klamrach żołnierskich pasów z napisem "Gott mit uns" [Bóg z nami].

- To spójne chociażby z kolosalnymi rzeźbami autorstwa Arno Brekera, które flankowały wejście do Nowej Kancelarii Rzeszy. Jeden z posągów był alegorią partii, a drugi wojska - wyjaśnia dr Paradowska. - Oczywiście Hitler miał znajdować się w centrum jako zwornik obu instytucji. Istnieją przypuszczenia, że tak samo jak w przypadku flagi państwowej Hitler mógł być osobiście zaangażowany w powstanie projektu tego sztandaru - dodaje historyczka sztuki.

Karykatura z satyrycznego czasopisma "Mucha" zawiera aluzje do niemieckich komunistów, ale przy okazji ukazuje obsesję Hitlera, by stworzyć nową symbolikę państwową
Karykatura z satyrycznego czasopisma "Mucha" zawiera aluzje do niemieckich komunistów, ale przy okazji ukazuje obsesję Hitlera, by stworzyć nową symbolikę państwową
Źródło: Polona.pl

Ruch nazistowski przywiązywał wielką wagę do symboli i obrazów. Wiece z pochodniami, monumentalne budowle, orły wzorowane na rzymskich, swastyki, zwarte szeregi maszerujących ludzi, lotnicze reflektory budujące dramaturgię partyjnych zjazdów i wreszcie wszechobecne portrety wodza - to wszystko elementy propagandy, którą uwodzono miliony Niemców. Po przejęciu pełni władzy przez NSDAP nazistowska symbolika wlała się z ulic i placów do prywatnych mieszkań.

- My dziś nie do końca zdajemy sobie sprawę, do jakiego stopnia totalitarne państwo potrafiło zawłaszczyć każdy obszar ludzkiego życia, od narodzin do śmierci - mówi dr Piotr Grzelczak, historyk z poznańskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej. - W Trzeciej Rzeszy młode małżeństwa otrzymywały egzemplarz książki Hitlera "Mein Kampf", a ich dzieci indoktrynowano w Hitlerjugend [chłopców - red.] lub Bund Deutscher Mädel [dziewczęta - red.]. Swastyki były dosłownie wszędzie: na meblach i naczyniach, w herbach klubów sportowych i na zabawkach. Nie było od nich ucieczki. Totalne państwo na każdym kroku przypominało obywatelom o swoim istnieniu - wyjaśnia badacz totalitaryzmów, któremu wtóruje Annika Wienert z Niemieckiego Instytutu Historycznego w Warszawie.

- Opowiem anegdotę z Centrum Dokumentacji Terenu Zjazdów Partyjnych NSDAP w Norymberdze. Do tej instytucji przychodzą Niemcy i przynoszą pamiątki po swoich dziadkach, których z oczywistych względów nie chcą mieć w domu - opowiada historyczka sztuki. - Myślą, że są jedynymi, którzy przekazują gipsowe popiersie Hitlera albo talerz ze swastyką. Tymczasem okazuje się, że trzysta osób przed nimi przyniosło identyczne przedmioty i Centrum Dokumentacji powoli nie ma już gdzie tego przechowywać - wyjaśnia Annika Wienert.

W Trzeciej Rzeszy swastyki były dosłownie wszędzie
W Trzeciej Rzeszy swastyki były dosłownie wszędzie
Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe

Również osobisty sztandar wodza, zależnie od potrzeby, był multiplikowany w różnych odmianach. Mogły to być zwiewne flagi wieszane na dziobach okrętów, proporczyki montowane do samochodów albo wielkoformatowe płachty materiału zdobiące plenerowe widowiska podczas zjazdów NSDAP. Tam, gdzie w miejscu publicznym zjawiał się wódz, tam był jego sztandar, niekiedy noszony za nim przez chorążego.

- Przy okazji warto uściślić terminologię i oddzielić sztandar jako przedmiot od sztandaru jako wzoru, który może być powielany i utrwalany na rozmaitych nośnikach - tłumaczy dr Piotr Grzelczak. - Sztandar, na przykład jednostki wojskowej czy organizacji, jest co do zasady czymś jedynym w swoim rodzaju. Dlatego jego utrata była wielkim dyshonorem. Zwykle sztandar, tak jak moneta, posiada awers i rewers. W przypadku poznańskiego egzemplarza mamy wyobrażenie jednostronne, nawiązujące w tym zakresie do rzymskich legionowych proporców zwanych vexillia. Jest on tak zaprojektowany, by eksponować go na płaskiej powierzchni, trochę jak tarczę herbową - kończy swój weksylologiczny wykład historyk.

Adolf Hitler podczas manewrów na poligonie w Bornem Sulinowie w 1938. W tle chorąży trzymający sztandar
Adolf Hitler podczas manewrów na poligonie w Bornem Sulinowie w 1938. W tle chorąży trzymający sztandar
Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe

Ze względów praktycznych takich sztandarów jak ten przechowywany w Poznaniu uszyto zapewne kilka. Rozesłane do ważnych instytucji na terenie Rzeszy, miały czekać na Hitlera. To samo dotyczyło podbitych terytoriów w myśl zasady: "Jedź do Polski, twój sztandar już tam jest". Nie wiadomo nic o tym, by zachował się jakiś inny autentyczny i wielkoformatowy sztandar Führera. Znanych jest jedynie kilka małych proporczyków wszywanych we wstęgi wieńców, które Hitler jako głowa państwa wysyłał na pogrzeby znaczniejszych osobistości.

Upiór w operze

Józef Stalin zażyczył sobie, żeby podczas moskiewskiej parady zwycięstwa ze zdobycznych niemieckich sztandarów usypać stos przed mauzoleum Lenina. Pośród przeszło dwustu chorągwi ciskanych z obrzydzeniem na ziemię nie było jednak tej najważniejszej. Rosjanie zdobyli jedynie drzewce oraz grot sztandaru elitarnej dywizji noszącej imię Adolfa Hitlera. Oficerowie NKWD wprowadzili Stalina w błąd, twierdząc, że to elementy sztandaru samego Führera. A wystarczyło lepiej poszukać.

Teatr Wielki w Poznaniu w czasie okupacji
Teatr Wielki w Poznaniu w czasie okupacji
Źródło: Cyfrowe Repozytorium Lokalne CYRYL

Pod koniec zimy 1945 w budynku poznańskiej opery zainstalował się sztab generała Afanasija Szemienkowa. Generał i podlegli mu oficerowie, planując szczegóły operacji berlińskiej, nie wiedzieli, że kilkanaście metrów nad ich głowami znajduje się poszukiwany sztandar.

- Na oryginalnej skrzyni chroniącej obiekt widnieją sygnatury Muzeum Narodowego, ale także Teatru Wielkiego w Poznaniu - mówi kierownik Muzeum Poznania dr Magdalena Mrugalska-Banaszak. - To właśnie w operze sztandar został pod koniec lat 60. odkryty w pomieszczeniach znajdujących się nad sceną - dodaje.

Władze opery uznały, że takim "rekwizytem" raczej nie uświetnią nowej inscenizacji "Halki" czy "Cyganerii". W 1970 r. zapadła więc decyzja o przekazaniu zabytku z ponurą przeszłością do muzeum w ratuszu. W zdawkowej notatce napisano wówczas, że zapewne "wywieszano go podczas bytności Greisera albo innych wysokich dostojników hitlerowskich". Dziś wiemy, że chodziło o jednego dostojnika, i to tego najważniejszego.

- Sztandar ma wsuwaną listwę do montażu na płaskiej powierzchni, a materiały nie nadawały się do ekspozycji w warunkach plenerowych - mówi dr Aleksandra Paradowska. - Jesteśmy więc pewni, że w przypadku wizyty Führera w operze sztandar byłby wywieszony na parapecie loży honorowej, która także została przebudowana i powiększona z myślą o Hitlerze. Na co dzień na loży znajdowało się zwykłe godło państwowe. Można je zobaczyć chociażby na zdjęciach z wizyty ministra propagandy Josepha Goebbelsa - dodaje historyczka sztuki.

Wizyta Josepha Goebbelsa w operze poznańskiej podczas tzw. Dni Kultury
Wizyta Josepha Goebbelsa w operze poznańskiej podczas tzw. Dni Kultury
Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe

W swych pamiętnikach architekt i minister uzbrojenia Albert Speer wspominał, że Hitler lubił korzystać z gramofonu. Z gabinetu wodza dawało się ponoć słyszeć skoczne dźwięki operetek Franza Lehára, a nawet szlagieru "Blutrote Rosen" w wykonaniu orkiestry Marka Webera, którego naziści uznawali za przedstawiciela sztuki zdegenerowanej. Publicznie Hitler wolał jednak uchodzić za miłośnika i znawcę sztuki prawdziwie totalnej - opery. Dzięki państwowym dotacjom festiwal wagnerowski w Bayreuth zamienił w kolejną propagandową tubę. I to za entuzjastycznym przyzwoleniem rodziny kompozytora, będącej z Hitlerem w przyjacielskich relacjach. Wódz lubił porównywać się do postaci Lohengrina i Parsifala, rycerzy, których odwaga i czystość miały zbawić naród niemiecki. Dyrekcja opery poznańskiej, czyli ówczesnego Reichsgau Theater, musiała liczyć się z tym, że w przypadku przyjazdu do Poznania wódz odwiedzi ich przybytek.

Usuwanie gruzu ze schodów poznańskiej opery. Wiosna 1945
Usuwanie gruzu ze schodów poznańskiej opery. Wiosna 1945
Źródło: Cyfrowe Repozytorium Lokalne Cyryl

- Pytanie, czy takie chorągwie znajdowały się na wyposażeniu każdego dużego teatru muzycznego na zasadzie pewnego ogólnokrajowego standardu, czy może wręcz przeciwnie? - zastanawia się historyk dr Piotr Grzelczak. - Może Poznań był poza Berlinem wyjątkiem z racji swego szczególnego statusu? To wymaga jeszcze wyjaśnienia - dodaje.

Słowiki dla zbrodniarza

Opowieści o pobycie Hitlera w Poznaniu są tak samo prawdziwe jak rewelacje o tajnych tunelach łączących poznański Zamek z Cytadelą. Istnieją co prawda poszlaki, że Hitler zatrzymywał się na poznańskim dworcu w drodze do kwater polowych, ale były to techniczne postoje i Führer nie wyściubiał nosa z luksusowej salonki. Nie zmienia to faktu, że miasto było na jego dłuższy pobyt szykowane.

Ceremonia objęcia przez Artura Greisera urzędu namiestnika w listopadzie 1939. Za kilka miesięcy w poznańskim Zamku ruszy olbrzymia przebudowa
Ceremonia objęcia przez Artura Greisera urzędu namiestnika w listopadzie 1939. Za kilka miesięcy w poznańskim Zamku ruszy olbrzymia przebudowa
Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe

- Były Zamek Cesarski w Poznaniu stał się nie tylko siedzibą namiestnika, ale praktycznie przez całą wojnę był przebudowywany na rezydencję Hitlera - mówi Janusz Pazder, znawca historii poznańskiego Zamku. - Hitler nie cenił wilhelmińskich Niemiec, więc pamiątki po cesarzu usuwano i wprowadzano zupełnie nową estetykę. Pochłaniało to olbrzymie pieniądze i spotykało się wręcz z niezadowoleniem samych Niemców. Kluczowe jest tu słowo "rezydencja". To nie była polowa kwatera, jak Gierłoż czy Winnica, lecz miejsce o znacznie wyższym statusie i standardzie, w zasadzie taka Kancelaria Rzeszy w miniaturze - podkreśla historyk sztuki.

Podczas przebudowy Zamku na rezydencję Hitlera zniszczono wiele oryginalnych detali
Podczas przebudowy Zamku na rezydencję Hitlera zniszczono wiele oryginalnych detali
Źródło: Biblioteka Uniwersytecka w Poznaniu

Zamkową kaplicę przerobiono na marmurowy gabinet z kominkiem i balkonem. Wbrew kolejnej miejskiej legendzie balkon nie był podgrzewany, ale i tak było z nim sporo zachodu. Najpierw model balkonu wykonany z gipsu przytwierdzono do ściany zewnętrznej i sfotografowano. Potem fotografię przesłano do Berlina, by Hitler sam ocenił, czy rozwiązanie mu się podoba. Sypialnię wodza wyłożono kosztowną jesionową boazerią pokrytą delikatnymi intarsjami przedstawiającymi sowę, słowiki i chrabąszcze. Zadbano także o przedmioty umożliwiające codzienne funkcjonowanie. Z wytwórni w monachijskim Nymphenburgu przysłano do Poznania porcelanowy serwis obiadowy wyprodukowany specjalnie dla Hitlera. Jego autorką była Gerdy Troost, ulubiona projektantka wnętrz dyktatora, która meblowała mu prywatne apartamenty.

Prace trwały praktycznie do końca wojny
Prace trwały praktycznie do końca wojny
Źródło: Biblioteka Uniwersytecka w Poznaniu

Złote, a skromne

Serwis Hitlera wykonany jest z cienkiej białej porcelany pokrytej złotym ornamentem plecionkowym. Nie wiadomo, czy zastawa trafiła do Poznania jako jeden z kilku istniejących kompletów, czy może były to te same naczynia, z których wcześniej korzystano w Kancelarii Rzeszy i rezydencji Berghof. Jak na ironię, za ich produkcję odpowiedzialni byli bracia Bäuml, z pochodzenia Żydzi, do których należała nymphenburska fabryka. Tolerowano ich tylko dzięki wstawiennictwu wspomnianej Gerdy Troost. Połączenie koloru białego i złotego to dalekie echo wyrobów z tzw. chryzelefantyny, czyli kości słoniowej i złota, które w starożytności wykonywano na potrzeby cesarskiego dworu i świątyń. Jako tradycyjne i bardzo formalne było chętnie wybierane przez państwowych zleceniodawców. W identycznej kolorystyce produkowano chociażby serwis "Belweder" stworzony dla prezydenta RP i polskich placówek dyplomatycznych.

- Z jednej strony były to przedmioty luksusowe i niekiedy, chociażby w przypadku sosjerek oraz salaterek, nawiązujące do form rokokowych. Z drugiej strony ta plecionka miała nadawać im swojskiego, nieomal ludowego wymiaru. Pamiętajmy, że Hitler lubił prezentować się jako zwykły Niemiec o prostym guście - wyjaśnia historyk sztuki i opiekun zamkowych zbiorów Janusz Pazder.

Wybór naczyń z serwisu Adolfa Hitlera znajdujących się w zbiorach Centrum Kultury Zamek w Poznaniu
Wybór naczyń z serwisu Adolfa Hitlera znajdujących się w zbiorach Centrum Kultury Zamek w Poznaniu
Źródło: Aleksander Przybylski

W tym miejscu musi pojawić się osobista dygresja. Fragmenty tej zastawy odkryła moja żona podczas poszukiwań prowadzonych w 2019 r. na wewnętrznym dziedzińcu Zamku. Były to kawałki filiżanki do kawy oraz bulionówki walające się pomiędzy karabinowymi łuskami, butelkami po piwie i żołnierskimi butami. Przed przekazaniem porcelany do zbiorów CK Zamek sklejaliśmy ją w domu. To szczególne uczucie widzieć na swoim kuchennym stole takie same naczynia jak te, które na archiwalnych zdjęciach z konferencji monachijskiej stoją przed brytyjskim premierem Neville'em Chamberlainem albo Ewą Braun.

Fragment bulionówki zaraz po wydobyciu
Fragment bulionówki zaraz po wydobyciu
Źródło: Przemysław Budzich

My od razu wiedzieliśmy, z jakiego rodzaju artefaktami mamy do czynienia. Tego samego nie można powiedzieć o człowieku, dzięki któremu główna część serwisu dotrwała do naszych czasów. W 1945 r. Edmund Nowacki był nastolatkiem i mieszkał przy ulicy Święty Marcin, dosłownie kilka kroków od Zamku. Gdy na początku lutego w centrum miasta ustała kanonada, pan Edmund wybrał się do podziurawionego przez artyleryjski ostrzał zamku, szukając jedzenia i leków. W budynku masztalarni, pośród gruzów i spalenizny, znalazł skrzynie zawierające porcelanowy serwis obiadowy. Po chwili zastanowienia zabrał go do domu. Przez lata zastawa służyła jego rodzinie wyciągana na stół podczas ważnych okazji, takich jak imieniny czy niedzielne obiady. W 2005 r. pan Edmund uznał, że serwis powinien wrócić tam, skąd został zabrany i przekazał go Centrum Kultury Zamek. Nie miał świadomości, że przez ostatnich 60 lat świąteczną kaczkę z pyzami i modrą kapustą jadał z talerzy Hitlera.

Serwisu używano m.in. podczas konferencji monachijskiej w 1938 roku
Serwisu używano m.in. podczas konferencji monachijskiej w 1938 roku
Źródło: Hulton Archive/Heinrich Hoffmann/Getty Images

Z perspektywy ofiar

Na wystawie "Iluzje wszechwładzy" trwającej w Centrum Kultury Zamek można między innymi zobaczyć szereg zdjęć i planów osiedli zbudowanych przez Niemców podczas okupacji. Niektóre zostały nawet niedawno wpisane do rejestru zabytków, więc ich forma architektoniczna jest chroniona przez polskie państwo. O ile z bloku mieszkalnego można usunąć faszystowskie detale i dalej go użytkować, o tyle istnieją budynki i przedmioty bardziej kłopotliwe. Przez lata w Poznaniu kontrowersje budziła lokalizacja Teatru Muzycznego w Domu Żołnierza. Gmach w czasie okupacji był siedzibą Gestapo i katownią, w której mordowano Polaków. Dość słabe miejsce dla przybytku podkasanej muzy. Również osobisty sztandar Hitlera to zabytek generujący podobne problemy.

Wystawę "Iluzje wszechwładzy" można oglądać w CK Zamek do 9 lutego
Wystawę "Iluzje wszechwładzy" można oglądać w CK Zamek do 9 lutego
Źródło: Aleksander Przybylski

- Ratusz - Muzeum Poznania jest nadal w kompleksowym remoncie, więc nasze zbiory wywozimy do oddziału w Rogalinie. Przez dłuższy czas nie będzie możliwości ich wypożyczania i nie będziemy z nich robić nowych wystaw czasowych. Przedmiot tak mocno związany z Hitlerem mógłby stać się obiektem kultu neonazistów. Dlatego wystawy, na których miałby być prezentowany, powinny być bardzo przemyślane - podkreśla kierownik Ratusza dr Magdalena Mrugalska-Banaszak.

Nie są to zastrzeżenia na wyrost. Pod koniec lat 90. kamienne płyty z tarasu górskiej rezydencji Hitlera wykorzystano do budowy niewielkiej kaplicy we wsi Wegmacher. Obok katolików pielgrzymowali do niej ogoleni na łyso faceci ze skłonnością do "zamawiania pięciu piw". Takich osób nie brakuje niestety i w Polsce.

Tworząc wystawę "Iluzje wszechwładzy", Aleksandra Paradowska zgromadziła mnóstwo dzieł sztuki i przedmiotów związanych z Trzecią Rzeszą. Jednak kuratorka bardzo uważała, żeby nie "meblować" Zamku, przestrzeni samej w sobie będącej monumentalnym reliktem czasów nazistowskich. To dlatego gabinet Hitlera nie został zapełniony jego meblami czy naczyniami, lecz współczesną instalacją artystyczną Izy Tarasewicz, będącej przestrogą przed nienawiścią, która zatruwa ludzkie serca.

- Ważna była dla nas perspektywa ofiar, Polaków i Żydów, którzy musieli zmierzyć się z okupacyjną rzeczywistością - mówi Annika Wienert, która współpracowała przy tworzeniu wystawy. - Skupiłyśmy się na przedmiotach codziennego użytku. Kontrastowałyśmy na przykład efektowne sztućce przeznaczone dla Niemców z blaszanymi kubkami, z których jedli robotnicy zatrudnieni w fabryce produkującej tę zastawę. W identyfikacji wizualnej, plakatach i ulotkach zrezygnowałyśmy z używania symboliki nazistowskiej. Mam świadomość, że w Polsce wciąż żyje dużo osób, dla których taki widok jest traumatyczny. One nie powinny być atakowane swastykami z ulicznych afiszy - konkluduje historyczka sztuki z Niemieckiego Instytutu Historycznego.

Fragment instalacji artystycznej Izy Tarasewicz w gabinecie Hitlera
Fragment instalacji artystycznej Izy Tarasewicz w gabinecie Hitlera
Źródło: Aleksander Przybylski

Dziurawe spodnie Hitlera

W filmie "Dancing w kwaterze Hitlera" Zdzisław Maklakiewicz gra przewodnika po Wilczym Szańcu. Zblazowanych uczniów raczy mieszanką tanich sensacji i głupot. Opowiada im o drodze zbudowanej ze szkieletów ludzkich, śladach roweru esesmana oraz o brzozie, na której zawisł Hitler w "podziurawionych na tyłku spodniach". Taka narracja i dziś często towarzyszy rozmaitym atrakcjom turystycznym, które związane są z Trzecią Rzeszą. Doświadczyliśmy tego chociażby przy okazji gorączki poszukiwania mitycznego złotego pociągu.

- Pewnego razu, zwiedzając wiedeńskie Muzeum Historii Wojska, napotkałem grupę wesołych elewów szkoły oficerskiej na przepustce - wspomina dr Piotr Grzelczak. - Ich największe zainteresowanie wzbudzały sale, gdzie wystawiano artefakty związane z okresem nazistowskim. Robili sobie nawet selfie z eksponatami. Jako Polak czułem się tym zażenowany. Nie sądzę, by ci młodzi żołnierze byli kryptonazistami. To raczej wynikało z ich pokoleniowego związku z kulturą obrazkową i fascynacji zakazanymi tematami, co tym bardziej uzmysławia potrzebę ciągłej edukacji historycznej - komentuje dr Grzelczak.

Wystawa "Iluzje wszechwładzy" zorganizowana została w historycznych wnętrzach CK Zamek
Wystawa "Iluzje wszechwładzy" zorganizowana została w historycznych wnętrzach CK Zamek
Źródło: Aleksander Przybylski

Z kolei dr Christhardt Henschel z Niemieckiego Instytutu Historycznego zauważa jeszcze jedno nowe zjawisko, które go niepokoi.

- Ostatnio w Niemczech czasy Trzeciej Rzeszy i osoba Hitlera pojawiają się jako temat stand-upów i kabaretowych skeczy. Tego rodzaju rozrywka zawsze oparta była na łamaniu zasad poprawności politycznej, a nazizm to ostatni temat, który objęty był jeszcze tabu - wyjaśnia.

- Śmiech wyzwala. Żydowscy komicy, jak Woody Allen czy Larry David, śmieją się z nazizmu, obnażając zakłamanie i głupotę totalitarnej ideologii. Uważa pan, że to, co wolno przedstawicielom narodu ofiar, nie uchodzi narodowi sprawców? - dopytuję historyka.

- Już Chaplin śmiał się z Hitlera, ale robił to o wiele finezyjniej i w innym momencie historycznym. Ja nie twierdzę, że Niemcy nie mogą śmiać się z nazizmu. Mówię tylko, że te produkcje, które widziałem, były słabe, normalizowały jakoś zbrodnie i nie dotykały istoty sprawy. Miałem wrażenie, że były obliczone jedynie na przekraczanie granic - konkluduje historyk z Niemieckiego Instytutu Historycznego.

Reflektorem w mrok

Przy ulicy Spornej w Poznaniu znajduje się potężna willa. Wzniósł ją przed wojną Marian Drygas, przyrodni brat sławnego prezydenta miasta Cyryla Ratajskiego. Drygasowie, jak tysiące innych wielkopolskich rodzin, zostali wysiedleni w 1939 roku przez Niemców do Generalnego Gubernatorstwa. Wczesną wiosną 1945, podróżując na dachu pociągu, powrócili do rozszabrowanego domu. Z ulicznych barykad na Spornej wygrzebywali swoje meble i znosili je do willi. Ze zdumieniem odkryli, że dom przez kilka lat funkcjonował jako hotel dla oficerów SS. Pośród walających się na podłodze śmieci Drygasowie znaleźli fotografie esesmanów oraz księgę pamiątkową z ich rzewnymi wpisami czynionymi w przeddzień wyjazdu na front wschodni.

Przyjęcie w domu gościnnym SS przy ulicy Spornej
Przyjęcie w domu gościnnym SS przy ulicy Spornej
Źródło: Zbiory Tomasza Janiaka

Po nazistach zostało też trochę naczyń, między innymi fajansowy dzbanek do herbaty wykonany w zakładach Bohemia, na którym do dziś widnieją szarozielone runy SS.

- Myśmy w tym dzbanku podawali barszcz podczas wieczerzy wigilijnej - wspomina Tomasz Janiak, wnuk Mariana Drygasa. - Bieda była zaraz po wojnie straszna i w sumie brakowało dobrej zastawy stołowej.

- Nie raziły was te runy? - pytam.

- Właśnie nie! W końcu to my, Polacy, piliśmy z naczynia przeznaczonego dla rasy panów - ironizuje pan Tomasz. - Ci, co z tego dzbanka pili wcześniej, chcieli nas wymordować, a historia tak się potoczyła, że my przeżyliśmy, a oni zginęli gdzieś w rosyjskim błocie. Traktowaliśmy ten dzbanek jak łup wojenny - wyjaśnia mieszkaniec domu przy Spornej.

Dzbanek SS znaleziony w domu przy ulicy Spornej
Dzbanek SS znaleziony w domu przy ulicy Spornej
Źródło: Zbiory Tomasza Janiaka

Podobnie rozumował rzeźbiarz i muzealnik Ludwik Puget. To jemu w latach 20. XX wieku powierzono zadanie "polonizacji" Zamku Cesarskiego w Poznaniu. Puget uważał, że naszpikowane germańską symboliką gmaszysko należy potraktować jak namiot wielkiego wezyra zdobyty pod Wiedniem przez króla Jana III Sobieskiego.

- To jest strategia znana od starożytności - mówi dr Piotr Grzelczak. - Rzymianie składali w świątyni Jowisza tak zwane "spolia opima", czyli rynsztunek zdobyty na pokonanych wodzach. Wenecka bazylika Świętego Marka pełna jest detali architektonicznych będących łupami wojennymi. Szczególną formą takiego podejścia jest umieszczanie ważnych dla wroga symboli do góry nogami albo w innym poniżającym kontekście - dodaje Grzelczak.

Portret Hitlera używany jako podjazd dla motocykli. Fotografia Zbigniewa Zielonackiego
Portret Hitlera używany jako podjazd dla motocykli. Fotografia Zbigniewa Zielonackiego
Źródło: Cyfrowe Repozytorium Lokalne CYRYL

Strategia "łupów" ma jednak swoje ograniczenia. Łatwo było ją stosować Drygasom w domowym zaciszu albo Pugetowi wobec spadku po dynastii Hohenzollernów, która wobec Polaków była opresyjna, ale nie ludobójcza. Czy tak samo Puget traktowałby relikty Trzeciej Rzeszy? Nie wiemy, bo artysta został zamordowany w Auschwitz-Birkenau. Czy można wyobrazić sobie sztandar Hitlera wmontowany w muzealną podłogę, aby zwiedzający mogli po nim deptać?

Hitler w towarzystwie Goebbelsa i Göringa w Operze Krolla w Berlinie
Hitler w towarzystwie Goebbelsa i Göringa w Operze Krolla w Berlinie
Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe

Ktoś o bujnej wyobraźni mógłby porównać sztandar do pierścienia stworzonego przez tolkienowskiego Saurona. Jak gdyby w przedmiocie należącym do zbrodniarza nadal czaiło się zło i mroczny magnetyzm. A to jest dokładnie ten rodzaj myślenia, z którym chcą walczyć uczeni oraz muzealnicy.

- Sądzę, że najlepszym wyjściem jest odarcie tych przedmiotów z aury niesamowitości poprzez naukowy opis i krytyczny namysł. Jeśli będziemy trzymać takie rzeczy w piwnicach, to będą jak zakazany owoc - mówi dr Piotr Grzelczak. - Ich ekspozycji towarzyszyć powinno przedstawienie historycznego kontekstu i wyjaśnienie, jak za pośrednictwem takich przedmiotów totalitarny reżim oddziaływał na społeczeństwo - uważa historyk.

Elementarz dla niemieckich dzieci w Kraju Warty prezentowany na wystawie "Iluzje wszechwładzy". Propaganda była obecna nawet w książkach dla dzieci
Elementarz dla niemieckich dzieci w Kraju Warty prezentowany na wystawie "Iluzje wszechwładzy". Propaganda była obecna nawet w książkach dla dzieci
Źródło: Aleksander Przybylski

Współcześnie różne państwa rozmaicie regulują obecność symboliki nazistowskiej w przestrzeni publicznej. We Włoszech kupimy wino z Hitlerem na etykiecie, ale w Niemczech ten sam sprzedawca mógłby pójść za to do więzienia. W mediach społecznościowych co do zasady runy SS czy swastyki są wychwytywane przez boty, a konta umieszczające takie treści - automatycznie blokowane. Niekiedy na wyrost. "Banowano" na przykład profile historyków albo obcinano zasięgi poważnym blogerom zajmującym się drugą wojną światową. Z drugiej strony również pokazywanie zdjęć ofiar, na przykład wygłodzonych więźniów obozów koncentracyjnych, może skutkować cenzurą. Przekonało się o tym ostatnio chociażby Muzeum Auschwitz.

Zdaniem moich rozmówców prawo powinno ścigać neonazistów, którzy malują swastyki na murach czy organizują po lasach urodziny Hitlera - co w 2018 roku ujawnił magazyn "Superwizjer" TVN w głośnym reportażu "Polscy neonaziści".

"Polscy neonaziści"
"Polscy neonaziści". Pierwsza część reportażu
Źródło: Superwizjer
"Polscy neonaziści"
"Polscy neonaziści". Druga część reportażu
Źródło: Superwizjer

Nie oznacza to jednak, że powinniśmy wiedzę o nazizmie i drugiej wojnie światowej przemilczać jak dzieci, którym wydaje się, że gdy zamkną oczy, to potwór zniknie.

- Ludzie i tak będą wiedzieć, że takie przedmioty istnieją. Lepiej je pokazywać i prowadzić na ten temat rozmowę, konfrontować ich z trudną historią, zadawać niewygodne pytania - przekonuje dr Christhardt Henschel z Niemieckiego Instytutu Historycznego. - Jako naukowcy czy instytucje muzealne mamy narzędzia, żeby ograniczyć negatywne skutki wynikające z takich wystaw. Na przykład tak je zaaranżować, żeby utrudnić wykonywanie selfie i chwalenie się takimi zdjęciami w mediach społecznościowych - podsumowuje historyk.

Fragment wystawy "Iluzje wszechwładzy", którą można oglądać w CK Zamek do 9 lutego
Fragment wystawy "Iluzje wszechwładzy", którą można oglądać w CK Zamek do 9 lutego
Źródło: Aleksander Przybylski

A pan co uważa?

To pytanie Aleksandra Paradowska mimochodem zadała pracownikowi ratusza, który opiekuje się zbiorami. Mężczyzna, pakując sztandar do skrzyni, odparł, że to coś ohydnego i trudno mu wyobrazić sobie, żeby obiekt trafił na wystawę. Zapewne w swej reakcji nie jest odosobniony. W odrestaurowanym Holu Kasetonowym poznańskiego Centrum Kultury Zamek znajdują się gabloty zawierające przedmioty związane z historią gmachu. Sosjerka Hitlera z nymphenburskiej porcelany jest tam pokazywana jako jeden z wielu innych artefaktów. Na takich samych prawach jak cesarska misa czy modernistyczne krzesło z czasów PRL. Pozostałe elementy serwisu znajdują się w zamkowych magazynach i nie ma planów, by prezentować je publicznie. Podobnie jest ze sztandarem, chociaż początkowo dr Paradowska chciała, by stał się jednym z eksponatów wystawy "Iluzje wszechwładzy".

Aplikacje z liści dębu i orłów wykonane zostały złotą nicią
Aplikacje z liści dębu i orłów wykonane zostały złotą nicią
Źródło: Aleksander Przybylski

- Ostatecznie sztandar nie został zaprezentowany. Zależało mi na pokazaniu życia zwykłych ludzi w miastach, wsiach, domach i urzędach, a nie życia najwyższych elit władzy. Zespół CK Zamek miał też obawy, że wywoła on niepotrzebne emocje i będzie skupiał na sobie całą uwagę odwiedzających, dominując formą i odciągając od pozostałych treści - wyjaśnia dr Paradowska.

Sztandar będzie więc jeszcze przez jakiś czas spoczywać w magazynach ratusza. I pewnie czeka go podobna dyskusja jak ta, która toczyła się dekadę temu w Gdańsku. Wówczas na dziedzińcu Muzeum Narodowego wykopano popiersie Hitlera dłuta jednego z najważniejszych reżimowych rzeźbiarzy Josefa Thoraka. Władze placówki nie chciały włączyć popiersia do swych zbiorów. Artystyczny kontekst rodziłby zarzuty nie tylko o gloryfikowanie samego zbrodniarza, ale też Thoraka i sztuki narodowo-socjalistycznej jako takiej. Ostatecznie marmurowa głowa trafiła do Muzeum II Wojny Światowej, gdzie jest eksponowana w sali poświęconej totalitaryzmom.

Sztandar przechowywany jest w oryginalnej skrzyni
Sztandar przechowywany jest w oryginalnej skrzyni
Źródło: Aleksander Przybylski

Sztandar dopiero przez poprawną identyfikację nabrał szczególnej wagi historycznej. Z tego odkrycia płyną dwie lekcje. Pierwsza jest taka, że zawsze warto świeżym okiem przyjrzeć się rzeczom teoretycznie dobrze znanym.

- Myślę, że takich odkryć będzie więcej. Magazyny oraz archiwa nadal skrywają sporo niespodzianek - mówi dr Aleksandra Paradowska. - Teraz przed historykami stoi zadanie przekopania się przez źródła i ustalenie, gdzie ten sztandar został uszyty, przez jaką pracownię i kiedy trafił do Poznania. Czy był trzymany na wszelki wypadek, czy wiązał się z konkretnymi, lecz niezrealizowanymi planami wizyty Hitlera w stolicy Warthegau? - dodaje.

Druga lekcja wiąże się z pewnego rodzaju przestrogą.

- Kiedyś jechałam autem z Nielsem Gutschowem, niemieckim architektem i badaczem architektury Trzeciej Rzeszy - wspomina dr Aleksandra Paradowska. - Ojciec Nielsa też był architektem i w czasie wojny realizował wiele państwowych projektów. Spytałam go, czy tata widział kiedyś Hitlera. Niels odparł twierdząco i dodał, że Konstanty Gutschow miał okazję prezentować Hitlerowi swoje plany urbanistyczne Hamburga. To uświadomiło mi, że od jednego z największych zbrodniarzy w historii ludzkości dzielą mnie dwa uściski dłoni. Podobne wrażenie odniosłam, identyfikując sztandar. Historia jest bliżej, niż nam się wydaje i to naszym zadaniem jest, żeby się nie powtórzyła.

Osobisty sztandar Adolfa Hitlera odnaleziony w Poznaniu
Osobisty sztandar Adolfa Hitlera odnaleziony w Poznaniu
Źródło: Aleksander Przybylski

Sztandar przez lata spoczywał w muzealnych magazynach. Jednak dopiero w tym roku został poprawnie zidentyfikowany jako insygnium wodza Trzeciej Rzeszy.

To niejedyny przedmiot związany z Hitlerem w Poznaniu. W tutejszym Centrum Kultury Zamek znajduje się również jego zastawa stołowa.

Pojawia się pytanie: Co robić z pamiątkami po zbrodniarzu? Trzymać pod kluczem czy jednak eksponować? A jeśli eksponować, to na jakich zasadach?

Czytaj także: