To nieeleganckie i nieładne, nikt nie jest doskonały - stwierdził Ryszard Kalisz z SLD, komentując słowa Leszka Millera, który wypomniał Aleksandrowi Kwaśniewskiemu incydent w Charkowie z jego udziałem. - Między Millerem a Kwaśniewskim narasta coraz większy rów - skomentował z kolei Józef Oleksy.
Szef SLD na spotkaniu w warszawskiej klubokawiarni, promującym książkę jego współautorstwa, mówił między innymi o słynnym incydencie w Charkowie z udziałem prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego w 1999 roku. Prezydent przyznał ostatecznie, że przed uroczystościami pił alkohol.
To, że Miller wytknął Kwaśniewskiemu Charków, zbiegło się z tym, że były prezydent nie przyłączył się do inicjatywy szefa SLD ws. wyborów do europarlamentu. W ub. tygodniu Kwaśniewski zdecydował się bowiem na wsparcie projektu Janusza Palikota i Marka Siwca Europa Plus, dotyczącego wspólnych list centrolewicy do PE.
Politycy lewicy nie mają wątpliwości, że Miller nie powinien tak robić.
Ryszard Kalisz stwierdził, że zanim coś się komuś wytknie, należy spojrzeć na siebie. - To nieładne i nieeleganckie. Był przez 10 lat prezydentem (Kwaśniewski - red.) z wysokim poparciem, bardzo wiele dla Polski zrobił - mówił Kalisz, niegdyś szef kancelarii głowy państwa.
Także Józef Oleksy krytycznie odniósł się też do tego, że Miller wytknął Kwaśniewskiemu Charków, gdyż - jak stwierdził - są to stare sprawy. - Bardzo mnie martwi, że pomiędzy Aleksandrem Kwaśniewskim, a Leszkiem Millerem narasta coraz głębszy rów, który trudno jest potem zasypywać - powiedział Oleksy.
Dodał, że Kwaśniewski pozostaje popularną na lewicy osobą i zasłużonym dla Polski prezydentem, dlatego, w jego opinii, warto zrezygnować z ostrych, agresywnych ataków, bo to nic nie daje.
"Czułem się nieswojo"
Po incydencie w Charkowie, Leszek Miller wraz z Markiem Siwcem podejmowali działania, by zdjęcia z wizyty prezydenta nie zostały opublikowane.
Na spotkaniu z okazji promocji swojej książki, szef SLD stwierdził, że zdjęcia z Charkowa, jakie w mediach pokazano były najmniej drastyczne.
Były premier, pytany przez TVN24, czy teraz nie żałuje tamtych prób zatuszowania incydentu, odpowiedział: - To była nasza inicjatywa, bo uważaliśmy, że w powietrzu wisi olbrzymi skandal, i że państwo polskie dozna uszczerbku. Uważałem, że to jest potrzebne, bo chodziło o autorytet głowy państwa i choć sprawa wygląda cokolwiek dwuznacznie, działałem w poczuciu spełnienia interesów państwa.
Dodał, że z powodu tego incydentu czuł się "nieswojo".
Incydent w Charkowie
We wrześniu 1999 r., podczas wizyty na cmentarzu w Piatichatkach pod Charkowem, gdzie spoczywają polscy oficerowie zamordowani przez NKWD w 1940 roku, Kwaśniewski był blady, chwiał się i wspierał na stojących obok niego osobach.
"Gazeta Polska" opublikowała wypowiedź obecnej na miejscu Katarzyny Piskorskiej z Federacji Rodzin Katyńskich, która stwierdziła, że prezydent był pijany.
Kancelaria Prezydenta odpowiedziała, że to pomówienia, a opinie o "dziwnej niedyspozycji prezydenta" to insynuacje. W wydanym przez Kancelarię komunikacie niedyspozycję prezydenta tłumaczono "pourazowym zespołem przeciążeniowym goleni prawej".
- Był to oczywiście trudny moment. Mówiąc szczerze, w tym stanie zdrowia, w jakim jechałem tam, w ogóle nie powinienem jechać. A tam na pewno trzeba było uniknąć pewnych sytuacji. Na wschodzie ludzie są gościnni. Byliśmy tam w dużej grupie, poczęstowano nas tym, czy tamtym... mówił potem Kwaśniewski.
Dopytywany, czy alkoholem, odpowiedział: - Oczywiście, przecież nie wodą sodową. I być może efekt był taki, jaki był. Mogę tylko żałować, że w ogóle do tego doszło, ale nic nie wydarzyło się ponadto.
Autor: MAC/iga/k / Źródło: tvn24