Ministerstwo Edukacji Narodowej chce wyrównania od stycznia pensji najmniej zarabiających nauczycieli do pensji minimalnej, czyli 2600 złotych brutto. Sześć procent podwyżki dla wszystkich zapowiada dopiero od września 2020 roku.
Nauczycielskie pensje składają się z wynagrodzenia zasadniczego i kilkunastu rodzajów dodatków, z których dla większości nauczycieli najważniejszy jest ten za staż pracy, czyli tzw. wysługę lat.
Rząd zdecydował, że od stycznia wynagrodzenie minimalne w Polsce wzrośnie do 2600 zł brutto. A to oznacza, że pięć grup nauczycieli – przede wszystkim stażyści bez tytułu magistra, zarabialiby mniej niż ta kwota. W całej Polsce to aż 19 tysięcy nauczycieli, w tym początkujący inżynierowie uczący przedmiotów zawodowych czy młodzi nauczyciele języków obcych, którzy do pracy idą często już po uzyskaniu tytułu licencjata. Ci nauczyciele nie mogą liczyć na większość dodatków, bo nie mają jeszcze wystarczającego stażu pracy, rzadko też w pierwszym roku pracy są już wychowawcami (a to dodaje do pensji minimum 300 zł miesięcznie).
W związku z tym władze MEN zdecydowały o zmianie rozporządzenia płacowego, by tym nauczycielom wyrównać pensje do minimalnej w kraju.
- To techniczna zmiana, by dostosować zasadnicze wynagrodzenie nauczycieli do minimalnego wynagrodzenia nauczycieli i dotyczy zaledwie 3 procent nauczycieli – podkreśla minister Dariusz Piontkowski. – Poza tym samorządy mogą wszystkim nauczycielom płacić więcej – dodawał.
Związkowcy: to żenujące
O nowym rozporządzeniu i płacach nauczycielskich w przyszłości minister rozmawiał w środę z oświatowymi związkami zawodowymi. Te rozmowami są jednak nieusatysfakcjonowane.
- Minimalna pensja dotyczy wszystkich: bez względu na wykształcenie, kwalifikacje, kompetencje. Tymczasem mamy rząd, który chce tyle płacić nauczycielom, jednej z najlepiej wykształconych grup zawodowych – komentował Sławomir Wittkowicz z Forum Związków Zawodowych. – To symbolicznie pokazuje, jak państwo traktuje nauczycieli. Uważamy, że te wynagrodzenia są żenujące – dodawał.
- Jesteśmy rozczarowani rozmowami – komentował po spotkaniu Krzysztof Baszczyński, wiceprezes Związku Nauczycielstwa Polskiego.
Humoru związkowców nie poprawiała zapowiedź kolejnej podwyżki pensji (w tym roku nauczyciele dostali o 5 procent więcej od stycznia i kolejne 9,6 procent od września). Dariusz Piontkowski zapowiedział, że nauczycielskie wynagrodzenia wzrosną o kolejne 6 procent, ale dopiero od września 2020 roku.
- Wynagrodzenia rosną wolniej niż pensje w sektorze przedsiębiorstw, które według prognoz mają być w przyszłym roku wyższe o ponad 7 procent. A nauczyciele i tak już zarabiają mniej niż inne grupy zawodowe z wyższym wykształceniem – wyliczał Wittkowicz.
Kto za to zapłaci?
Związkowcy powątpiewają też w ministerialną obietnicę. – My tych pieniędzy nie widzimy w projekcie budżetu, uważamy, że to kolejna próba przerzucenia kosztów na samorządy – mówił Baszczyński.
Już teraz Związek Miast Polskich szacuje, że dotychczasowe podwyżki dla nauczycieli (te z lat 2018-2019) były niedoszacowane przez państwo o 2,1 mld zł. Do tego z raportu przedstawionego w ubiegłym tygodniu na posiedzeniu Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu wynika, że w 2004 roku subwencja starczała na 98 procent kosztów wynagrodzeń nauczycieli oraz 73,7 procent wydatków bieżących. W 2018 roku, choć subwencja wzrosła do 43,12 mld zł – pokrywała zaledwie 85,3 procent wydatków płacowych w oświacie i 61 procent wydatków bieżących.
Andrzej Porawski z ZMP zapowiedział, że samorządowcy chcieliby powrotu przynajmniej do stanu z roku 2016, gdy subwencja pokrywała 90,4 procent wydatków płacowych.
Jednak minister Piontowski zapewnia, że podwyżkę, która ma kosztować budżet państwa ok. 850 mln zł (w ostatnim kwartale przyszłego roku), da się sfinansować z rezerwy budżetowej. Przypominał, że cała subwencja, którą rząd przekazuje samorządom w przyszłym roku, wzrośnie o 2,8 mld zł w stosunku do tego roku - do 49,7 mld zł, czyli o około 6 procent. – Samorządy będą miały czas, żeby się do podwyżek przygotować – dodał.
- Sytuacja jest napięta, wielu nauczycieli bierze udział w proteście włoskim i myślę, że kolejni będą się do niego włączać. Nie czujemy się traktowani poważnie – twierdzi Baszczyński.
Kolejne spotkanie związkowców z władzami MEN zaplanowano na styczeń przyszłego roku. Nauczyciele mają rozmawiać z ministrem m.in. o zmianach całego systemu finansowania nauczycielskich pensji. Największe związki zawodowe chcą, by te były powiązane ze średnim wynagrodzeniem w gospodarce. Dariusz Piontkowski zapewnia, że jest otwarty na rozmowy i chce, by nowe rozwiązanie zostało wypracowane wspólnie, jeszcze w przyszłym roku.
Tymczasem 8 grudnia przed w Gdańsku o godz. 15.30 przed Dworem Artusa odbędzie się manifestacja nauczycieli, którzy chcą w ten sposób upamiętnić ogólnopolski strajk (rozpoczął się 8 kwietnia) i przypomnieć, że ich postulaty nadal nie zostały zrealizowane. Kolejna taka demonstracja, planowana na 8 stycznia, odbędzie się w Katowicach.
Autor: Justyna Suchecka / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvn24