Obywatel obcego kraju zamieszany w grabież z Auschwitz. Trop prowadzi do Szwecji - dowiaduje się TVN24. Policja ustala, czy był zleceniodawcą kradzieży, czy jedynie pośrednikiem. Odzyskany napis "Arbeit macht frei" został pokazany na konferencji prasowej. A śledczy przeprowadzili wizję lokalną na terenie muzeum, która dała - jak przekonują - cenny materiał dowodowy.
Człowiek z zagranicy miał się kontaktować z Marcinem A., "mózgiem" grabieży, a ten z kolei z czterema złodziejami, którzy ukradli napis z Auschwitz. Motywem ich działania - jak zeznali podczas przesłuchania - była chęć zysku. Mieli dostać 20 tys. zł.
Policja ustala, czy obcokrajowiec był zleceniodawcą, czy też pośrednikiem w przekazaniu skradzionego napisu "Arbeit macht frei". Dwóch złodziei, których funkcjonariusze zatrzymali w Gdyni, zmierzało najprawdopodobniej na prom do Szwecji.
Rzecznik małopolskiej policji Dariusz Nowak pytany o szwedzki trop ws. kradzieży, odpowiedział jedynie: - Nie potwierdzam, nie zaprzeczam.
A potem dodał: - Coś się jeszcze za tym kryje (za kradzieżą - red.), ale za wcześnie na szczegóły.
Na konferencji w Krakowie zaprezentowano we wtorek odzyskany napis z Auschwitz. Był w trzech częściach, bez jednej litery "i" w ostatnim wyrazie, którą złodzieje zostawili na miejscu kradzieży.
Jak tłumaczyli funkcjonariusze, w ciągu najwyżej dwóch dni, po zbadaniu śladów kryminalistycznych, rozstrzygną się losy napisu. Prokurator musi zdecydować, kiedy przekazać go muzeum w Auschwitz, ponieważ jest on dowodem w sprawie.
Powrót na miejsce kradzieży
W czasie, kiedy na konferencji krakowskiej policji prezentowano odzyskany napis, w muzeum trwała wizja lokalna. Nie wszyscy mężczyźni, którzy usłyszeli zarzuty, brali w niej udział. Do muzeum przyjechało we wtorek tylko trzech podejrzanych. Oni - jak powiedział prokurator Piotr Kosmaty - chcą współpracować ze śledczymi. Pozostałych dwóch - w tym "mózg" kradzieży Marcin A. - odmówiło składania wyjaśnień.
Po zakończeniu wizji lokalnej, prokurator Kosmaty podkreślał, że śledczym udało się zebrać cenny materiał dowodowy. - Znacząco poszerzyliśmy naszą wiedzę. W przyszłości będzie ona również przydatna sądowi - powiedział. I dodał, że podejrzani potwierdzili swoje wcześniejsze zeznania.
Podczas przesłuchania mężczyźni zeznali, że za pierwszym razem nie udało się im się zdemontować napisu. Wrócili więc po raz drugi z odpowiednimi kluczami. Z jednej strony odkręcili napis, z drugiej wyrwali.
Z kolei podczas wizji lokalnej, śledczy ustalili, że złodzieje podzieli się na dwie grupy: dwóch mężczyzn weszło na teren muzeum i ukradło napis. Pozostali czekali na zewnątrz z transportem.
Policja w miejscu zamieszkania jednego z podejrzanych znalazła narzędzia. Po zbadaniu pozostawionych na nich śladów można będzie wskazać, kto przeciął napis w Auschwitz.
Prokuratura - jak nieoficjalnie wiadomo - będzie wnioskować o areszt dla podejrzanych.
Telefoniczny trop
Jak ustaliła TVN24, inne - niż początkowo podawano - jest miejsce, gdzie policja odnalazła skradziony napis. Nie była to posesja Marcina A. w Czernikowie, lecz fundamenty nowego budynku, 14 km od miejsca zamieszkania mężczyzny. Wskazał je jeden z przestępców.
Marcin A., prowadzący firmę budowlaną i zięć - jak podaje "Rzeczpospolita" - emerytowanego policjanta (niegdyś szefa miejscowej policji), był "mózgiem" grabieży.
Kiedy jego czterej wspólnicy dokonywali planowanej od jesieni kradzieży, on sam był w domu. Kontaktował się z nimi przez telefon komórkowy.
Połączenia telefoniczne, których dokonano w rejonie muzeum, to jeden z tropów, które - jak pisze "Dziennik Gazeta Prawna" - sprawdzała policja.
Informacje warte ponad 100 tysięcy
Funkcjonariusze nie złapaliby tak szybko złodziei, gdyby nie informacje od obywateli. Policja weryfikuje, które z nich w największym stopniu przyczyniły się do wyjaśnienia sprawy, a potem wypłaci nagrodę - 115 tys. zł. - Prawdopodobnie nagroda zostanie podzielona między kilka osób - powiedział rzecznik małopolskiej policji.
Bandytów tropił specjalny zespół policyjny, a do poszukiwań włączyły się także ABW i Interpol.
Jeden ze złodziei: Andrzej S. miał - jak pisze "Gazeta Wyborcza" - problemy finansowe. W portalu handlującym długami ktoś wystawił jego zobowiązania warte ponad 2 tys. zł.
Usłyszeli zarzuty
Mężczyznom (oprócz Andrzeja S. chodzi także o braci: Radosława i Łukasza M. oraz Pawła S.), którzy brali bezpośredni udział w grabieży, krakowska prokuratura postawiła w poniedziałek zarzuty. Za kradzież i uszkodzenie napisu z Auschwitz - jako dobra o szczególnym znaczeniu dla kultury, znajdującego się na Liście Światowego Dziedzictwa UNESCO - grozi im do 10 lat więzienia.
Marcin A. usłyszał osobne zarzuty - m.in. nakłaniania do przestępstwa.
mac/tr/k
Źródło: TVN24, tvn24.pl