Członkowie grupy "Medycy na Granicy" w nocy z wtorku na środę pomogli grupie kilkudziesięciu migrantów, którzy znaleźli się w podlaskim lesie poza strefą stanu wyjątkowego. - Nie daliśmy rady do nich dojechać karetką, przez czterdzieści minut szliśmy przez las z całym sprzętem – powiedziała lekarka Kaja Filaczyńska, która w "Faktach po Faktach" opowiedziała o szczegółach akcji.
Przez granicę z Białorusią do Polski wciąż próbują przedostać się migranci. Według danych Straży Granicznej w środę strażnicy odnotowali 600 prób nielegalnego przekroczenia granicy polsko-białoruskiej. Jak dodano, zatrzymano 19 imigrantów, w tym 16 obywateli Iraku, dwóch obywateli Indii i jednego obywatela Syrii. Straż Graniczna przekazała, że pozostałym próbom funkcjonariusze SG zapobiegli.
W nocy z wtorku na środę członkowie grupy "Medycy na Granicy" pomogli grupie kilkudziesięciu migrantów, w tym dzieciom i kobiecie w ciąży, przebywającej w podlaskim lesie poza strefą stanu wyjątkowego. Grupa opublikowała w środę na Facebooku wpis, w którym opisała sytuację związaną z przeprowadzoną przez siebie akcją w województwie podlaskim.
Lekarka o akcji grupy "Medycy na granicy"
O szczegółach akcji opowiadała w czwartkowych "Faktach po Faktach" Kaja Filaczyńska, lekarka z grupy "Medycy na Granicy". - To było 30 osób, w tym 16 dzieci, którym nasz zespół udzielał pomocy przez sześć godzin w środku nocy. Nie daliśmy rady do nich dojechać karetką, przez czterdzieści minut szliśmy przez las z całym sprzętem, z ciepłą wodą, z termosami, z jedzeniem i ubraniami dla nich – mówiła.
- Naszym zadaniem jest udzielenie pomocy medycznej. Kiedy usłyszeliśmy, że w polskich lasach giną ludzie z powodu zimna, hipotermii, to naszym obowiązkiem etycznym było to, żeby pojechać i nieść im pomoc. Widzimy małe dzieci, które spędzają noc na mrozie. Jesteśmy organizacją medyczną, humanitarną i zajmujemy się tym, na czym się znamy – zaznaczyła.
Jak mówiła, tym, "co jest dla nas szczególnie frustrujące w ostatnich dniach i z tego powodu odczuwamy bardzo dużą bezradność, jest to, że nasza baza jest kilkaset metrów od granicy stanu wyjątkowego". - Wiemy, że za tą linią jest bardzo dużo osób, które potrzebują pomocy, które mogą być w stanie bezpośredniego zagrożenia zdrowia i życia. Mamy sprzęt, mamy umiejętności, wiemy, jak im pomóc, ale nie możemy tej linii przekroczyć – dodała.
Odmowa wjazdu do strefy stanu wyjątkowego
Pytana o to, czy jej grupa zwracała się do władz z prośbą o zgodę na wjazd do strefy objętej stanem wyjątkowym, Filaczyńska tłumaczyła, że "porozumiewaliśmy się oficjalną drogą". - 24 września 21 osób wysłało list do ministra [Mariusza Kamińskiego –red.] z prośbą o zgodę na nasz wjazd. Argumentowaliśmy, że jesteśmy gotowi współpracować ze Strażą Graniczną, że sami zorganizujemy wszystko legalnie, sprzęt, karetkę. Potrzebujemy tylko zgody - relacjonowała. Jak dodała, cztery dni później medycy otrzymali odpowiedź odmowną.
- Następnie skierowaliśmy pismo do Straży Granicznej. Również otrzymaliśmy odpowiedź odmowną - powiedziała. Jak dodała, grupa zwróciła się z prośbą o mediację do prymasa Polski, arcybiskupa Wojciecha Polaka. - Wyraził w liście poparcie dla naszej inicjatywy. Uznał, że to jest gorszące, że takiego porozumienia jeszcze nie ma, więc mamy nadzieję, że ministerstwo usiądzie z nami do rozmów, żeby ustalić warunki, na których możemy do strefy wjechać - powiedziała.
- Jako lekarka wiem jedno - są osoby, którym potrafimy pomóc, wiemy, jak to zrobić. To są dzieci, całe rodziny, kobiety w ciąży, którzy są głodni, wycieńczeni, nie mają co pić. To jest niedopuszczalne, że w XXI wieku takie okoliczności bytowe sprawiają, że ludzie są w bezpośrednim zagrożeniu życia – dodała.
Źródło: TVN24