Prokuratura Okręgowa w Lublinie poinformowała, że czwartek późnym wieczorem zakończyły się oględziny oraz zabezpieczanie dowodów i śladów na miejscu eksplozji drona w miejscowości Osiny. Według komunikatu w te działania zaangażowanych było każdego dnia około 150 osób.
Na miejscu upadku drona pojawił się w piątek rano reporter TVN24 Maciej Warsiński. - Dzisiaj rano podeszliśmy w to miejsce, gdzie dron uderzył i eksplodował. To jest miejsce na polu kukurydzy, zaorane mniej więcej na powierzchni 20-30 metrów kwadratowych, tuż pod linią energetyczną - relacjonował.
Jak mówił, "widać, że tam przebiegają trzy przewody, a w miejscu upadku drona są dwa przewody". - Jeden z tych przewodów został zerwany, co zresztą jest spójne z tym, co mówiła prokuratura oraz służby tuż po upadku drona. To wydarzenie sprawiło, że trzeba było wezwać energetyków, bo linia energetyczna uległa pewnemu zniszczeniu - kontynuował.
- Obok tego miejsca jest dom, w którym zamieszkuje starsze małżeństwo. Tam wtedy był starszy mężczyzna, który, jak powiedziała nam dzisiaj jego córka, był przerażony. Teraz czeka na pomoc psychologiczną, pomoc ze strony województwa oraz pomoc ze strony opieki społecznej - opowiadał Warsiński, dodając, że fizycznie mężczyźnie nic się nie stało.
"Dom się cały trząsł"
Reporter rozmawiał z mieszkanką miejscowości Wandów, położonej około kilometr od miejsca eksplozji.
- Był wybuch, dom się cały trząsł, trzęsło się wszystko. Co to jest kilometr - opisywała.
Zastanawiała się, jak dron mógł dolecieć aż tutaj. - Sto kilometrów od granicy? Żeby tego nie zidentyfikować i nie wyłapać, tylko żeby tu przyleciało aż? - pytała.
Eksplozja w Osinach
Dron spadł na pole kukurydzy w Osinach w województwie lubelskim w nocy z wtorku na środę. W środę po południu wicepremier, szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz informował, że to rosyjski dron oraz podkreślił, że zdarzenie jest prowokacją Rosji, do której doszło w szczególnym momencie, kiedy trwają dyskusje o pokoju w Ukrainie.
Zastępca Dowódcy Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych generał dywizji Dariusz Malinowski, który towarzyszył szefowi MON w środę na konferencji prasowej, informował na podstawie wstępnej oceny, że obiekt, który wybuchł w Osinach, to tzw. wabik.
Malinowski mówił, że "na pewno wiemy, że ten ładunek, który był na pokładzie, nie był dużym ładunkiem". - To nie była na pewno głowica bojowa – dodał.
W piątek w "Jeden na jeden" w TVN24 wiceminister spraw wewnętrznych i administracji Czesław Mroczek powiedział, że to raczej nie był dron typu wabik.
CZYTAJ WIĘCEJ O CZYM JEST TEN RODZAJ DRONA WOJSKOWEGO >>>
Sprawę wybuchu badają wojsko i prokuratura.
Ustalenia prokuratury w sprawie drona
W ostatnich dniach szef Prokuratury Okręgowej w Lublinie Grzegorz Trusiewicz opisywał, że na pole spadł "spory dron wojskowy", na silniku którego ujawniono napisy "prawdopodobnie w języku koreańskim". Spowodował on wyrwę w ziemi - średnica epicentrum kręgu wynosiła około 5-6 metrów i około 50 centymetrów głębokości.
Podczas oględzin zabezpieczono między innymi ślady poszycia i drobnych elementów tworzyw sztucznych, fragmenty metalu, silnik z uszkodzonym śmigłem, elementy urządzeń zasilających. Znaleziono też kilkadziesiąt metalowych kulek.
Śledczy podejrzewają, że maszyna nadleciała z terenu Białorusi. Wynika to między innymi z nagrań i relacji świadków, którzy około północy z wtorku na środę słyszeli lecący obiekt, który miał wydawać dość głośny dźwięk. Jedną z wersji, którą śledczy biorą pod uwagę, jest to, że dron mógł zahaczyć o pobliskie linie energetyczne, gdyż w ich pobliżu leżał silnik. W związku z tym prokuratura zabezpieczyła trzy fragmenty linii, które wykazują "ślady świeżego uszkodzenia".
Autorka/Autor: js/lulu
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24